piątek, 23 września 2016

Chapter 6

Domówki u Phillipa Sjoeena charakteryzowały się dużą ilością ładnych dziewczyn, alkoholu i zgonów. Oraz tym, że bardzo często organizowane były w samym środku sezonu. Sam komendant melanżu nie widział w tym problemu. Nikogo nie zmuszał do przyjścia, wręcz przeciwnie - ludność sama waliła drzwiami i oknami. Zasada była prosta i znali ją wszyscy kumple Phillipa - można przyprowadzać tyle lasek, ile dusza zapragnie. Ale od każdej sztuki należała się jedna wódka dla gospodarza. Nie miał zamiaru prowadzić działalności charytatywnej, a doprawdy nie wypadało, żeby goście siedzieli o suchym pysku. Jeśli chodziło o lokalizację - imprezy wciąż odbywały się w domu jego rodziców. Już od dawna nosił się z zamiarem wynajęcia własnego mieszkania, ale jakoś zawsze kasa gdzieś mu się rozchodziła, co stanowiło drobną przeszkodę na drodze do upragnionej wolności. Inną sprawą było, że rodzice specjalnie nie ograniczali jego swobody - już od dawna. A może nawet od zawsze. Tak więc nie było większych powodów do pośpiechu. A miło jednak było mieć codziennie ugotowany obiad i uprane gacie.
Przebiegł wzrokiem zwycięzcy po dziewczynach szepczących coś sobie przy kominku. Co chwilę wybuchały śmiechem i wyraźnie widać było, że wypiły już po kilka kieliszków. Kiedy ruszył w ich stronę, dostrzegł, że jedna z nich miała długie blond włosy. zgrabne nogi i świetny tyłek. I że była naprawdę podobna do Ali.
Cholera. Zatrzymał się w pół drogi, zawrócił do stołu i załadował dwa kieliszki. Sam nie był pewien, czy po to, żeby tamta lasia wydała mu się drugą Alicją, czy właśnie dlatego, że była do niej zbyt podobna i że opuściła go odwaga.
Nie, wróć. Phillip Sjoeen nigdy, przenigdy nie bał się dziewczyn, nie odczuwał w ich obecności onieśmielenia i nigdy nie tracił kontroli nad sytuacją. Wychylił więc trzeci kieliszek i ruszył zdobywać świat.
Ale po kilku minutach rozmowy okazało się, że tamta dziewczyna, poza wyglądem, nie miała za wiele do zaoferowania. Nie potrafiła inteligentnie mu się odciąć, nie potrafiła flirtować, nie umiała nawet powiedzieć nic w miarę interesującego. Śmiała się tylko idiotycznie z każdego jego tekstu i absolutnie jawnie się do niego śliniła. Boże, co za żenada.
Nie, żeby nie był przyzwyczajony do tego typu zachowań, ale zewnętrzne podobieństwo do Ali obudziło w nim nadzieję, że może to po prostu trochę słabsza wersja tej zajebistej dziewczyny. Cóż. Może przynajmniej była dobra w łóżku.

*

Johann wcale nie był przekonany co do tego, żeby tu przychodzić. Ale do wyboru miał jeszcze scrabble z bratankiem i ostatecznie możliwość najebania się wygrała. Nie żeby lubił wódkę. Ale tęsknił. Za Alicją, rzecz jasna. A tęsknotę najłatwiej zapić.
Nie odzywała się. Odpisywała zdawkowo na jego wiadomości i wszystko wskazywało na to, że nie miała ochoty kontynuować tej znajomości. Nie to nie wmawiał sobie raz po raz, w nadziei, że sam siebie przekona, że jemu również na niej nie zależy. Że wcale nie wniosła w jego życie iskierki radości i odrobiny szaleństwa. I że wcale mu się to nie podobało. Tylko że oczywiście to się tak cholernie mijało z prawdą, że po prostu tracił szacunek sam do siebie.
Właściwie całkiem lubił imprezy u Sjoeena. Fajnie było ponabijać się trochę ze znajomych, którzy po kilku kieliszkach za dużo robili z siebie totalne pośmiewisko. Dzisiaj bynajmniej nie było inaczej. Ktoś tam tańczył na stole, ktoś pod nim leżał, a jeszcze ktoś inny rzygał w łazience. Grała niezła muzyka, a dziewczyny tańczące kilka metrów od niego zapewniały mu wrażenia estetyczne. Wódka dobrze wchodziła i w pewnym momencie zaczął się nawet zastanawiać nad tym, czy przypadkiem dzisiejszej nocy nie upije się pierwszy raz w życiu i to na dodatek na smutno. Żenujące, pomyślał i przechylił kolejny kieliszek.
W pewnym momencie zauważył siedzącą naprzeciw niego dziewczynę, przyglądającą mu się z delikatnym uśmiechem. Nie miał zielonego pojęcia, jak długo śledziła jego pasjonujące poczynania z butelką czystej, ale ile by nie trwało - raczej niespecjalnie jej zaimponował.
Oczywiście od razu się speszył, wykonał jakiś nerwowy ruch ręką i w efekcie przewrócił stojący przed nim kieliszek, jego zawartość wylewając sobie na spodnie.
A na zakończenie tego porywającego spektaklu spalił buraka stulecia.
Zerknął na dziewczynę z naprzeciwka. Oczywiście, że wszystko widziała. Boże, czy jemu było pisane odgrywanie roli narodowej sieroty?
Uśmiechnęła się szerzej, widząc, że już na dobre nawiązali kontakt wzrokowy. A może wcale nie z tego powodu.
- Nie szkoda ci wódki? - zapytała, rumieniąc się delikatnie. Cóż, prawda była taka, że nawet gdyby zarumieniła się mocno i tak nie przebiłaby barwą jego policzków. A przecież gdyby to było w ogóle możliwe, Johann zaczerwieniłby się w tym momencie jeszcze bardziej.
Uśmiechnął się, w założeniu uprzejmie, a w efekcie zapewne zupełnie żałośnie, i już chciał wstać od stołu, gdy dziewczyna znów się odezwała.
- Przepraszam... nie chciałam cię speszyć... Po prostu wydaje mi się, że skądś cię kojarzę...
Też mi sensacja, wystarczyło, że włączyła telewizor, przemknęło mu przez myśl, ale oczywiście nie powiedział tego głośno. Był na to zbyt wychowany, zbyt nieśmiały i zbyt ciapowaty. Cóż, przynajmniej nie miał zbyt wysokiej samooceny.
- Możliwe - zgodził się uprzejmie.
- Chodzisz do klasy z Phillem i Anną?
Przytaknął.
- Tak mi się właśnie wydawało. Przyjaźnię się z Anną - poinformowała go.
Znów uśmiechnął się uprzejmie, bo i co też miał zrobić. Tak naprawdę kojarzył Annę wyłącznie z widzenia. W ciągu trzech lat wspólnej nauki zamienił z nią może ze dwa zdania.
- Mam na imię Irene - przedstawiła się tymczasem jego nowa znajoma, wyraźnie oczekując od niego tego samego.
- Johann - wymamrotał więc, modląc się w myślach o to, by ktoś go od niej uwolnił.
Niestety. Przez kolejne pół godziny wysłuchiwał kolejnych historii z jej życia, przytakując, kiedy tego od niego oczekiwano, wtrącając co jakiś czas monosylaby i usiłując nie zasnąć. Była oczywiście bardzo sympatyczna, tylko że niestety cholernie nudna. A kiedy w myślach zestawił ją z Alicją, naszła go przykra myśl. Najprawdopodobniej nie miał szans spotkać w życiu drugiej tak fantastycznej dziewczyny.
- Przepraszam... czy ty mnie słuchasz? - wcięła się w jego rozważania ta... jak jej tam było?
- Muszę już iść - wymamrotał nieprzytomnie, wstał, zwinął po drodze swoją kurtkę i po prostu wyszedł na zewnątrz.

*

Ala zamknęła książkę od matematyki i spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza. Ziewnęła i upiła łyk, chłodnej już, kawy. Uch, paskudztwo. Nawet nie zauważyła, kiedy upłynęło tyle czasu. Powinna zająć się jeszcze francuskim. ale... Ale jakoś ostatnio spadła jej motywacja. Kiedyś nie przeszkadzało jej zarwanie jednej nocki na naukę, kolejnej na imprezę i następnej znów na powtarzanie jakichś pierdół z wosu czy innej geografii. Lubiła to. Potrzebowała rywalizacji na jakimś polu i potwierdzenia, że jest najlepsza. A w międzyczasie uwielbiała się zabawić. Jak tlenu potrzebowała w swoim życiu tych dwóch elementów. Ale od kiedy wróciła z Norwegii zauważyła, że coś się zmieniło. Trudno było jej się skupić na czymkolwiek, często jej myśli odpływały w nieodpowiednim kierunku i wiadomości nie wchodziły do głowy tak gładko jak wcześniej. Potrafiła przesiedzieć pół godziny, wpatrując się tępym wzrokiem w dąb za oknem. Przed wyjazdem byłoby to coś zupełnie nie do zaakceptowania.
Nie zmieniło się za to nic w kwestii imprezowania. A może nawet zwiększyła się częstotliwość wyjść ze znajomymi i liczba przechylonych kieliszków wódki. Raz się żyje. Zbliżająca się matura i tak była w jej wypadku czystą formalnością. Wiedziała, że ją zda. I to nie była kwestia przechwałek, tylko wrodzonej inteligencji i lat intensywnej nauki.
Wyszła na balkon, otulając się szczelnie grubym swetrem, i zapaliła papierosa. Ostatnio częściej paliła. Nie była uzależniona i w każdej chwili potrafiłaby z tego zrezygnować, ale przyjemniej stało się na balkonie nocą, w ujemnej temperaturze, puszczając w powietrze obłoczki dymu. Odgoniła z głowy myśl o tym, że dobrze byłoby mieć towarzysza do tego zajęcia. Takiego, który objąłby ją i przytulił, chroniąc częściowo przed zimnem, albo zapalił razem z nią. A najlepiej jedno i drugie.
Godzinę temu minęła północ, a więc były już Walentynki. Pieprzone Walentynki. Jeden kretyński dzień w roku, kiedy wcale nie czuła się idealna, najlepsza i fantastyczna.
Nie było osoby, która pomyślałaby o niej, używając chociaż jednego z tych określeń.
Tak, tak, zapewne sama sobie po części na to zapracowała. Ale przecież życie było takie zabawne! Nie chciała się zmieniać. Jak miałaby zrezygnować z wszystkiego, co lubiła, tylko po to, żeby pchać się w stały związek z pierwszym lepszym facetem? Dwuznaczne rozmowy, pocałunki w deszczu, taniec, śmiech i alkohol. To było to.
Ale jednak, mimo wszystko, pewnie miło byłoby mieć w swoim życiu jakiś stały, niezawodny element. Czuła, że w świetle dnia będzie umiała inaczej na to wszystko spojrzeć, ale spowita mrokiem nocy odważyła się dopuścić do głosu tę myśl.
Zobowiązania nie były fajne, bo... do czegoś zobowiązywały. A jeśli przypadkiem nie udało się z nich wywiązać - sprawa robiła się przykra. Coś o tym wiedziała. Była dzieckiem z wpadki. Zanim do tego doszło, jej ojciec był podobno dla jej mamy po prostu do rany przyłóż, obiecywał jej złote góry i składał szumne deklaracje. A kiedy tamta poinformowała go o tym, że zaszła w ciążę - cóż, spierdolił na drugi koniec świata. Choć obiecywał, że nigdy jej nie zostawi. Tak więc Ala nie miała najlepszych wzorców w kwestii trwałych związków. Dobrze im było z mamą we dwie. Miały tylko siebie i nie przeszkadzało im to. Lubiły w soboty siedzieć w łóżku do południa i pić kakao, oglądać po raz dwudziesty Przyjaciół i chodzić na wspólne zakupy. Ale... czasem miała wrażenie, że to nie do końca tak powinno wyglądać. Że czegoś brakowało. Zgasiła papierosa i wróciła do pokoju. Tego by tylko brakowało, żeby przeziębiła się przez myślenie o ojcu.
Książka od francuskiego wciąż spoglądała na Alę z uchylonej szuflady. Dziewczyna westchnęła głęboko i sięgnęła po nią. Jeśli chce się być najlepszym, nie można sobie odpuszczać.

*

Klasyczna matematyka i klasyczne wysiłki Sjoeena pod tablicą. Niemal widać było, jak paruje mu mózg. Musiał być chyba naprawdę tępy. Johann może też nie był matematycznym geniuszem, ale z takimi zadaniami dawał sobie radę. No bez przesady, trzeba w końcu jakoś tę maturę zdać.
Phillipa wybawił dzwonek kończący lekcję, ale nie ulegało wątpliwości, że było to tylko swoiste odroczenie wyroku. Johann pokiwał głową nad tym debilem, zebrał swoje rzeczy i w towarzystwie kumpli wyszedł z sali.
- No panowie, dzisiaj Walentynki - powiedział znacząco Robert i szturchnął Johanna. - Szkoda, że ta twoja laseczka jest w Polsce, nie?
- Ty i tak nie miałbyś na co liczyć, więc co to dla ciebie za różnica? - włączył się Phillip, któremu po zakończeniu matematyki wyraźnie poprawił się humor.
- Bo ty niby miałbyś na co - prychnął Robert.
- Tu akurat trafiłeś - odpowiedział Phil i zaśmiał się, może nawet zbyt głośno i zbyt beztrosko. Tak, jakby zależało mu na tym, żeby ktoś koniecznie ten śmiech usłyszał.
I rzeczywiście usłyszał.
- Pozwól na chwilę - rzucił krótko Johann do Sjoeena, a w środku aż się gotował. - Komu chcesz coś udowodnić? - zapytał, gdy reszta kumpli już nieco się oddaliła.
Phillip zaśmiał się po raz kolejny.
- Absolutnie nikomu.
- Tak? To co to miało być?
- Zwykłe stwierdzenie faktu. Bo wiesz - Phil ściszył głos do konspiracyjnego szeptu - może i Ala spała u ciebie, ale to nie oznacza, że nie mogła też spać... ze mną.
Na to była tylko jedna odpowiedź. Bynajmniej nie werbalna. Dali sobie po mordach, jak przystało na dwóch facetów, zazdrosnych o tę samą dziewczynę, ale już po chwili rozdzieliło ich kilku nauczycieli. Tak więc niestety uczniowie zgromadzeni na korytarzu, liczący na niezłą rozrywkę, musieli obejść się smakiem. Nie obyło się za to bez moralizatorskiej pogadanki i postraszenia wizytą u dyrektora. Ale nie takie rzeczy już ta szkoła widziała, więc po dziesięciu minutach wszystko wróciło do normy. Wszystko, poza relacjami Phillipa Sjoeena i Johanna Forfanga.
__________

Pisanie wciąż idzie mi dość opornie, ale naskrobałam taki rozdział. Co powiecie?