piątek, 30 czerwca 2017

Chapter 12

Kiedy była dzieckiem, zastanawiała się czasem, jak by to było wychowywać się z ojcem. Mieć komu wręczać laurki dwudziestego trzeciego czerwca, chodzić z nim na spacery, a może do kina, czasem ulepić bałwana. Nie umiała sobie tego wyobrazić. Wydawało jej się to jakimś niemożliwym do spełnienia marzeniem, a z czasem po prostu się z tym pogodziła. Chyba. Nie była już uroczą ośmiolatką z dwoma kucykami, która pełnym ufności wzrokiem spoglądała na mamę, pytając: "Czy tatuś kiedyś do mnie przyjedzie?"
Nie przyjechał. Nigdy. Nauczyła się, że mają z mamą tylko siebie nawzajem. Nie był to może szczyt marzeń, ale nie czuła się z tego powodu gorsza od innych dzieci. Dla niej normalność to był właśnie taki stan rzeczy. Ale czy dla swojego dziecka chciałaby tego samego? Nie była o tym przekonana.
Ostatnia wizyta u tej samej lekarki przed wyjazdem. Chyba że nagle zmieniłaby zdanie. Bo przecież mogłaby o wszystkim powiedzieć mamie. Pewnie by zrozumiała. Sama znalazła się w niemal identycznej sytuacji prawie dwadzieścia lat temu. Ala czuła jednak, że tak będzie najlepiej. Dla wszystkich.
Siedziała w poczekalni, co chwilę poprawiając sukienkę i uciekała wzrokiem od tych wszystkich par, siedzących naokoło. Nie znała ich sytuacji, ale podświadomie czuła, że się wspierają. Żadna z tych dziewczyn nie była zdana tylko na siebie, nawet jeśli wcale nie planowała zachodzić w ciążę. Nagle przez głowę Ali przebiegła myśl, że chyba bardzo wiele traci. Że to nie tak powinno wyglądać. Owszem, czasem zdarzało jej się myśleć o zakładaniu rodziny, kolejnych dzieciach i psie. Tak, koniecznie chciała mieć psa. I przede wszystkim od początku tej przygody... bo przecież była to swego rodzaju przygoda... powinien być obok niej mężczyzna jej życia. Ale była to odległa perspektywa, pozostająca raczej w sferze marzeń. Wcale nie miała ochoty jej przybliżać. Cóż, stało się. Ani psa, ani mężczyzny. Za to coraz większy brzuch, tysiące wątpliwości i samotność. Tak, była z tym wszystkim sama. Był to jej świadomy wybór, ale coraz mocniej zaczynała odczuwać jego minusy. Brak jakiegokolwiek wsparcia dobijał, choć przecież w jej głowie krystalizował się już plan działania na najbliższe miesiące. Może po prostu potrzebowała, żeby ktoś ją przytulił i powiedział jestem z tobą.
Po drugiej stronie korytarza zobaczyła jeszcze jedną samotną dziewczynę. Chyba termin jej porodu wypadał na dniach, bo jej brzuch był wprost gigantyczny. Ali zrobiło się słabo na samą myśl o tym, że również przybierze takie rozmiary. A potem będzie musiała wypchnąć dziecko na świat...
Podeszła do dziewczyny i zajęła krzesło obok. Może jej współczuła. A może chciała usłyszeć, że to nie takie straszne, na jakie wygląda.
- Chyba już niedługo, prawda? - zapytała.
I nawet nie spodziewała się, że w tym momencie zaczęła rozmowę, która miała tak znacząco wpłynąć na jej życie.

*

Szczerze nie znosił chodzić do pracy. Ale nie miał wyboru - rodzice odcięli mu dopływ gotówki, a bunty i obrażanie się na niewiele się zdały. Nagle okazało się, że pieniądze nie spadają z nieba i Phil był tym faktem wysoce zniesmaczony. Później doszedł też do wniosku, że ta nieszczęsna matematyka wciąż się za nim ciągnie. Alex kategorycznie stwierdził, że nie życzy go sobie w kadrze A (Phil wciąż nie dopuszczał do siebie myśli, że wpływ na to mogła mieć również jego beznadziejna forma), a każdy porządny zakład pracy życzył sobie jakiegokolwiek papierka potwierdzającego, że Sjoeen nie jest kompletnym debilem. Niestety tego papierka Phil nie mógł okazać.
Tym sposobem wylądował w McDonaldzie. To było tragiczne. Bardziej męczące niż treningi, nawet te na siłowni. Bardziej irytujące niż kujony w szkole. Bardziej denerwujące niż nieudany podryw. Masakra. Owszem, traktował to jako okres przejściowy, bo miał przecież zamiar wrócić do skoków na najwyższym poziomie, ale na razie to nie ta myśl mu pomagała. W tym momencie miał inny cel. Cel miał zgrabną figurę, blond włosy i imię Alicja. Jeszcze mu nie przeszło. I było to równocześnie przerażające i intrygujące. Nie roztrząsał tego faktu bardziej niż należało, bo bał się, że może dojść do niepokojących wniosków. Lepiej było po prostu brać z tego motywację do zarabiania pieniędzy.
- Przepraszam, Phillip Sjoeen, to ty?!
Nie lubił sytuacji tego typu. Co prawda dziewczyna, która podeszła do kasy, była bardzo atrakcyjna i chętnie zawarłby z nią bliższą znajomość, ale warunki zupełnie temu nie sprzyjały. Jak miał się jej wydać zabawnym, przystojnym i porywającym facetem, skoro stał przed nią w tej głupawej czapeczce i już szykował się do nabicia na kasie ceny jej zamówienia? Niestety to zdarzało się nazbyt często. Z jednej strony świadomość, że jest rozpoznawalny, była całkiem przyjemna, ale z drugiej... anonimowość, jak się okazało, też mogła mieć swoje dobre strony.
- Eee...nie. To jakaś pomyłka - mruknął, chwaląc się z duchu za to, że plakietkę z imieniem jak zwykle trzymał w kieszeni, a nie paradował z nią na piersi przed całym światem.
- Niesamowite! Dałabym sobie rękę uciąć! - drążyła dziewczyna. - Takie podobieństwo!
Phil uznał, że chyba jednak była tępa, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało. W swoim aktualnym położeniu życzyłby sobie samych tak naiwnych klientów.
- Co podać? - zapytał, ukrywając znudzenie.
- Sałatkę.
O proszę, kolejna fit idiotka. Pojebało je wszystkie z tymi dietami. Przypomniało mu się jak razem z Alą jedli o północy kebaba i zapijali go piwem. A później wypalili papieroska. A jeszcze później...
Westchnął.
- Trzy dwadzieścia.
- Proszę... - dziewczyna podała mu odliczoną kwotę. - Wiesz, rzeczywiście może trochę się różnicie... Phillip jest chyba wyższy. I szczuplejszy. No ale on przecież skacze na nartach - zachichotała głupawo. - Tak... on to jest dopiero przystojny.
Phil spojrzał na nią z niesmakiem. Właśnie dowiedział się, że jest mniej atrakcyjny od samego siebie. Żenujące.
- Mam na imię Agnes - wyszczerzyła się dziewczyna. Najwyraźniej aż tak jej nie przeszkadzało, że jest mniej przystojny od Phillipa Sjoeena.
- Aha. Sałatka - mruknął i postawił przed nią pudełeczko. A potem zszedł na zaplecze. Zmęczył się już tym byciem kimś innym.

*

Alicja ledwo była w stanie przypomnieć sobie, co mówiła do niej lekarka podczas wizyty. Ciąża rozwija się prawidłowo, ma przyjmować dużo żelaza i chodzić na spacery. To chyba było najważniejsze. Aha, bardzo nie podobało jej się, że Ala ma zamiar wyjechać, bo nie powinno się zmieniać lekarza prowadzącego w trakcie ciąży. Powinno czy nie, ale ona i tak nie miała innego wyjścia. Przysiadła na brzegu łóżka i pomasowała się po lędźwiach. Momentami kręgosłup zaczynał boleć i nie mogła być z tego powodu zachwycona, zwłaszcza zważając na walizkę, która leżała na podłodze i powoli zapełniała się ubraniami. Co prawda nie było tego dużo - Ala nie łudziła się, że za miesiąc wciąż będzie się mieścić w rzeczach bardziej zgrabnych niż worek na ziemniaki - i właśnie dlatego był już najwyższy czas na wyjazd.
Nie mogła na niczym się skupić. Przed oczami znów miała wydarzenia tej okropnej nocy. Na zmianę z twarzą Marty, która usiłowała nie płakać, opowiadając swoją historię.
Bo dziewczyna z poczekalni miała na imię Marta.
A jej historia splatała się z historią Ali.
W pewnym sensie poznanie prawdy było oczyszczające, uwalniające - nie musiała już żyć w tej okropnej niepewności - ale równocześnie pozbawiające złudzeń. Bo o ile wcześniej mogła wmawiać sobie, że na pewno nikomu nic się nie stało, teraz nie było już żadnych wątpliwości. Prawda była brutalna.
Ala wzięła głęboki wdech, usiłując się uspokoić. Wiedziała, że stres może mieć zły wpływ na rozwój dziecka, a im więcej o tym myślała, tym bardziej się denerwowała. I nagle przyszła jej do głowy myśl, być może powodowana egoizmem, ale na pewno nie bezpodstawna - że nie tylko ona powinna się teraz denerwować. Bo nie tylko ona tamtej nocy siedziała w tym samochodzie. I w gruncie rzeczy nie ona go prowadziła.
Tak, Phil powinien wiedzieć, do czego doprowadził. Co później z tą wiedzą zrobi - jego sprawa, ale Alicja czuła, że nie zdoła tego dusić w sobie. Musi z nim porozmawiać. I, co najgorsze, nie jest to rozmowa na telefon.
Podeszła do okna, odruchowo poprawiając bluzkę. Weszło jej już w nawyk zasłanianie brzucha w każdy możliwy sposób. Nawet w domu musiała się pilnować, bo mama mogła coś zauważyć. Ala cieszyła się, że to jeszcze nie nastąpiło, choć nie mogła się pozbyć przekonania, że mama po prostu nie chce nic widzieć. Może czekała na to, aż córka w końcu sama zdecyduje się ją poinformować o tym, że zostanie babcią. Cóż, Ala nie miała zamiaru tego zrobić. Nigdy.
Podniosła z biurka telefon i wyszukała w książce telefonicznej numer Sjoeena. Nie chciała wracać do tego rozdziału swojego życia, choć przecież wciąż jeszcze go nie zakończyła. Wiedziała, że nigdy nie wymaże z pamięci następstw tych kilku dni, łączących ją już na zawsze z Norwegią.
Długo się wahała, nim w końcu kliknęła w ikonkę zielonej słuchawki. Wzięła głęboki wdech i odchrząknęła. Phil odebrał po trzecim sygnale.
- Ala?
- Tak... tak, to ja.
- No niesamowite. Już myślałem, że nigdy nie zadzwonisz.
Ona też tak myślała.
- A jednak dzwonię. Czy jesteś w stanie przylecieć do Polski? - zapytała. - Jak najszybciej, najlepiej jeszcze w tym tygodniu?
W słuchawce zaległa cisza.
- S-serio? - zapytał wreszcie Phillip.
- Bardzo serio. Musimy poważnie porozmawiać.
- Okeeej... Dla ciebie zawsze, mała. Sprawdzę połączenia i dam ci znać wieczorem, więc nie idź spać za wcześnie...
- Świetnie. Dzięki. I cześć - rozłączyła się.
A potem po prostu wybuchnęła płaczem.
__________

Jestem wreszcie - po ponad dwóch miesiącach. Nie wiem, czy ktoś jeszcze czeka, mogę mieć tylko taką nadzieję. Zwłaszcza że powoli zbliżamy się do końca. [I to jest ten moment, w którym żebrzę o komentarze XD]