Przypomniało jej się gdzieś przeczytane zdanie: Kiedyś po prostu wyszliśmy z piaskownicy bez zastanowienia, nie myśląc, że już nigdy do niej nie wrócimy.
Alicja tę swoją piaskownicę opuściła dziesięć miesięcy temu. Jakaż była głupia, że tak jej się do tego spieszyło! Potem było już tylko gorzej. Niepewność, strach, samotność. Choć przecież... nie była tak do końca sama. Nieustannie towarzyszył jej mały człowieczek, stopniowo rozwijający się i rosnący pod jej sercem.
To był chłopczyk.
Poród był straszny. Dwa tygodnie przed terminem, podobno przez stres. Nigdy w życiu nie doświadczyła czegoś tak bolesnego i na samo wspomnienie tych kilkunastu godzin chciało się jej płakać. Ale najgorsze nastąpiło później. Nie chciała patrzeć na swoje dziecko, nie chciała go dotykać... a jednocześnie tylko o tym marzyła. Bała się, że jeśli tylko poczuje jak to drobne ciałko ufnie się w nią wtula, zakocha się w swoim dziecku bez pamięci i nie będzie w stanie go oddać. A musiała to zrobić, żeby nie niszczyć mu życia. Nie nadawała się na matkę, nie miała do tego odpowiednich warunków. Nie teraz, nawet nie za trzy lata. Nie była gotowa.
Nigdy nie spodziewała się, że kiedyś będzie wiedziała wszystko o adopcji ze wskazaniem. Teraz tak było. Wszystko poszło sprawnie, zgodnie z jej oczekiwaniami. Zrzekła się praw do dziecka, wybrała dla niego rodzinę... Parę około trzydziestki, mającą dom z ogrodem i stabilne warunki finansowe. I psa. Mieli też psa.
To była dokładnie taka rodzina, jaką ona chciała kiedyś stworzyć. I dlatego uznała, że jej synkowi będzie tam dobrze. Pokochali go i dziękowali jej ze łzami w oczach. Miał do nich trafić w przeciągu najbliższych dwóch - trzech miesięcy. Nie było już odwrotu. Zrzekła się praw, więc nie była dłużej jego matką. On został w Poznaniu, ona wróciła do Krakowa. Ten epizod jej życia już się zakończył.
*
Phil rzucił plecak pod ścianę, dwoma kopnięciami umieścił tam również buty i ziewnął przeciągle. Był cholernie zmęczony. Walnął się na łóżko i westchnął głęboko. Przestało mu się podobać jego życie, ale czy kogokolwiek może fascynować wydawanie hamburgerów w McDonaldzie? Denerwowało go, że wypadł ze skocznego obiegu. Wciąż powtarzał sobie, że niedługo wróci do treningów, ale po trzynastu godzinach stania przy kasie był tak wyrąbany, że marzył tylko o łóżku. Łóżku o szerokości jakichś sześćdziesięciu centymetrów, swoją drogą. Jebane kawalerki.
Rodzice wykopali go z domu, więc co miał zrobić? Gnieździł się na powierzchni trzydziestu dwóch metrów kwadratowych z trzema innymi osobami. Szczyt marzeń. Szczyt pierdolonych marzeń.
Nie tak to wszystko miało wyglądać.
- Uuu... ktoś tu się chyba trochę zmęczył. To co, nie idziesz z nami na miasto?
Phil spojrzał na współlokatora morderczym wzrokiem. Nie znosił tego lalusia. Ole nie musiał pracować. Co miesiąc dumni rodzice przesyłali okrągłą sumkę na konto swojego syna studenta. Tak więc Ole mógł opierdalać się do woli, chodzić na imprezki z kumplami z roku, a dla odmiany nie chodzić na poranne wykłady, a rodzice i tak byli zadowoleni. Phil miał wrażenie, że nigdy nie poznał bardziej wkurwiającej osoby, ale niestety nie stać go było na kręcenie noskiem i dobór współlokatorów pod kątem znaków zodiaku albo chociaż poziomu zjebania. W przypadku Olego ten ostatni wskaźnik wyjeżdżał poza skalę.
W drugim pokoju, również wielkości klatki dla chomika, mieszkało dwóch nerdów, którzy przynajmniej nie wchodzili nikomu w drogę, jako że trudno tego dokonać bez podnoszenia głowy znad komputera.
Ugh, dlaczego nie mieszkał z jakimiś atrakcyjnymi laskami? A najlepiej z jedną? Taką blondynką, niebieskooką, nie za wysoką i nie za szczupłą, idealnie zaokrągloną tam, gdzie trzeba? Prawdopodobnie gdyby była brunetką, szatynką albo rudą niewiele by to zmieniało. Byleby nie była łysa. Miała w sobie coś więcej. Wygląd był tylko tą pierwszą iskrą, wzbudzał zainteresowanie, ale to zainteresowanie nie byłoby tak trwałe, gdyby Ala nie miała w sobie czegoś magnetycznego. Zdecydowanie różniła się od dziewczyn, z jakimi przeważnie się zadawał. Nie była... łatwa. Może nie brzmiało to najlepiej, ale naprawdę stanowiła wyzwanie. I chętnie dalej próbowałby mu sprostać, ale... sprawy się skomplikowały. Wygodniej i bezpieczniej było się do niej nie zbliżać. Byli połączeni już na całej życie, jednak nie był to rodzaj więzi o której kiedykolwiek mógłby pomyśleć.
Tak, ciążyła mu świadomość, że zabił człowieka. Musiałby być chyba nienormalny, żeby było inaczej.
A może bardziej ciążył mu lęk przed tym, że to się wyda? Kurwa, sam już nie wiedział. Pewnie oba te aspekty były ze sobą połączone, pewnie poczucie winy mieszało się ze strachem, ale starał się o tym nie myśleć. Tak więc jednocześnie musiał wyrzucić z głowy Alę. I ani jedno, ani drugie nie było proste.
- No dobra, ja spadam - Ole poprawił fryzurę i spryskał się obficie perfumami. - Kolorowych snów!
Phil zazgrzytał zębami. To była jakaś cholerna farsa.
*
Ala zawinęła się w koc z kubkiem gorącej herbaty.
Była zmęczona, choć przecież zupełnie nic dzisiaj nie zrobiła. Taki stan trwał zresztą już od dawna. Czuła się rozbita na miliony małych kawałeczków, których nijak nie potrafiła zebrać do kupy. Czuła, że nie ma ochoty żyć.
Otworzyła książkę leżącą na poduszce na stronie zaznaczonej zakładką. Przebiegła wzrokiem kilka linijek, ale obraz zarejestrowany przez oczy nie docierał do jej mózgu. Bez sensu. Wzięła do ręki telefon i po chwili zalały ją wiadomości z facebooka. Znajomi dobijali się do niej drzwiami i oknami, ale ona konsekwentnie wszystkich ignorowała. Nie miała siły na towarzyskie spotkania i udawane uśmiechy. Zresztą większość tych wiadomości pochodziła od facetów i nietrudno było się domyślić, czego od niej chcieli.
Cisza. Teoretycznie słychać było tylko tykanie zegara na ścianie. Ale w głowie Ali nie było cicho. Wręcz przeciwnie. Warkot silnika, pisk hamulców i płacz dziecka. Te trzy dźwięki towarzyszyły jej już niemal nieustannie. Nie mogła tego wytrzymać. Upiła łyk herbaty i uświadomiła sobie, że od rana nic nie jadła. Po prostu nie była głodna. Po porodzie bardzo schudła, bo zupełnie nie chciało jej się jeść. Zresztą już nawet w trakcie ciąży było z tym kiepsko, ale wtedy miała jeszcze jakąkolwiek motywację do dbania o siebie. Teraz już nie. Teraz było jej wszystko jedno.
Kosztowało ją to wszystko jeszcze więcej, niż się spodziewała.
Klucz zazgrzytał w zamku. Oho, mama wróciła z pracy. Teraz tylko szybkie cześć i znów będzie można spokojnie leżeć i gapić się w okno.
- Cześć, żabko. Jak się masz?
- Dobrze.
Mama uśmiechnęła się niepewnie i rozpięła guziki płaszcza. Była atrakcyjną i wciąż jeszcze dość młodą kobietą. Ala nieraz zastanawiała się, czemu nie chce się z nikim związać, ale widocznie było jej dobrze samej. To znaczy im. Im obu. Mamie i córce. Przecież zawsze miały dobry kontakt. Aż do teraz.
- W zamrażalniku jest pizza. Zjemy ją na kolację?
- Nie jestem głodna.
- Musisz coś...
- Nie jestem głodna.
Kobieta otworzyła jeszcze usta, ale nic nie powiedziała. Westchnęła i zeszła na dół.
Po powrocie Ali z Poznania, mama zaczęła zadawać pytania, tak jakby dopiero wtedy zrozumiała, że w życiu córki dzieje się coś złego i że chyba jednak trzeba jakoś zainterweniować. Ale było już za późno na jakiekolwiek dyskusje i próby rozwiązania problemu. Któregokolwiek. Alicja jeden załatwiła tak jak uważała za słuszne, drugiego nawet nie ruszała i zamknęła się w sobie. Starała się po prostu jakoś przetrwać i wrócić do normalności, ale kiepsko jej to wychodziło.
Podniosła się z łóżka i, wciąż zawinięta w koc, wyszła na balkon zapalić. Było już ciemno, choć dochodziła dopiero osiemnasta. Drżącą ręką przyłożyła papieros do ust i zaciągnęła się dymem. Już nawet to nie za bardzo pomagało.
Nie potrafiła sobie wybaczyć.
Powinna teraz albo gnić w więzieniu, albo tulić do serca swoje dziecko. Tymczasem drżała z zimna, łykała łzy i wypalała papierosa za papierosem. Zniszczyła sobie życie. Całkowicie i nieodwracalnie.
*
Nigdy dotychczas nie zastanawiał się, co by było, gdyby kiedyś został ojcem. Taki scenariusz wydawał mu się na tyle odległą perspektywą, że nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby poświęcić mu choć chwilę uwagi. Aż do zeszłego miesiąca. No dobrze, ściśle rzecz ujmując - to było półtora miesiąca temu. I przez cały ten czas żył w niepewności, bo Ala oczywiście nie dała znaku życia, a tym samym nie udzieliła mu jakichkolwiek informacji na temat, który aktualnie interesował go najbardziej na świecie.
Wciąż nic nie wiedział.
Dopiero teraz, po Turnieju Czterech Skoczni, udało mu się jakoś wygospodarować dwa wolne dni. I dlatego szedł teraz poboczem w stronę domu Ali. Czuł się tak, jakby przeżywał deja vu, choć wtedy było lato, a teraz zima. Już raz spróbował tak idiotycznie walczyć o jej uwagę i zakończyło się to jednym wielkim rozczarowaniem, ale tym razem sytuacja była nieco inna. Poważna. Bardzo konkretna. Zero niedomówień. Albo tak, albo nie. Po prostu musiał wiedzieć. Musiał.
Cała okolica okryta była śnieżną pierzyną, Johann wytrwale maszerował, mimo że nogi utykały w zwałach mokrego śniegu, a w twarz wiał mu wiatr. Nie był to najbardziej zachęcający początek, tym bardziej, że podejrzewał, że sama konfrontacja z Alą może być naprawdę trudna. Tak czy inaczej, nie miał wyboru. Niepewność była chyba gorsza od nawet najbardziej wstrząsającej prawdy.
Wreszcie dotarł do jej domu. Wziął głęboki oddech, wytarł buty w wycieraczkę i nacisnął dzwonek do drzwi. Kilka razy. Minęło parę minut i zaczął się nawet zastanawiać czy po prostu nie usiąść na schodach i nie poczekać, aż ktoś wróci do domu, kiedy drzwi się otworzyły.
- Johann?
Stała przed nim Ala, wciąż piękna, ale... zmieniona. Jakaś taka wychudzona, jakby poszarzała... Właściwie wyglądała jak wrak człowieka. I z pewnością nie była w ciąży. Prawdopodobnie już nie.
- Cześć - odchrząknął. - Dostałaś moją wiadomość?
- Nie wiem - odpowiedziała, zakładając ręce na piersi.
- Jak to - nie wiesz?
- Nie sprawdzam telefonu, okej?
Aj, chyba trafił na zły nastrój. Trudno, musiał zebrać się na odwagę.
- Mogę wejść?
Pokiwała głową i cofnęła się do środka. Wszedł za nią do kuchni, ściągnął kurtkę i usiadł na krześle przy stole. Rozglądał się, ale nigdzie nie zobaczył żadnych śladów wskazujących na to, że w tym domu przebywało dziecko. Co prawda w kuchni mogłyby to być co najwyżej jakieś butelki albo smoczki, jednak nawet tego nie widział.
Ala oparła się o blat, patrząc na Johanna z góry, ale trochę tak, jakby był przezroczysty. Nie zaproponowała mu nic do picia, nie zapytała nawet po co przyleciał. Była przerażająco zobojętniała na jego obecność. Nie oczekiwał oklasków ani czerwonego dywanu, ale mogłaby się chociaż trochę zdziwić, albo nawet zdenerwować. Tymczasem, poza dość niemiłym tonem głosu na samym początku, nie wykazywała zupełnie żadnych emocji.
- Jesteś sama? - zapytał wreszcie.
- Tak. Mama jest w pracy.
Okej, to była dość sprzyjająca okoliczność.
- Słuchaj, widziałem się z Philem - zaczął i z niezadowoleniem odnotował, że dopiero ta informacja zainteresowała Alę. Bardzo nieznacznie, ale jednak. - Powiedział mi... powiedział... że jesteś w ciąży.
Dziewczyna patrzyła na niego nic nie mówiąc i nawet nie mrugając.
- Jesteś? To znaczy - byłaś?
Wciąż zero odzewu.
- To... - Johann wstał i podszedł do niej. - To moje dziecko? Ala, powiedz coś.
Serce waliło mu jak oszalałe, oddech przyspieszył, a ręce zaczęły drżeć. Chwycił Alę za ramiona, jakby chciał nią potrząsnąć, ale nie wykonał żadnego ruchu więcej. Czekał. Dopiero po chwili przerażającej ciszy, patrząc mu prosto w oczy, dziewczyna zakomunikowała:
- Nie żyje. Dziecko nie żyje.
Jakby ktoś uderzył go z pięści w twarz.
- Mo... moje?
- Tak.
Drugie uderzenie.
- O Boże.
Nie. To było niemożliwe. Nie takiej wiadomości się spodziewał, kiedy tu leciał. Cofnął się o krok, spazmatycznie oddychając.
- Ale... ale... jak... jak to...
- Przy porodzie. Jakaś wada wrodzona.
W oczach Johanna pojawiły się łzy, a w gardle rosła okropna gula. Musiał oprzeć się o stół, żeby zapytać:
- A grób? Gdzie...
- Nie ma - weszła mu w słowo Ala. Na wszystkie jego pytania odpowiadała tak samo: szybko, rzeczowo, wydawałoby się, że bez emocji. A jednak usta jej drżały.
- Jak to?
- Po prostu. Nie ma.
Zabolało. Bardzo. Musiał wiedzieć jeszcze tylko jedną rzecz. Choć przecież teraz nie miało to już żadnego znaczenia.
- Chłopiec czy dziewczynka?
- Dziewczynka.
I dopiero wtedy puściły jakieś hamulce. Wybuchnął płaczem. Jakby dzięki określeniu płci, dziecko stało się nagle prawdziwe. Jakby do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że jest... że był... ojcem. Przyciągnął do siebie Alę i mocno ją przytulił. Oboje płakali.
*
Johann wyszedł wieczorem. Poczekała, aż trochę się uspokoi, ale nie chciała, żeby został u niej na noc i spotkał się z jej mamą. To by wywołało za dużo pytań. A dziś przekonała się o tym, że odpowiadanie na niewygodne pytania nie jest jej najmocniejszą stroną.
Zaskoczyła ją jego wizyta. Rzeczywiście nie miała pojęcia o tym, że wysłał jej jakąś wiadomość. Było jej wszystko jedno kto i co do niej pisze. A przecież powinna się była spodziewać, że Phil wszystko wypaple i jakoś przygotować się na ewentualne pytania Johanna.
Dlaczego w ogóle przyznała, że to jego dziecko?
Chyba nie chciała być sama z tą stratą. Choć przez chwilę. A jednocześnie nie mogła powiedzieć mu prawdy. Po prostu nie mogła.
Podeszła do okna i bezwiednie przyłożyła dłoń do podbrzusza. Tam było już pusto. Dokładnie tak, jak w jej sercu. Jedna wielka wyrwa.
__________
To ostatni rozdział tej historii. Został jeszcze tylko epilog.