piątek, 21 lipca 2017

Chapter 13

Nie wiedział, dlaczego Ala chce się z nim spotkać, nie rozumiał, dlaczego tak nagle, ale nie miał zamiaru snuć domysłów. Wystarczał mu sam fakt, że życzy sobie, żeby do niej przyleciał. Właściwie to szaleńcze tempo wydarzeń jeszcze bardziej go nakręcało. Nie podobało mu się tylko miejsce, w którym się umówili. Z szyldu nad wejściem do lokalu wynikało, że właśnie dotarł do celu podróży, a miał nadzieję, na coś bardziej... prywatnego... niż kawiarnia w centrum Krakowa. Trudno. To można było zmienić później.
Wszedł do środka i rozejrzał się po dość eleganckim wnętrzu. Aha, zobaczył ją. Siedziała w najdalszym kącie, pod jakąś palmą, czy cokolwiek to było... Wyglądała trochę tak, jakby się chowała. Dziwne. Bardzo dziwne.
No dobra, do dzieła.
Podszedł do stolika i przybrał na twarz uśmiech numer pięć: trochę kpiący, trochę zadziorny.
- Cześć, piękna.
Ala podniosła głowę znad telefonu i popatrzyła na niego poważnie. A w końcu lekko się uśmiechnęła.
- Cześć. Siadaj.
Ściągnął z ramienia sportową torbę i zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny.
- No dobrze, cóż to za pilna sprawa skłoniła cię do ściągnięcia mnie tutaj? Oczywiście poza silną potrzebą zobaczenia mnie osobiście? Biorę też pod uwagę możliwość, że była to jedyna przyczyna, wtedy nic już nie musisz tłumaczyć.
Ala przyglądała mu się ze smutnym uśmiechem, bez słowa, po chwili lekko westchnęła.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym, żeby to rzeczywiście było to... - zrobiła dłuższą przerwę. - Wiesz, poznałam pewną dziewczynę... jest w ciąży... bardzo zaawansowanej... a ojciec jej dziecka nie żyje - Ala spojrzała Philowi głęboko w oczy. - To my go zabiliśmy.
Zapadła cisza. Jakby ktoś wyłączył i muzykę, i rozmowy osób wokół. Phillip zobaczył jak Ala wbija paznokcie w dłoń.
- Po...czekaj - odchrząknął. - Skąd wiesz, że to był akurat... ten facet?
Dziewczyna popatrzyła na niego jak na idiotę.
- Nietrudno dodać dwa do dwóch, kiedy ktoś ze szczegółami opowiada ci, co się wydarzyło. I kiedy. I gdzie.
- Pierdolisz.
- Chciałabym. Ale to wszystko prawda.
Phil wziął głęboki wdech. Chyba jeszcze to do niego nie docierało.
- No ale jak to: ledwo poznana osoba opowiada ci o takich wydarzeniach ze swojego życia?
- Zaczęło się od jej ciąży i tak jakoś wyszło - Ala wyraźnie się zmieszała. - Zresztą skupiasz się nie na tym, na czym powinieneś.
- Czyli... zabiłem... człowieka?
Dziewczyna kiwnęła głową.
- Ale... jak to?
- Żadne z nich nie miało ze sobą telefonu. Marta próbowała go reanimować... ale nie wychodziło jej to. A kiedy ktoś w końcu tamtędy przeszedł i zadzwonił na pogotowie... było już za późno.
Phillipowi wydawało się, że śni. I bardzo mu się ten sen nie podobał. Nie tak wyobrażał sobie spotkanie z Alą. Był prawie pewien, że tamta sprawa jest już dawno za nim, wmówił sobie, że nic takiego się nie stało i nie zaważy na jego dalszym życiu.
- To co... teraz będzie?
- Pewnie nic - Ala wzruszyła ramionami. - Monitoringu tam przecież nie było, a Marta nie zapamiętała ani wyglądu samochodu, ani numerów rejestracyjnych. Jesteśmy całkowicie bezpieczni - zakończyła pogardliwym tonem.
Ulżyło mu, musiał się do tego przyznać przed samym sobą, ale... nie do końca. To, że miał uniknąć konsekwencji prawnych, absolutnie nie zmieniało istoty rzeczy. Zabił człowieka. Zabił. Człowieka. Zabił. ZABIŁ.
Na coś takiego nawet Phillip Sjoeen nie potrafił machnąć ręką.
- Ala... - zaczął, starając się brzmieć normalnie - to jak ja mam teraz... żyć?
- Mnie się pytasz? - dziewczyna wyraźnie podniosła głos. - Zadaję sobie codziennie dokładnie to samo pytanie!
- Ale to przecież ja...
- Tak, ale to ja nie miałam oporów przed wręczeniem ci kluczyków!
- Nie krzycz, tu są ludzie.
- Dobrze, jestem zajebiście spokojna - syknęła.
- Niczego już przecież nie zmienimy - zaczął powoli tłumaczyć - więc chyba powinniśmy starać się o tym... no nie wiem... zapomnieć?
- Zapomnieć?! Czy ty siebie słyszysz? Nie widziałeś tej dziewczyny z brzuchem większym od arbuza i łzami w oczach! Będzie sama wychowywać to dziecko! Sama! Ono w końcu zacznie pytać o tatusia - głos Ali załamał się. - I co ona wtedy powie? Jak ma to wytłumaczyć?
Dziewczyna już nie walczyła z łzami, jawnie płakała, prawdopodobnie przyciągając spojrzenia coraz większej liczby osób.
- Ala... - Phil pogłaskał ją po dłoni.
- Nie dotykaj mnie! - poderwała się na nogi i chwyciła torebkę. - Nie wiem, po co cię tu ściągałam. Żyłbyś sobie dalej w tej swojej różowej bańce mydlanej i byłbyś zupełnie z siebie zadowolony - jakimś dziwnym gestem objęła się za brzuch. Jakby... opiekuńczym? - Nie chcę mieć już z tobą do czynienia. Nigdy.
Ten brzuch był zaskakująco duży.
- Czy ty... jesteś w ciąży?
- Co?! Nie! - speszyła się i natychmiast zasłoniła brzuch torebką. - Muszę już iść. Nie dzwoń do mnie, nie...
- Ala - chwycił ją za rękę. - Porozmawiajmy.
- Nie ma już o czym.
Nagle coś go tchnęło.
- Czy to jest dziecko Forfanga?
- Nie! - odpowiedziała Ala, zdecydowanie zbyt gwałtownie i mocno się zaczerwieniła. Wyrwała rękę i szybko odeszła od stolika w stronę drzwi.
- Ala... - szepnął Phil bezradnie i tępo spojrzał w przestrzeń. Nagle uświadomił sobie, że przegrał. Na wszystkich możliwych frontach.

*

Przecież właściwie nic się nie zmieniło. Wciąż trenował, jeździł na zawody, czasem spotykał się ze znajomymi. Zwykła, codzienna rutyna. Znana i lubiana, ale... to już nie było to samo. Nie brakowało mu motywacji do ciężkiej pracy, a zwycięstwa wciąż go cieszyły... ale kiedy wieczorem kładł się i zamykał oczy, widział zawsze tę samą twarz. Długie rzęsy, dołeczki w policzkach i uśmiech, od którego miękły kolana. Raz w życiu zebrał się na odwagę i brutalnie przekonał się, że to się zupełnie nie opłaca. Naprawdę łudził się, że do siebie pasują. Że powiedzenie przeciwieństwa się przyciągają w ich wypadku pasuje idealnie. Chyba jednak nie pasowało. Ale wciąż nie potrafił, a może nie chciał, przyjąć do wiadomości, że Ala przez cały czas udawała, że też coś do niego poczuła. Uważał ją niemal za ideał, a świadomość, że tak okropnie się pomylił, bardzo bolała. Próbował ją usprawiedliwiać, zastanawiał się, czy rzeczywiście dała mu podstawy do wyobrażania sobie tak wiele... Bo może to on mylnie odczytywał jej sygnały, może okazywała mu zwykłą sympatię i z każdym innym chłopakiem postępowała tak samo.
Tak. To akurat była prawda, aczkolwiek nie stawiała Ali w najlepszym świetle. Przecież nawet na jego oczach flirtowała z Philem. Na jego oczach. Jakby miał do niej jakiekolwiek prawa. Jakby byli parą. A przecież był tylko jednym z wielu. Dlaczego to tak bardzo bolało?
Johann nie był specjalistą w sprawach damsko-męskich, nigdy nie zaprosił żadnej dziewczyny na randkę, nigdy wcześniej się nie całował. Więc dlaczego nagle Ala wzbudziła w nim coś, o czym do tamtej pory nawet nie marzył? Była wyjątkowa. Między innymi dlatego, że potrafiła sprawić, iż on też czuł się wyjątkowy. Uśmiechała się i spoglądała mu głęboko w oczy, a jemu wydawało się, że może jeszcze nie jest, ale z biegiem czasu stanie się dla niej najważniejszy na całym świecie. Tak, jak ona dla niego. Po wizycie u niej w domu w trakcie Letniej Grand Prix jego uczucia stały się nagle jakby bardziej klarowne. Był załamany, bo odtrąciła go z taką łatwością i takim chłodem... ale był też przerażony. Bo uświadomił sobie, że naprawdę ją pokochał.
Miłość nigdy nie jest rozsądna, ale pierwsza miłość to uczucie nieporównywalne z żadnym innym. Uskrzydla i sprawia, że życie wydaje się nam bajką. Ale bardzo często później okrutnie przez nią cierpimy i pozbywamy się tego naiwnego idealizmu, bez którego żyje się znacznie trudniej. Johann tak właśnie się czuł. Jakby ktoś okropnie go oszukał. Wydawało mu się, że coś takiego nigdy go nie spotka. Bo przecież dorośli ludzie powinni być opanowani i rozsądni, bo powinni panować nad emocjami, bo powinni wiedzieć, czego chcą.
Nie czuł się dorosły. Leżący w portfelu dowód osobisty wcale nic nie wnosił do jego życia, oczywiście poza możliwością legalnego kupna alkoholu. I na co mu to? Przecież nawet nie lubił wódki. Ani piwa. Piwo... smakowało mu jedynie w towarzystwie Ali. Dlaczego wszystko sprowadzało się do tej dziewczyny? Dlaczego tych kilka dni wytworzyło tyle wspomnień, że będzie miał o czym myśleć do końca życia? Chciał sobie powiedzieć hej, jesteś dorosły i niezależny, nie potrzebujesz tej zbzikowanej laski. Ale tak to mógł powiedzieć sobie Phil. Choć Johann szczerze wierzył, że i Sjoeen kiedyś się zmieni. Przecież w gruncie rzeczy w jednej kwestii wszyscy jesteśmy tacy sami - nieważne: młodzi czy starzy, spontaniczni czy opanowani, prości czy wykształceni - wszyscy pragniemy miłości. Czasem nie zdajemy sobie z tego sprawy, czasem zwyczajnie wmawiamy sobie, że jest inaczej, ale w bezsenne noce, kiedy księżyc w pełni zagląda nam przez okno do pokoju, oświetla też nasze serca. W nocy udawanie jest trudniejsze. Przyznajemy się sami przed sobą, że nie chcemy być sami, po czym wstajemy rano i znów żyjemy w pędzie, nie dopuszczając nikogo blisko siebie. Każdy boi się samotności. Ale niektórzy boją się też zaangażowania. Johann miał szczerą nadzieję, że właśnie taka była Ala. Chciał wierzyć, że przestraszyła się tego, że coś zaczęło się między nimi rodzić i po prostu się wycofała. Bo myśl, że zabawiła się jego kosztem, a potem zwyczajnie go zostawiła była dużo, dużo gorsza od samej tęsknoty. Rozczarowanie boli najbardziej.

*

Była na siebie tak okropnie, okropnie zła. Ta rozmowa miała wyglądać zupełnie inaczej. Chciała rzeczowo i spokojnie przekazać Philowi to, czego się dowiedziała, może w ten sposób zrzucić trochę ciężaru z serca, ale na pewno nie tracić panowania nad sobą. Tymczasem zupełnie się rozsypała. To było najgorsze, bo nieopatrznie zdradziła się z tym, co chciała utrzymać w tajemnicy za wszelką cenę. W jaki sposób Phil połączył jej ciążę z Johannem? Nie miała pojęcia, podejrzewała, że był to zwykły przejaw zazdrości, ale niestety trafił idealnie. A Ala swoją reakcją zapewne tylko utwierdziła go w jego przekonaniu.
Och, Boże, jaka była głupia! Powtarzała sobie w kółko, że ma siedzieć na dupie od samego początku do samego końca tej rozmowy... i oczywiście w emocjach o wszystkim zapomniała. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
W drzwiach jej pokoju stanęła mama.
- Mogę cię zawieźć na dworzec.
- Już trzy razy ci mówiłam, że nie trzeba - uśmiechnęła się Ala. - Poradzę sobie.
- Na pewno?
- Na pewno.
- A walizka nie jest ciężka?
- W normie. Przecież nie muszę jej nieść, mogę ciągnąć za uchwyt.
- No tak... - mama z westchnieniem przysiadła na brzegu łóżka. - Będę za tobą bardzo tęsknić.
- Wiem... ja też - przyznała Ala. Miała wielką ochotę podejść i wtulić się w te ramiona, które od zawsze były dla niej oparciem, ale nie odważyła się wstać zza biurka. Ostatnio każdą rozmowę z mamą przeprowadzała właśnie w taki sposób: albo zza stołu, albo zza biurka, albo chociaż z odpowiednio założonymi na piersi rękami. Często ćwiczyła tę postawę, kiedy była sama w domu. Niestety równie często zdarzał jej się ten gest, który wykonała przy Philu. Ale nad tym niestety nie do końca panowała. Niemal za każdym razem, gdy poczuła ruch lub kopnięcie dziecka, automatycznie chciała je objąć, ochronić, pogłaskać. Tak już miała. Ale powinna być bardziej ostrożna.
- Nie mogłaś sobie znaleźć studiów gdzieś bliżej? - westchnęła mama.
- Przecież wiesz... już ci tłumaczyłam.
Udało jej się wmówić mamie, że jej marzeniem i życiowym powołaniem było studiowanie zarządzania i prawa w biznesie. Taki kierunek znalazła na stronie internetowej Uniwersytetu Mickiewicza w Poznaniu i wydał jej się odpowiedni. Nie dość, że Poznań był daleko od Krakowa, to jeszcze był to kierunek, którego prawdopodobnie nie znalazłaby na wielu uczelniach, więc jeśli twierdziła, że chce to studiować - musiała się przeprowadzić. A mama w to uwierzyła, choć szczęśliwa z tego powodu nie była.
- Ale przyjedziesz jeszcze przed startem roku akademickiego, prawda?
- Myślę, że tak. Chciałabym.
Nienawidziła kłamać mamie prosto w oczy. Czuła się z tym obrzydliwie, ale uznała, że to najlepsze wyjście. Plan był prosty - stwierdzić po roku, że to jednak nie to i że chce zmienić studia. I wrócić do domu. Może nawet szybciej. Przecież mogłaby zrezygnować nawet po jednym semestrze. Ale to było jeszcze do przemyślenia. Na razie rzekomo musiała załatwić sobie akademik i poznać trochę miasto oraz ludzi, z którymi miała studiować. Taka była wersja oficjalna. Nieoficjalna była trochę mniej pasjonująca.
- Jesteś już spakowana?
- Tak.
- Masz wszystko, o niczym nie zapomniałaś?
- To się okaże na miejscu - uśmiechnęła się Ala.
- No tak, tak... wiem. Ale jakoś tak nie mogę przestać się o ciebie martwić. Za szybko mi wyrosłaś - mama podeszła do biurka i pocałowała córkę w głowę. - Dobra, już przestaję być nadopiekuńczą kwoką. Po prostu chciałabym dla ciebie jak najlepiej.
- Wiem. Doceniam to, naprawdę.
- Bardzo cię kocham.
Alę ścisnęło w gardle. Uświadomiła sobie, że być może nie będzie miała w życiu nikogo więcej, komu mogłaby odpowiedzieć tymi samymi słowami.
- Też cię kocham, mamo.
__________

Trzynastka. Pechowa? Nie sądzę, mam wrażenie, że od pewnego momentu już wszystko tu jest pechowe XD Jeszcze dwa - trzy rozdziały plus epilog i kończymy. Dotrwacie czy już nie możecie znieść tych ciołków?