piątek, 8 września 2017

Chapter 14

Miała taką cholerną ochotę na papierosa.
Nie paliła już od niemal pół roku, bo przecież przez pierwsze prawie trzy miesiące ciąży nie zdawała sobie sprawy z tego, że nosiła pod sercem dziecko. Nie chciała nawet dopuścić do siebie myśli, że te początkowe tygodnie nieświadomości mogłyby bardzo poważnie zaważyć na zdrowiu maluszka. A teraz, kiedy poród zbliżał się wielkimi krokami, coraz bardziej się denerwowała i zupełnie nie wiedziała, jak sobie z tym stresem radzić. Z jednej strony chciałaby to już mieć za sobą, a z drugiej - wolałaby, żeby ten moment nigdy nie nastąpił. Bo jakoś tak dziwnie przywiązała się do tego ponad dwukilogramowego ciężaru, który ciągle nosiła ze sobą. A poród miał być momentem ich ostatecznego rozstania.
Chciała zacząć studia, znów imprezować ze znajomymi, żyć jak wszyscy ludzie w jej wieku. Nie czuła się gotowa na zostanie matką, mimo iż teoretycznie była już dorosła. Nie wyobrażała sobie jak miałaby podporządkować niemal każdą sekundę swojego czasu małemu stworzeniu, które wymaga troski i zaangażowania. Jak miałaby sobie poradzić ze wstawaniem w środku nocy, zmienianiem pieluch, kąpaniem, płaczem, karmieniem... Nie chciała. Jeszcze nie teraz. Może za pięć, może za dziesięć lat - tak, ale w tym momencie czuła, że nic dobrego by z tego nie wyszło - ani dla niej, ani dla dziecka. A może przede wszystkim... nie chciała tego robić sama? Może kwestią zasadniczą nie była sama wpadka, tylko to, że była to wpadka z, nomen omen, przypadkowym człowiekiem?
Prawda była taka, że lubiła się dobrze bawić. Korzystać z życia, póki samo ją do tego zachęcało. Nie krzywdząc przy tym nikogo. Lubiła facetów. Co w tym złego? Nie ona pierwsza, nie ona ostatnia. Przecież żadnemu nie obiecywała miłości do grobowej deski. I, co chyba najważniejsze, nie przekraczała pewnej granicy. Nigdy. Drink, drugi, trzeci, taniec, buzi-buzi i koniec. Stop. Dobranoc, do zobaczenia jutro. A równocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że nikt by jej w to nie uwierzył, gdyby zechciała się tymi informacjami z kimś podzielić.
Aż w końcu pojechała na tę przeklętą wymianę. I... no właśnie, co się stało? Zakochała się? To chyba za duże słowo. Ale po raz pierwszy poczuła coś więcej niż tylko te durne motylki w brzuchu. I wtedy wreszcie poczuła, że chce to zrobić. Z tym chłopakiem. A przecież... kiedy spędzała czas z Philem, Johann równie dobrze mógł nie istnieć. Wtedy liczyła się tylko dobra zabawa i poczucie bycia zdobywaną. Więc o co jej tak naprawdę chodziło? Co widziała w tym nieśmiałym, spokojnym Forfangu?
Może postanowiła go użyć do stracenia dziewictwa. Tak po prostu. Nie narażając się na pierwszy raz z facetem, który wszystko umie i który ją wyśmieje. Żeby ewentualnie później być już tą doświadczoną kobietą.
Być może. Sama nie była pewna. I bała się nad tym zastanawiać, żeby nie odkryć prawdy, która sprawiłaby, że rozczarowałaby się sama sobą. A jednocześnie, gdzieś tam w środku, chyba już tę prawdę doskonale znała. Już nawet nie wiedziała, czy bardziej wstydziła się swoich pobudek, czy bardziej żałowała, że udało jej się wszystko wykonać według planu. No, prawie wszystko.
A może nie udało się nic.

*

Sam nie wiedział, po co właściwie przyszedł na zawody, skoro już od dawna nie należał do kadry, nie trenował, a na dodatek nic nie zapowiadało jakiejkolwiek zmiany. Chyba trochę za tym tęsknił i był zwyczajnie ciekawy jak to wszystko w tym momencie wygląda. A może chciał po prostu jakoś oderwać się od tego, co ostatnio zajmowało jego myśli niemal nieustannie. Chyba wciąż jeszcze do niego nie dotarło, co zrobił. Bo jeśli to, co Ala mu powiedziała, było prawdą - a nie widział powodu, żeby jej nie wierzyć - był mordercą. Identycznym jak ci, którzy siedzieli w kryminale do końca życia. Różniło go od nich tylko to, że był na wolności. Czy to nie brzmiało niedorzecznie? Przecież był normalnym, porządnym człowiekiem, taki epizod, choć okropny, nie mógł zaważyć na całym jego życiu. Przecież nie wjechał w tych ludzi specjalnie. Może samochód miał niesprawne hamulce? Co prawda nic takiego sobie nie przypominał, ale był lekko pijany, więc mógł zapomnieć o kilku szczegółach. Coś przecież musiało go usprawiedliwiać.
Wciągnął głęboko powietrze w płuca i spojrzał na tablicę wyników. Cała drużyna wypadła nieźle, Fannemel i Gangnes zajęli miejsca w pierwszej dziesiątce, a wygrał... Forfang. Zrobił sobie prezent przedświąteczny, cholera jasna. Phil zaklął pod nosem i mocniej naciągnął kaptur na głowę. I tak niemal zasłaniał mu oczy, ale w tym momencie jeszcze bardziej zależało mu na tym. żeby nikt go nie rozpoznał. Cóż, tłum zgromadzony pod skocznią w Oslo i tak nie był specjalnie zainteresowany kimkolwiek poza swoim nowym bohaterem. Ludzie klaskali i skandowali nazwisko Johanna, a Phil, stojąc pomiędzy rozwrzeszczanymi nastolatkami, czuł, że ma coraz większą ochotę komuś przyłożyć. Uświadomił sobie nagle, że zazdrości Forfangowi. Zdobywał wszystko, o czym Phillip mógł tylko pomarzyć. I rzeczywiście w skrytości o tym marzył. O łatwo zdanej maturze, o wygranych w Pucharze Świata i o Ali oczywiście. Logicznie rzecz biorąc - olała ich obu, ale jeśli podejrzenia Phila były słuszne, Johann rzeczywiście ją... zdobył. Co za nonsens. To nie mogła być prawda. A jednak Sjoeen czuł, że to wcale nie jest bezpodstawne założenie. Dziesięć wspólnych dni, dziesięć nocy... No dobrze, część tego czasu Ala spędziła z Philem, ale i tak pozostawało go całkiem sporo na różne formy aktywności z innymi facetami. A ten ciapowaty Johann wyraźnie ją rozczulał. Niby niedorzecznym wydawało się, że taki układ mógłby ich zaprowadzić do łóżka... a jednak było to wysoce prawdopodobne. Na niektóre laski takie zaprzeczenie męskości naprawdę działało.
Kurwa, przegrał.
Przecisnął się między ludźmi w stronę blaszaków skoczków. Nie miał akredytacji, ale tutejsi ochroniarze przecież i tak doskonale go znali z czasów, kiedy trenował z kadrą. Chujowe określenie i chujowe uczucie, ale tak - czasy, kiedy należał do kadry minęły. Prawdopodobnie bezpowrotnie.
Rozejrzał się w poszukiwaniu Forfanga i wreszcie dostrzegł go w pobliżu grupki dziennikarzy, jednak zawołał go dopiero, gdy zamieszanie nieco ucichło.
- Cześć, Forfi! Gratulacje.
Johann wyraźnie spiął się na jego widok.
- Dzięki - uśmiechnął się niepewnie.
- Pomyślałem, że wpadnę, zobaczę co słychać w kadrze. Świetnie sobie radzicie.
- Staramy się. A ty jak? Trenujesz?
- Wiesz, jakoś przestało mnie to kręcić - powiedział Phil, starając się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej nonszalancko. Co najmniej tak, jakby to była jego decyzja. Jakby to on zrezygnował ze skoków, a nie skoki z niego.
- Szkoda. To były fajne czasy, kiedy stawaliśmy razem na podium.
- O właśnie... - Phil postanowił przejść do rzeczy. - A propos fajnych czasów... Widziałeś się może ostatnio z Alą?
Johann spuścił wzrok i zacisnął usta.
- Nie - powiedział wreszcie. - A co?
- A nic. Tak tylko pytam. Chciałem porównać wrażenia, bo wiesz, ja akurat się z nią spotkałem dość niedawno... - Phil uważnie obserwował, jak oczy Johanna robią się wielkie, a usta, przed chwilą jeszcze zaciśnięte, bezwiednie się otwierają. - Jakby to powiedzieć... emmm... zmieniła się. Nawet bardzo.
- Tak? - zapytał Forfang cicho.
- Tak. Ogólnie to... jest w ciąży.
Sjoeen rzucił bombę i czekał na reakcję. A Johann po prostu jeszcze szerzej otworzył oczy i zaprezentował klasyczny opad szczeny.
- W ciąży? - powtórzył. - Jesteś pewien?
- No... jej brzuch był dość duży - powiedział Phil głupawo. Zaczęło do niego docierać, że Johann też nie miał o niczym pojęcia.
- Aha... to chyba... - Forfang odchrząknął. - To chyba super, nie?
- Nie no, jasne. Zajebiście. To znaczy, że co - nic nie wiedziałeś?
- A skąd miałbym wiedzieć? - zapytał Johann retorycznie, a Phil miał ochotę odpowiedzieć coś w stylu pomyślałem, że to na przykład twoje dziecko, więc może coś o tym słyszałeś.
- No tak. Właściwie trochę mi jej szkoda - powiedział zamiast tego. - No wiesz, taka laska, a będzie się grzebać w brudnych pieluchach...
- A skąd wiesz, że to nie było planowane dziecko?
Phil roześmiał się, szczerze rozbawiony.
- Kto z własnego wyboru pakuje się w bachora w wieku dziewiętnastu lat?
- Nie wiem - Johann wzruszył ramionami. - Tak tylko pomyślałem.
- Wiesz, jakoś nie wydaje mi się, żeby ona miała faceta. W sensie, że na stałe. Jednego wodzi za nos, z drugim się prześpi, a na trzeciego nawet nie spojrzy. Już ja znam takie jak ona - gadał coraz szybciej i coraz bardziej bez sensu. Jakby chciał sam siebie przekonać, że takich dziewczyn było na pęczki. Że Ala wcale nie miała w sobie nic niezwykłego.
- Myślałem, że jest inna. Ale chyba masz rację - przyznał Johann.
Phillip odchrząknął.
- Fajnie było cię zobaczyć. Muszę już lecieć, ale pewnie jeszcze wpadnę kiedyś na zawody.
- Koniecznie... dzięki za info i w ogóle.
- Jasne. Nie ma za co.
Phil zwinął się z prędkością światła w stronę przystanku autobusowego. Johann nie wiedział o ciąży Ali, to było więcej niż pewne. Nie był tak dobrym aktorem, żeby udawać totalne zaskoczenie. To nie on był ojcem dziecka, Phila najwyraźniej zawiodło przeczucie. Poczuł się nieco winny, bo chyba niepotrzebnie podłamał Johanna, który i tak był już beznadziejnie zakochany w Ali. Trudno. Niech się przyzwyczaja. Życie jeszcze nie raz kopnie go w dupę.

*

To było równocześnie zupełnie niemożliwe i bardzo prawdopodobne. Przecież wiedział, skąd biorą się dzieci, choć pewnie Sjoeen na takie stwierdzenie zaśmiałby się mu prosto w twarz. To nie była przyjemna rozmowa. Johann musiał niechętnie przyznać, że już dawno przestali być kumplami. Zostali tylko... chyba nawet nie rywalami, bo ze skakania Phil sam się wyeliminował, natomiast ze znajomości z Alą wykluczyła ich obu właśnie ona. Kim byli? Starymi znajomymi. Chyba tyle. Owszem, Phil nigdy nie był wzorem przyjaciela i Johann nie postrzegał go w ten sposób, ale wspólnie dorastali już od czasów przedszkola i świadomość, że zawsze obok jest ktoś znajomy, była w pewien sposób pokrzepiająca.
Po raz kolejny wybrał numer Ali. Nie odbierała i już sam ten fakt dawał mu sporo do myślenia. Dlaczego nie chciała z nim rozmawiać? Czy dlatego, że zwyczajnie się nim znudziła i nie chciała utrzymywać kontaktu czy bała się konfrontacji, bo powinna go o czymś poinformować?
Musiał wiedzieć, czy to było jego dziecko!
A może... nagle do głowy przyszedł mu całkiem prawdopodobny scenariusz... może Phillip kłamał. Może chciał się upewnić, że Ali i Johanna nic nie łączy i ma drogę wolną, żeby do niej startować. Jakby co najmniej Forfang mógł być faktyczną przeszkodą dla kogokolwiek.
Dlaczego ta dziewczyna nie odbierała?
Czuł, że trzęsą mu się ręce. To były za poważne sprawy, żeby miał tak tkwić w niepewności. Owszem, to mogło być dziecko kogoś innego. Ale mogło być też jego. Zaczął nerwowo liczyć miesiące. Marzec, kwiecień...
Pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Zejdziesz na kolację?
Akurat kolacji mu teraz było trzeba!
- Wiesz, mamo, nie jestem głodny. Poszliśmy na zapiekanki po treningu, więc tym bardziej nie powinienem już dziś nic jeść.
- Jak tam chcesz - powiedziała mama i zamknęła drzwi, chyba trochę za głośno. Była klasyczną babcią - we wszystkich wpychała jedzenie. Czy dziecko Johanna traktowałaby tak samo jak dzieci Daniela? Ala od początku jej się przecież nie podobała.
Usiadł na łóżku, bo zaczęło mu się kręcić w głowie. Policzył miesiące. Dziewięć wypadało za jakieś... dwa tygodnie. O matko. Być może Ala właśnie siedziała przy stole z ogromnym brzuchem i zjadała kolację za dwoje. Może miała już spakowaną torbę do szpitala. Znów wybrał jej numer. To musiało być okropnie uciążliwe na przykład wiązać buty z taką piłką przed sobą. Boże, czemu ona nie odbierała? Przecież by jej pomógł... jakoś.
No chyba że to nie było jego dziecko. To by tłumaczyło, dlaczego Ala nic mu nie powiedziała. Musiał się jakoś tego dowiedzieć, bo dosłownie można było zwariować.
Kliknął w ikonkę messengera i zaczął pisać do Ali.
Cześć, jesteś w ciąży? Czy to moje dziecko?
Skasował wszystko. Chyba zbyt bezpośrednio. I jakoś tak... ofensywnie. Jeszcze raz.
Hej, dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonu?
Znów jakoś agresywnie. Ależ on był wybornym dyplomatą.
Cześć, chciałbym z Tobą porozmawiać. To bardzo ważne.
Okej, to brzmiało już bardziej po ludzku. Po namyśle dopisał jeszcze:
Zadzwoń, proszę.
I wysłał.
Nie miał pewności, że Ala mu odpisze. Nie miał nawet pewności, że odczyta jego wiadomość. Ale nie miał też pewności, czy nie zostanie niedługo ojcem, więc równocześnie nie miał innego wyboru. Musiał poznać prawdę. Musiał.
__________

Jeszcze po południu nie wiedziałam, że wstawię dziś ten rozdział, bo nawet nie był skończony. Przepraszam za ewentualne niedociągnięcia, bo poprawianie tekstu dosłownie kilkadziesiąt minut po napisaniu nigdy nie daje rewelacyjnych efektów. 
Czytelników chyba coraz mniej, w każdym razie na pewno mniej komentarzy - dlatego tym bardziej dziękuję tym, którzy niezmiennie zostawiają po sobie ślad! 

piątek, 21 lipca 2017

Chapter 13

Nie wiedział, dlaczego Ala chce się z nim spotkać, nie rozumiał, dlaczego tak nagle, ale nie miał zamiaru snuć domysłów. Wystarczał mu sam fakt, że życzy sobie, żeby do niej przyleciał. Właściwie to szaleńcze tempo wydarzeń jeszcze bardziej go nakręcało. Nie podobało mu się tylko miejsce, w którym się umówili. Z szyldu nad wejściem do lokalu wynikało, że właśnie dotarł do celu podróży, a miał nadzieję, na coś bardziej... prywatnego... niż kawiarnia w centrum Krakowa. Trudno. To można było zmienić później.
Wszedł do środka i rozejrzał się po dość eleganckim wnętrzu. Aha, zobaczył ją. Siedziała w najdalszym kącie, pod jakąś palmą, czy cokolwiek to było... Wyglądała trochę tak, jakby się chowała. Dziwne. Bardzo dziwne.
No dobra, do dzieła.
Podszedł do stolika i przybrał na twarz uśmiech numer pięć: trochę kpiący, trochę zadziorny.
- Cześć, piękna.
Ala podniosła głowę znad telefonu i popatrzyła na niego poważnie. A w końcu lekko się uśmiechnęła.
- Cześć. Siadaj.
Ściągnął z ramienia sportową torbę i zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny.
- No dobrze, cóż to za pilna sprawa skłoniła cię do ściągnięcia mnie tutaj? Oczywiście poza silną potrzebą zobaczenia mnie osobiście? Biorę też pod uwagę możliwość, że była to jedyna przyczyna, wtedy nic już nie musisz tłumaczyć.
Ala przyglądała mu się ze smutnym uśmiechem, bez słowa, po chwili lekko westchnęła.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym, żeby to rzeczywiście było to... - zrobiła dłuższą przerwę. - Wiesz, poznałam pewną dziewczynę... jest w ciąży... bardzo zaawansowanej... a ojciec jej dziecka nie żyje - Ala spojrzała Philowi głęboko w oczy. - To my go zabiliśmy.
Zapadła cisza. Jakby ktoś wyłączył i muzykę, i rozmowy osób wokół. Phillip zobaczył jak Ala wbija paznokcie w dłoń.
- Po...czekaj - odchrząknął. - Skąd wiesz, że to był akurat... ten facet?
Dziewczyna popatrzyła na niego jak na idiotę.
- Nietrudno dodać dwa do dwóch, kiedy ktoś ze szczegółami opowiada ci, co się wydarzyło. I kiedy. I gdzie.
- Pierdolisz.
- Chciałabym. Ale to wszystko prawda.
Phil wziął głęboki wdech. Chyba jeszcze to do niego nie docierało.
- No ale jak to: ledwo poznana osoba opowiada ci o takich wydarzeniach ze swojego życia?
- Zaczęło się od jej ciąży i tak jakoś wyszło - Ala wyraźnie się zmieszała. - Zresztą skupiasz się nie na tym, na czym powinieneś.
- Czyli... zabiłem... człowieka?
Dziewczyna kiwnęła głową.
- Ale... jak to?
- Żadne z nich nie miało ze sobą telefonu. Marta próbowała go reanimować... ale nie wychodziło jej to. A kiedy ktoś w końcu tamtędy przeszedł i zadzwonił na pogotowie... było już za późno.
Phillipowi wydawało się, że śni. I bardzo mu się ten sen nie podobał. Nie tak wyobrażał sobie spotkanie z Alą. Był prawie pewien, że tamta sprawa jest już dawno za nim, wmówił sobie, że nic takiego się nie stało i nie zaważy na jego dalszym życiu.
- To co... teraz będzie?
- Pewnie nic - Ala wzruszyła ramionami. - Monitoringu tam przecież nie było, a Marta nie zapamiętała ani wyglądu samochodu, ani numerów rejestracyjnych. Jesteśmy całkowicie bezpieczni - zakończyła pogardliwym tonem.
Ulżyło mu, musiał się do tego przyznać przed samym sobą, ale... nie do końca. To, że miał uniknąć konsekwencji prawnych, absolutnie nie zmieniało istoty rzeczy. Zabił człowieka. Zabił. Człowieka. Zabił. ZABIŁ.
Na coś takiego nawet Phillip Sjoeen nie potrafił machnąć ręką.
- Ala... - zaczął, starając się brzmieć normalnie - to jak ja mam teraz... żyć?
- Mnie się pytasz? - dziewczyna wyraźnie podniosła głos. - Zadaję sobie codziennie dokładnie to samo pytanie!
- Ale to przecież ja...
- Tak, ale to ja nie miałam oporów przed wręczeniem ci kluczyków!
- Nie krzycz, tu są ludzie.
- Dobrze, jestem zajebiście spokojna - syknęła.
- Niczego już przecież nie zmienimy - zaczął powoli tłumaczyć - więc chyba powinniśmy starać się o tym... no nie wiem... zapomnieć?
- Zapomnieć?! Czy ty siebie słyszysz? Nie widziałeś tej dziewczyny z brzuchem większym od arbuza i łzami w oczach! Będzie sama wychowywać to dziecko! Sama! Ono w końcu zacznie pytać o tatusia - głos Ali załamał się. - I co ona wtedy powie? Jak ma to wytłumaczyć?
Dziewczyna już nie walczyła z łzami, jawnie płakała, prawdopodobnie przyciągając spojrzenia coraz większej liczby osób.
- Ala... - Phil pogłaskał ją po dłoni.
- Nie dotykaj mnie! - poderwała się na nogi i chwyciła torebkę. - Nie wiem, po co cię tu ściągałam. Żyłbyś sobie dalej w tej swojej różowej bańce mydlanej i byłbyś zupełnie z siebie zadowolony - jakimś dziwnym gestem objęła się za brzuch. Jakby... opiekuńczym? - Nie chcę mieć już z tobą do czynienia. Nigdy.
Ten brzuch był zaskakująco duży.
- Czy ty... jesteś w ciąży?
- Co?! Nie! - speszyła się i natychmiast zasłoniła brzuch torebką. - Muszę już iść. Nie dzwoń do mnie, nie...
- Ala - chwycił ją za rękę. - Porozmawiajmy.
- Nie ma już o czym.
Nagle coś go tchnęło.
- Czy to jest dziecko Forfanga?
- Nie! - odpowiedziała Ala, zdecydowanie zbyt gwałtownie i mocno się zaczerwieniła. Wyrwała rękę i szybko odeszła od stolika w stronę drzwi.
- Ala... - szepnął Phil bezradnie i tępo spojrzał w przestrzeń. Nagle uświadomił sobie, że przegrał. Na wszystkich możliwych frontach.

*

Przecież właściwie nic się nie zmieniło. Wciąż trenował, jeździł na zawody, czasem spotykał się ze znajomymi. Zwykła, codzienna rutyna. Znana i lubiana, ale... to już nie było to samo. Nie brakowało mu motywacji do ciężkiej pracy, a zwycięstwa wciąż go cieszyły... ale kiedy wieczorem kładł się i zamykał oczy, widział zawsze tę samą twarz. Długie rzęsy, dołeczki w policzkach i uśmiech, od którego miękły kolana. Raz w życiu zebrał się na odwagę i brutalnie przekonał się, że to się zupełnie nie opłaca. Naprawdę łudził się, że do siebie pasują. Że powiedzenie przeciwieństwa się przyciągają w ich wypadku pasuje idealnie. Chyba jednak nie pasowało. Ale wciąż nie potrafił, a może nie chciał, przyjąć do wiadomości, że Ala przez cały czas udawała, że też coś do niego poczuła. Uważał ją niemal za ideał, a świadomość, że tak okropnie się pomylił, bardzo bolała. Próbował ją usprawiedliwiać, zastanawiał się, czy rzeczywiście dała mu podstawy do wyobrażania sobie tak wiele... Bo może to on mylnie odczytywał jej sygnały, może okazywała mu zwykłą sympatię i z każdym innym chłopakiem postępowała tak samo.
Tak. To akurat była prawda, aczkolwiek nie stawiała Ali w najlepszym świetle. Przecież nawet na jego oczach flirtowała z Philem. Na jego oczach. Jakby miał do niej jakiekolwiek prawa. Jakby byli parą. A przecież był tylko jednym z wielu. Dlaczego to tak bardzo bolało?
Johann nie był specjalistą w sprawach damsko-męskich, nigdy nie zaprosił żadnej dziewczyny na randkę, nigdy wcześniej się nie całował. Więc dlaczego nagle Ala wzbudziła w nim coś, o czym do tamtej pory nawet nie marzył? Była wyjątkowa. Między innymi dlatego, że potrafiła sprawić, iż on też czuł się wyjątkowy. Uśmiechała się i spoglądała mu głęboko w oczy, a jemu wydawało się, że może jeszcze nie jest, ale z biegiem czasu stanie się dla niej najważniejszy na całym świecie. Tak, jak ona dla niego. Po wizycie u niej w domu w trakcie Letniej Grand Prix jego uczucia stały się nagle jakby bardziej klarowne. Był załamany, bo odtrąciła go z taką łatwością i takim chłodem... ale był też przerażony. Bo uświadomił sobie, że naprawdę ją pokochał.
Miłość nigdy nie jest rozsądna, ale pierwsza miłość to uczucie nieporównywalne z żadnym innym. Uskrzydla i sprawia, że życie wydaje się nam bajką. Ale bardzo często później okrutnie przez nią cierpimy i pozbywamy się tego naiwnego idealizmu, bez którego żyje się znacznie trudniej. Johann tak właśnie się czuł. Jakby ktoś okropnie go oszukał. Wydawało mu się, że coś takiego nigdy go nie spotka. Bo przecież dorośli ludzie powinni być opanowani i rozsądni, bo powinni panować nad emocjami, bo powinni wiedzieć, czego chcą.
Nie czuł się dorosły. Leżący w portfelu dowód osobisty wcale nic nie wnosił do jego życia, oczywiście poza możliwością legalnego kupna alkoholu. I na co mu to? Przecież nawet nie lubił wódki. Ani piwa. Piwo... smakowało mu jedynie w towarzystwie Ali. Dlaczego wszystko sprowadzało się do tej dziewczyny? Dlaczego tych kilka dni wytworzyło tyle wspomnień, że będzie miał o czym myśleć do końca życia? Chciał sobie powiedzieć hej, jesteś dorosły i niezależny, nie potrzebujesz tej zbzikowanej laski. Ale tak to mógł powiedzieć sobie Phil. Choć Johann szczerze wierzył, że i Sjoeen kiedyś się zmieni. Przecież w gruncie rzeczy w jednej kwestii wszyscy jesteśmy tacy sami - nieważne: młodzi czy starzy, spontaniczni czy opanowani, prości czy wykształceni - wszyscy pragniemy miłości. Czasem nie zdajemy sobie z tego sprawy, czasem zwyczajnie wmawiamy sobie, że jest inaczej, ale w bezsenne noce, kiedy księżyc w pełni zagląda nam przez okno do pokoju, oświetla też nasze serca. W nocy udawanie jest trudniejsze. Przyznajemy się sami przed sobą, że nie chcemy być sami, po czym wstajemy rano i znów żyjemy w pędzie, nie dopuszczając nikogo blisko siebie. Każdy boi się samotności. Ale niektórzy boją się też zaangażowania. Johann miał szczerą nadzieję, że właśnie taka była Ala. Chciał wierzyć, że przestraszyła się tego, że coś zaczęło się między nimi rodzić i po prostu się wycofała. Bo myśl, że zabawiła się jego kosztem, a potem zwyczajnie go zostawiła była dużo, dużo gorsza od samej tęsknoty. Rozczarowanie boli najbardziej.

*

Była na siebie tak okropnie, okropnie zła. Ta rozmowa miała wyglądać zupełnie inaczej. Chciała rzeczowo i spokojnie przekazać Philowi to, czego się dowiedziała, może w ten sposób zrzucić trochę ciężaru z serca, ale na pewno nie tracić panowania nad sobą. Tymczasem zupełnie się rozsypała. To było najgorsze, bo nieopatrznie zdradziła się z tym, co chciała utrzymać w tajemnicy za wszelką cenę. W jaki sposób Phil połączył jej ciążę z Johannem? Nie miała pojęcia, podejrzewała, że był to zwykły przejaw zazdrości, ale niestety trafił idealnie. A Ala swoją reakcją zapewne tylko utwierdziła go w jego przekonaniu.
Och, Boże, jaka była głupia! Powtarzała sobie w kółko, że ma siedzieć na dupie od samego początku do samego końca tej rozmowy... i oczywiście w emocjach o wszystkim zapomniała. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
W drzwiach jej pokoju stanęła mama.
- Mogę cię zawieźć na dworzec.
- Już trzy razy ci mówiłam, że nie trzeba - uśmiechnęła się Ala. - Poradzę sobie.
- Na pewno?
- Na pewno.
- A walizka nie jest ciężka?
- W normie. Przecież nie muszę jej nieść, mogę ciągnąć za uchwyt.
- No tak... - mama z westchnieniem przysiadła na brzegu łóżka. - Będę za tobą bardzo tęsknić.
- Wiem... ja też - przyznała Ala. Miała wielką ochotę podejść i wtulić się w te ramiona, które od zawsze były dla niej oparciem, ale nie odważyła się wstać zza biurka. Ostatnio każdą rozmowę z mamą przeprowadzała właśnie w taki sposób: albo zza stołu, albo zza biurka, albo chociaż z odpowiednio założonymi na piersi rękami. Często ćwiczyła tę postawę, kiedy była sama w domu. Niestety równie często zdarzał jej się ten gest, który wykonała przy Philu. Ale nad tym niestety nie do końca panowała. Niemal za każdym razem, gdy poczuła ruch lub kopnięcie dziecka, automatycznie chciała je objąć, ochronić, pogłaskać. Tak już miała. Ale powinna być bardziej ostrożna.
- Nie mogłaś sobie znaleźć studiów gdzieś bliżej? - westchnęła mama.
- Przecież wiesz... już ci tłumaczyłam.
Udało jej się wmówić mamie, że jej marzeniem i życiowym powołaniem było studiowanie zarządzania i prawa w biznesie. Taki kierunek znalazła na stronie internetowej Uniwersytetu Mickiewicza w Poznaniu i wydał jej się odpowiedni. Nie dość, że Poznań był daleko od Krakowa, to jeszcze był to kierunek, którego prawdopodobnie nie znalazłaby na wielu uczelniach, więc jeśli twierdziła, że chce to studiować - musiała się przeprowadzić. A mama w to uwierzyła, choć szczęśliwa z tego powodu nie była.
- Ale przyjedziesz jeszcze przed startem roku akademickiego, prawda?
- Myślę, że tak. Chciałabym.
Nienawidziła kłamać mamie prosto w oczy. Czuła się z tym obrzydliwie, ale uznała, że to najlepsze wyjście. Plan był prosty - stwierdzić po roku, że to jednak nie to i że chce zmienić studia. I wrócić do domu. Może nawet szybciej. Przecież mogłaby zrezygnować nawet po jednym semestrze. Ale to było jeszcze do przemyślenia. Na razie rzekomo musiała załatwić sobie akademik i poznać trochę miasto oraz ludzi, z którymi miała studiować. Taka była wersja oficjalna. Nieoficjalna była trochę mniej pasjonująca.
- Jesteś już spakowana?
- Tak.
- Masz wszystko, o niczym nie zapomniałaś?
- To się okaże na miejscu - uśmiechnęła się Ala.
- No tak, tak... wiem. Ale jakoś tak nie mogę przestać się o ciebie martwić. Za szybko mi wyrosłaś - mama podeszła do biurka i pocałowała córkę w głowę. - Dobra, już przestaję być nadopiekuńczą kwoką. Po prostu chciałabym dla ciebie jak najlepiej.
- Wiem. Doceniam to, naprawdę.
- Bardzo cię kocham.
Alę ścisnęło w gardle. Uświadomiła sobie, że być może nie będzie miała w życiu nikogo więcej, komu mogłaby odpowiedzieć tymi samymi słowami.
- Też cię kocham, mamo.
__________

Trzynastka. Pechowa? Nie sądzę, mam wrażenie, że od pewnego momentu już wszystko tu jest pechowe XD Jeszcze dwa - trzy rozdziały plus epilog i kończymy. Dotrwacie czy już nie możecie znieść tych ciołków?


piątek, 30 czerwca 2017

Chapter 12

Kiedy była dzieckiem, zastanawiała się czasem, jak by to było wychowywać się z ojcem. Mieć komu wręczać laurki dwudziestego trzeciego czerwca, chodzić z nim na spacery, a może do kina, czasem ulepić bałwana. Nie umiała sobie tego wyobrazić. Wydawało jej się to jakimś niemożliwym do spełnienia marzeniem, a z czasem po prostu się z tym pogodziła. Chyba. Nie była już uroczą ośmiolatką z dwoma kucykami, która pełnym ufności wzrokiem spoglądała na mamę, pytając: "Czy tatuś kiedyś do mnie przyjedzie?"
Nie przyjechał. Nigdy. Nauczyła się, że mają z mamą tylko siebie nawzajem. Nie był to może szczyt marzeń, ale nie czuła się z tego powodu gorsza od innych dzieci. Dla niej normalność to był właśnie taki stan rzeczy. Ale czy dla swojego dziecka chciałaby tego samego? Nie była o tym przekonana.
Ostatnia wizyta u tej samej lekarki przed wyjazdem. Chyba że nagle zmieniłaby zdanie. Bo przecież mogłaby o wszystkim powiedzieć mamie. Pewnie by zrozumiała. Sama znalazła się w niemal identycznej sytuacji prawie dwadzieścia lat temu. Ala czuła jednak, że tak będzie najlepiej. Dla wszystkich.
Siedziała w poczekalni, co chwilę poprawiając sukienkę i uciekała wzrokiem od tych wszystkich par, siedzących naokoło. Nie znała ich sytuacji, ale podświadomie czuła, że się wspierają. Żadna z tych dziewczyn nie była zdana tylko na siebie, nawet jeśli wcale nie planowała zachodzić w ciążę. Nagle przez głowę Ali przebiegła myśl, że chyba bardzo wiele traci. Że to nie tak powinno wyglądać. Owszem, czasem zdarzało jej się myśleć o zakładaniu rodziny, kolejnych dzieciach i psie. Tak, koniecznie chciała mieć psa. I przede wszystkim od początku tej przygody... bo przecież była to swego rodzaju przygoda... powinien być obok niej mężczyzna jej życia. Ale była to odległa perspektywa, pozostająca raczej w sferze marzeń. Wcale nie miała ochoty jej przybliżać. Cóż, stało się. Ani psa, ani mężczyzny. Za to coraz większy brzuch, tysiące wątpliwości i samotność. Tak, była z tym wszystkim sama. Był to jej świadomy wybór, ale coraz mocniej zaczynała odczuwać jego minusy. Brak jakiegokolwiek wsparcia dobijał, choć przecież w jej głowie krystalizował się już plan działania na najbliższe miesiące. Może po prostu potrzebowała, żeby ktoś ją przytulił i powiedział jestem z tobą.
Po drugiej stronie korytarza zobaczyła jeszcze jedną samotną dziewczynę. Chyba termin jej porodu wypadał na dniach, bo jej brzuch był wprost gigantyczny. Ali zrobiło się słabo na samą myśl o tym, że również przybierze takie rozmiary. A potem będzie musiała wypchnąć dziecko na świat...
Podeszła do dziewczyny i zajęła krzesło obok. Może jej współczuła. A może chciała usłyszeć, że to nie takie straszne, na jakie wygląda.
- Chyba już niedługo, prawda? - zapytała.
I nawet nie spodziewała się, że w tym momencie zaczęła rozmowę, która miała tak znacząco wpłynąć na jej życie.

*

Szczerze nie znosił chodzić do pracy. Ale nie miał wyboru - rodzice odcięli mu dopływ gotówki, a bunty i obrażanie się na niewiele się zdały. Nagle okazało się, że pieniądze nie spadają z nieba i Phil był tym faktem wysoce zniesmaczony. Później doszedł też do wniosku, że ta nieszczęsna matematyka wciąż się za nim ciągnie. Alex kategorycznie stwierdził, że nie życzy go sobie w kadrze A (Phil wciąż nie dopuszczał do siebie myśli, że wpływ na to mogła mieć również jego beznadziejna forma), a każdy porządny zakład pracy życzył sobie jakiegokolwiek papierka potwierdzającego, że Sjoeen nie jest kompletnym debilem. Niestety tego papierka Phil nie mógł okazać.
Tym sposobem wylądował w McDonaldzie. To było tragiczne. Bardziej męczące niż treningi, nawet te na siłowni. Bardziej irytujące niż kujony w szkole. Bardziej denerwujące niż nieudany podryw. Masakra. Owszem, traktował to jako okres przejściowy, bo miał przecież zamiar wrócić do skoków na najwyższym poziomie, ale na razie to nie ta myśl mu pomagała. W tym momencie miał inny cel. Cel miał zgrabną figurę, blond włosy i imię Alicja. Jeszcze mu nie przeszło. I było to równocześnie przerażające i intrygujące. Nie roztrząsał tego faktu bardziej niż należało, bo bał się, że może dojść do niepokojących wniosków. Lepiej było po prostu brać z tego motywację do zarabiania pieniędzy.
- Przepraszam, Phillip Sjoeen, to ty?!
Nie lubił sytuacji tego typu. Co prawda dziewczyna, która podeszła do kasy, była bardzo atrakcyjna i chętnie zawarłby z nią bliższą znajomość, ale warunki zupełnie temu nie sprzyjały. Jak miał się jej wydać zabawnym, przystojnym i porywającym facetem, skoro stał przed nią w tej głupawej czapeczce i już szykował się do nabicia na kasie ceny jej zamówienia? Niestety to zdarzało się nazbyt często. Z jednej strony świadomość, że jest rozpoznawalny, była całkiem przyjemna, ale z drugiej... anonimowość, jak się okazało, też mogła mieć swoje dobre strony.
- Eee...nie. To jakaś pomyłka - mruknął, chwaląc się z duchu za to, że plakietkę z imieniem jak zwykle trzymał w kieszeni, a nie paradował z nią na piersi przed całym światem.
- Niesamowite! Dałabym sobie rękę uciąć! - drążyła dziewczyna. - Takie podobieństwo!
Phil uznał, że chyba jednak była tępa, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało. W swoim aktualnym położeniu życzyłby sobie samych tak naiwnych klientów.
- Co podać? - zapytał, ukrywając znudzenie.
- Sałatkę.
O proszę, kolejna fit idiotka. Pojebało je wszystkie z tymi dietami. Przypomniało mu się jak razem z Alą jedli o północy kebaba i zapijali go piwem. A później wypalili papieroska. A jeszcze później...
Westchnął.
- Trzy dwadzieścia.
- Proszę... - dziewczyna podała mu odliczoną kwotę. - Wiesz, rzeczywiście może trochę się różnicie... Phillip jest chyba wyższy. I szczuplejszy. No ale on przecież skacze na nartach - zachichotała głupawo. - Tak... on to jest dopiero przystojny.
Phil spojrzał na nią z niesmakiem. Właśnie dowiedział się, że jest mniej atrakcyjny od samego siebie. Żenujące.
- Mam na imię Agnes - wyszczerzyła się dziewczyna. Najwyraźniej aż tak jej nie przeszkadzało, że jest mniej przystojny od Phillipa Sjoeena.
- Aha. Sałatka - mruknął i postawił przed nią pudełeczko. A potem zszedł na zaplecze. Zmęczył się już tym byciem kimś innym.

*

Alicja ledwo była w stanie przypomnieć sobie, co mówiła do niej lekarka podczas wizyty. Ciąża rozwija się prawidłowo, ma przyjmować dużo żelaza i chodzić na spacery. To chyba było najważniejsze. Aha, bardzo nie podobało jej się, że Ala ma zamiar wyjechać, bo nie powinno się zmieniać lekarza prowadzącego w trakcie ciąży. Powinno czy nie, ale ona i tak nie miała innego wyjścia. Przysiadła na brzegu łóżka i pomasowała się po lędźwiach. Momentami kręgosłup zaczynał boleć i nie mogła być z tego powodu zachwycona, zwłaszcza zważając na walizkę, która leżała na podłodze i powoli zapełniała się ubraniami. Co prawda nie było tego dużo - Ala nie łudziła się, że za miesiąc wciąż będzie się mieścić w rzeczach bardziej zgrabnych niż worek na ziemniaki - i właśnie dlatego był już najwyższy czas na wyjazd.
Nie mogła na niczym się skupić. Przed oczami znów miała wydarzenia tej okropnej nocy. Na zmianę z twarzą Marty, która usiłowała nie płakać, opowiadając swoją historię.
Bo dziewczyna z poczekalni miała na imię Marta.
A jej historia splatała się z historią Ali.
W pewnym sensie poznanie prawdy było oczyszczające, uwalniające - nie musiała już żyć w tej okropnej niepewności - ale równocześnie pozbawiające złudzeń. Bo o ile wcześniej mogła wmawiać sobie, że na pewno nikomu nic się nie stało, teraz nie było już żadnych wątpliwości. Prawda była brutalna.
Ala wzięła głęboki wdech, usiłując się uspokoić. Wiedziała, że stres może mieć zły wpływ na rozwój dziecka, a im więcej o tym myślała, tym bardziej się denerwowała. I nagle przyszła jej do głowy myśl, być może powodowana egoizmem, ale na pewno nie bezpodstawna - że nie tylko ona powinna się teraz denerwować. Bo nie tylko ona tamtej nocy siedziała w tym samochodzie. I w gruncie rzeczy nie ona go prowadziła.
Tak, Phil powinien wiedzieć, do czego doprowadził. Co później z tą wiedzą zrobi - jego sprawa, ale Alicja czuła, że nie zdoła tego dusić w sobie. Musi z nim porozmawiać. I, co najgorsze, nie jest to rozmowa na telefon.
Podeszła do okna, odruchowo poprawiając bluzkę. Weszło jej już w nawyk zasłanianie brzucha w każdy możliwy sposób. Nawet w domu musiała się pilnować, bo mama mogła coś zauważyć. Ala cieszyła się, że to jeszcze nie nastąpiło, choć nie mogła się pozbyć przekonania, że mama po prostu nie chce nic widzieć. Może czekała na to, aż córka w końcu sama zdecyduje się ją poinformować o tym, że zostanie babcią. Cóż, Ala nie miała zamiaru tego zrobić. Nigdy.
Podniosła z biurka telefon i wyszukała w książce telefonicznej numer Sjoeena. Nie chciała wracać do tego rozdziału swojego życia, choć przecież wciąż jeszcze go nie zakończyła. Wiedziała, że nigdy nie wymaże z pamięci następstw tych kilku dni, łączących ją już na zawsze z Norwegią.
Długo się wahała, nim w końcu kliknęła w ikonkę zielonej słuchawki. Wzięła głęboki wdech i odchrząknęła. Phil odebrał po trzecim sygnale.
- Ala?
- Tak... tak, to ja.
- No niesamowite. Już myślałem, że nigdy nie zadzwonisz.
Ona też tak myślała.
- A jednak dzwonię. Czy jesteś w stanie przylecieć do Polski? - zapytała. - Jak najszybciej, najlepiej jeszcze w tym tygodniu?
W słuchawce zaległa cisza.
- S-serio? - zapytał wreszcie Phillip.
- Bardzo serio. Musimy poważnie porozmawiać.
- Okeeej... Dla ciebie zawsze, mała. Sprawdzę połączenia i dam ci znać wieczorem, więc nie idź spać za wcześnie...
- Świetnie. Dzięki. I cześć - rozłączyła się.
A potem po prostu wybuchnęła płaczem.
__________

Jestem wreszcie - po ponad dwóch miesiącach. Nie wiem, czy ktoś jeszcze czeka, mogę mieć tylko taką nadzieję. Zwłaszcza że powoli zbliżamy się do końca. [I to jest ten moment, w którym żebrzę o komentarze XD]

piątek, 21 kwietnia 2017

Chapter 11

Gabinet ginekologa skojarzył się jej z tymi, w których przyjmują dentyści. Sterylna biel, oślepiające lampy, lśniące krzesełka.
Okropność.
Nawet fotel był podobny, z tym, że to nie strona na głowę była uniesiona. Prawie że roześmiała się nerwowo na tę myśl, choć przecież w jej sytuacji absolutnie do śmiechu jej nie było. A chwilę później leżała na tym fotelu, wsłuchując się w słowa lekarki jak w wyrok.
- Gratuluję, jest pani w ciąży.
Gratuluję.
Teraz to się dopiero zabawnie zrobiło. A przecież nie musiała nawet tego mówić - brzuch powoli stawał się naprawdę widoczny. Zacisnęła dłonie, wpatrując się w mały punkcik na ekranie, który pani doktor uparcie nazywała jej dzieckiem. Nagle przerwała opowieść o tym, co dzieje się z tym punkcikiem i spojrzała na Alę macierzyńskim wzrokiem.
- To była wpadka, prawda? - zapytała serdecznie.
Dziewczyna kiwnęła lekko głową, wpatrując się intensywnie w jakąś niewidzialną plamkę na ścianie.
- Boisz się?
Znów przytaknęła, nie odrywając wzroku od ściany. Lekarka westchnęła cicho.
- Porozmawiamy chwilę, dobrze? Ubierz się.
Kilka minut później Ala siedziała przy biurku i wciąż zaciskając nerwowo dłonie słuchała uspokajających słów lekarki.
- I naprawdę nie jesteś pierwszą młodą matką. Wszystko będzie dobrze. A... ten chłopak? Wie już?
Ala pokręciła przecząco głową, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Nie. Nie powiedziałam mu.
- A masz zamiar?
Milczała, przygryzając nerwowo wargę.
- Możesz na nim polegać? - ginekolog próbowała podjąć temat z innej strony.
- Widzi pani... To skomplikowane...
- To zawsze jest skomplikowane - zauważyła rzeczowo lekarka. - Jeszcze nie spotkałam kobiety, która zachodząc w ciążę uważałaby, że od tej pory wszystko będzie łatwiejsze. Oczywiście, że nie będzie. Jeszcze nie raz i nie dwa będziesz płakać z bezsilności albo zmęczenia. Ale właśnie dlatego tak ważne jest, żebyś miała przy sobie ludzi, którzy cię wesprą i pomogą. Przemyśl to. Ten chłopak zasługuje na to, żeby wiedzieć. W końcu to też jego dziecko.

*

Uwielbiał mieć nad wszystkim kontrolę. Bawić się, ale wiedzieć, że jest panem sytuacji. Tymczasem w ostatnim czasie wszystko się skomplikowało. Najpierw ten cholerny wypadek, później matematyka, a na koniec problemy ze skokami. I jako wisienka na torcie - Ala. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, żeby jakaś dziewczyna siedziała mu w głowie tak długo. Złapał się na tym, że na ulicy odwracał się na widok długich jasnych włosów, a radosny, dźwięczny śmiech brzmiał w jego uszach niczym sygnał alarmowy. Ale za każdym razem były to tylko dziwne złudzenia, marne substytuty, zwyczajne zbiegi okoliczności. Naprawdę starał się jakoś sobie z tym radzić, choć zupełnie mu to nie wychodziło. Chodził na imprezy i zaliczał kolejne laski. A jednak jakoś przestawało go to bawić. Żadna, absolutnie żadna dziewczyna nie wzbudzała w nim takich emocji jak Ala. Jakie to było, kurwa, dziwne. Czuł się totalnym desperatem, ale tak naprawdę miał ochotę wsiąść w samolot i polecieć prosto do Polski. Olać te głupie wydarzenia z ostatniej nocy wymiany i zwyczajnie zapytać, czy nie skoczyłaby z nim na imprezę. Albo do kina. Albo do łóżka. Gdziekolwiek. Bo inne skoki też nie bardzo mu wychodziły. Oczywiście ojciec zrzucił winę za niedopuszczenie go do matury na treningi - cóż, Phil znał ten sposób postępowania doskonale - sam również niezbyt lubił się przyznawać do tego, że coś zawalił. A w tym przypadku zawalił ewidentnie. Choć może byłoby lepiej i łatwiej... o tak, łatwiej na pewno, gdyby po prostu podkulił ogon i grzecznie przeprosił za te swoje trudne relacje z matematyką. Ale, do cholery, to przecież było jego życie! Był dorosły i miał prawo popełniać błędy. Nikomu nic do tego. Tylko, niestety, musiał również ponosić konsekwencje tych błędów. A to okazało się niezbyt przyjemne. Bo, w jakiś magiczny sposób, niedopuszczenie do matury doprowadziło go do wylotu z kadry A.
Stoeckl nigdy nie wymagał od nich doktoratów, ale zawsze powtarzał, że życie nie kończy się na skokach i muszą w siebie inwestować. Brzmiało to oczywiście bardzo pięknie i niezwykle wzniośle, ale Phil niezmiennie miał to w dupie. Aż nagle okazało się, że trenerowi rzeczywiście na tym zależy. Powiedział Sjoeenowi kilka ciepłych słów o braku motywacji, opierdalaniu się, coraz gorszych wynikach i zerowym wykształceniu. I zaprosił go do drużyny, kiedy jednak postanowi zdać maturę. Zajebiście.
A przecież właśnie teraz, pomijając same aspekty dotyczące tego, że kochał skakać, przydałoby się mu być w kadrze. Bo za miesiąc odbywały się zawody Letniej Grand Prix w Wiśle. A z Wisły nie jest przecież tak daleko do Krakowa. I do Ali. I bardzo dobrze brzmiałoby, że wpadł ot tak, przejazdem. I nawet za bardzo nie mijałoby się z prawdą.
A tak? Nawet nie było go w tym momencie stać na bilet. Co za żenada.

*

Nie pamiętał, kiedy - i czy kiedykolwiek - jakieś zawody Letniej Grand Prix wzbudzały w nim tyle emocji. Nie zdarzyło mu się jeszcze z żadnymi wiązać takich nadziei. Choć, w gruncie rzeczy, te nadzieje nie dotyczyły samych konkursów, a dnia po nich. Johann był niesamowicie dumny ze swojego planu. Postanowił odwiedzić Alę i poważnie z nią porozmawiać. Wciąż uważał, że jest nieprawdopodobnie onieśmielająca, ale uznał, że to jedyne rozwiązanie, które może dać mu jakąkolwiek nadzieję. Bo pisanie, a nawet dzwonienie nijak nie mogło się równać z poważną rozmową twarzą w twarz. Obawiał się, że Ala po prostu go wyśmieje, ale jednocześnie czuł, że nie może nie wykorzystać tego, że jest tak blisko. Bo okropnie za nią tęsknił. A teraz siedział w jakimś telepiącym się busie i był już niemalże u celu podróży. Zadziwiające, jak doskonale pamiętał całą drogę do jej domu. Wysiadł na przystanku i poprawił spadającą z ramienia torbę. Była dość ciężka, mimo iż cały sprzęt narciarski powierzył swoim kolegom wracającym prosto do Norwegii. Zapowiedział trenerowi, że ma kilka spraw do załatwienia w Krakowie i obiecał, że dołączy do ekipy najpóźniej za dwa dni. Nie usłyszał słowa sprzeciwu i szczerze go to ucieszyło - chociaż jeden etap załatwiania tych spraw poszedł gładko. Spodziewał się, że później będzie tylko trudniej.
Po mniej więcej pięciu minutach marszu poboczem dotarł pod dom Alicji. Tak. Pierwszy raz w życiu postąpił nierozsądnie, zupełnie lekkomyślnie i poszedł za głosem serca. A właściwie zachowywał się tak nieprzerwanie od momentu poznania Ali. I naprawdę go to przerażało.
Popchnął lekko furtkę i wszedł na podwórko. Jeszcze kilka kroków i już stał przed drzwiami, naciskając dzwonek. I nagle naszła go okropna, ale jakże prawdopodobna myśl - Ala przecież mogła gdzieś wyjechać. Na pewno zdała doskonale maturę i powinna teraz wypoczywać w jakichś ciepłych krajach. I pewnie przyjechał tu na darmo. Pocałuje klamkę i będzie musiał wrócić do domu, wciąż nic nie wiedząc.
I w tym momencie otworzyły się drzwi. Zobaczył Alę. Taką śliczną. Taką uroczą. Miała na sobie jakiś luźny podkoszulek i krótkie spodenki, a włosy związane w niedbałego kucyka - a i tak była najpiękniejsza na świecie. Najpierw uchyliły się jej usta, a potem zamrugała dwa razy. Chciała, żeby zniknął czy co?
- Co tutaj robisz?
O tak, to powitanie tylko potwierdzało jego hipotezę. Byłoby najlepiej, gdyby się rozpłynął. Po co on tu w ogóle przyjechał? Co on sobie wyobrażał?
- Chciałem... chciałem cię odwiedzić.
O Boże, jak to w ogóle brzmiało. Powinien był przemyśleć, co jej dokładnie powie.
- Jak się chce przyjechać, to najpierw się dzwoni.
- Dzwoniłem... kiedyś. Nie odbierałaś. I właśnie dlatego przyjechałem.
Ala lekko się zarumieniła. Chyba pierwszy raz w historii ich znajomości to nie on przybrał buraczkowy kolor.
- Może wejdziesz? - zapytała, zupełnie jakby nie usłyszała jego poprzedniej wypowiedzi. - Mama jest w pracy, więc możemy usiąść i... no... porozmawiać.
Johann skinął głową i wszedł za Alą do środka.
- Napijesz się czegoś?
- Może być sok... czy tam woda... właściwie obojętne... - zaplątał się.
Atmosfera była dziwnie nerwowa, choć nie byłby w stanie wytłumaczyć - dlaczego. Widział jednak doskonale, że Ala nie jest zadowolona z jego obecności. Rozumiał, że być może ją zaskoczył, ale zupełnie nie mógł pojąć, z czego wynikała ta niemalże wrogość. Wrogość i zdenerwowanie. O tak. Siedziała przy stole naprzeciw niego, zaciskała palce na kubku i gryzła wargę. Przed oczami stanęła mu w ramach kontrastu scena sprzed kilku miesięcy, kiedy przy tym samym stole uroczo z niego kpiła i posyłała mu słodkie uśmiechy. Cóż takiego się wydarzyło, że aż tak bardzo zmieniło się jej nastawienie?
- Jak ci poszła matura? - zapytał, szukając możliwej przyczyny jej złego nastroju.
- W porządku - odpowiedziała, unikając jego wzroku.
Nie no, to było bez sensu. Johann wziął głęboki wdech i przygotował się na trzęsienie ziemi.
- Ala - zaczął. - Bardzo za tobą tęskniłem. Przyjechałem, bo myślałem, że... że może ty też coś do mnie czujesz. Przecież... - zrobił długą pauzę. - Przecież nie idzie się z kimś do łóżka bez powodu, prawda? - zakończył niemal błagalnie.
Ala najpierw niesamowicie zbladła, a po chwili przybrała zielonkawy kolor. I nagle wybiegła z kuchni. A Johann kompletnie nic z tego nie rozumiał.

*

Siedziała w łazience już chyba z dziesięć minut, ale nie potrafiła się pozbierać i wyjść do Forfanga, żeby słuchać jego dalszych wyznań. Cała ta scena wydawała się jej jakaś irracjonalna. Skąd on się tu w ogóle wziął? Po prostu sobie przyjechał? Tak się nie robi! Ona nie była gotowa na takie wstrząsy! Samo wspomnienie przyczyny jej aktualnego stanu spowodowało, że jej organizm się zbuntował. Przecież poranne mdłości to za mało, dołóżmy do tego również popołudniowe. Ala spojrzała w lustro. Cóż, jej twarz była lekko zaokrąglona, podobnie zresztą jak i brzuch, ale skoro mama jeszcze niczego nie zauważyła, Johann też nie powinien.
- Ala, wszystko w porządku? - Forfang stał pod drzwiami, gotowy w każdej chwili do niesienia pomocy. Nie potrzebowała tej pomocy. A już na pewno nie od niego.
Wyszła na zewnątrz.
- Tak. Po prostu się zdenerwowałam.
Wydawał się przygnębiony.
- Czyli wspomnienie tego, co między nami było... powoduje u ciebie tylko zdenerwowanie, tak?
- Nie dramatyzuj - uśmiechnęła się krzywo. - Na tym polega życie - wyminęła go i weszła do kuchni. - Ludzie się spotykają, dobrze razem bawią, a potem każdy idzie w swoją stronę.
- Ala... - głos uwiązł mu w gardle. - Naprawdę tak uważasz?
- Naprawdę.
Pierwszy raz w życiu czuła się tak podle. Wiedziała, że ten chłopaczek był w niej zakochany po uszy i że w tym momencie nieodwracalnie łamie mu serce. Ale sytuacja stała się zbyt poważna, żeby wciąż bawić się w niewinne flirty. Czasy niewinności już dawno minęły.
- Popatrz na to inaczej - odezwała się po chwili kompletnej ciszy, - To i tak nie miałoby sensu. Ja mieszkam tutaj, ty w Norwegii... Zresztą prawie w ogóle się nie znamy. Nic nas nie łączy.
Prawie nic.
- Ale przecież moglibyśmy spróbować, prawda? Mogłabyś do mnie przyjechać, są wakacje.
- I co? Jeść obiadki z twoją matką? Nie, dzięki.
Johann zarumienił się i spuścił wzrok.
- Wciąż jesteś zła na moją mamę?
- Nieważne. To nie ma nic do rzeczy. Po prostu nie widzę dla nas żadnej przyszłości.
- Ale może kiedyś...
- Nie. Nigdy.
- No tak... - Johann kiwnął głową. - Przecież od początku wiedziałem, że to się tak skończy. Chyba... chyba już pójdę.
- Tak będzie najlepiej - powiedziała i poczuła, jak okropnie palą ją policzki. Ze wstydu.
Forfang chwycił plecak i bez słowa wyszedł z domu. Przez okno zobaczyła, że wyciera dłonią oczy. Pierwszy raz w życiu pomyślała, że łamanie serc jednak nie jest tak przyjemnym zajęciem, jak kiedyś się jej wydawało.
__________

Sama nie wiem, co myśleć o jakości tego rozdziału. Poprawiając go, wylałam na niego wiadro pomyj, ale mam nadzieję, że może jestem trochę przewrażliwiona i że jednak nie jest aż tak tragicznie. W każdym razie zostawiam Wam go do oceny.
P.S. Jeśli jednak jest bardzo żenujący - walcie śmiało.

piątek, 10 marca 2017

Chapter 10

Rodzice urządzili mu w domu piekło. Pierwszy raz w życiu. Do tej pory nie mieli mu za złe imprez, słabych ocen czy olewania jakichkolwiek obowiązków domowych na rzecz skoków. Prawdopodobnie przyjęli do wiadomości, że ich syn chce przejść przez szkołę jak najmniejszym nakładem sił i skupić się na sporcie. Ale kiedy okazało się, że ten nakład był... zbyt mały, skończyła się ich cierpliwość.
- Mam syna debila! No półgłówka po prostu! - pieklił się ojciec, a Phil musiał przyznać, że inteligencją w swoich ostatnich działaniach rzeczywiście nie grzeszył. Nie spodziewał się jednak, że to przyniesie jakiekolwiek konsekwencje.
- Ale właściwie do czego jest mi potrzebna matura? Przecież...
- Jasne, jak dla mnie możesz rowy kopać! 
- Tato, naprawdę myślisz, że zdanie jakiegoś tam egzaminu uwarunkuje to, ile będę w przyszłości zarabiał?
- A kto tu mówi o pieniądzach?! Chłopie, o twoją inteligencję tu chodzi. Jakąkolwiek.
- Dobre oceny nie są wyznacznikiem inteligencji.
- Dobre oceny! Nie bądź śmieszny! Czy ktoś w tym domu wymaga od ciebie dobrych ocen?! Ja bym tylko chciał, żebyś skończył szkołę! To tak dużo?!
- Może dużo! Może rzeczywiście jestem debilem!
- Nie jesteś debilem! - wrzasnął ojciec.
- Przed chwilą sam to powiedziałeś!
- Bo jestem zdenerwowany! Bo jesteś moim synem! Bo nie mogę patrzeć, jak marnujesz sobie życie!
- Nie. Potrzebuję. Matury - Phil założył ręce na piersi.
- Czy ty siebie słyszysz?! Trzymaj mnie, kobieto, bo nie ręczę za siebie!
- Phil, idź na górę - włączyła się mama.
- O co wam właściwie chodzi? Wielu sławnych ludzi nie skończyło szkoły...
- Co ty pierdolisz, chłopie?! - wściekał się ojciec.
- Chodzi mi o to - kontynuował Phil - że w skokach narciarskich nie przyznają punktów za zdaną maturę. Wszystko jedno czy będę ją miał, czy nie.
- Ja się zabiję - jęknął ojciec.
Po chwili trzasnęły drzwi wejściowe i w salonie pozostał już tylko Phillip z mamą. Kobieta uparcie się w niego wpatrywała, tak, że w końcu chłopak musiał spuścić wzrok.
- No co? - burknął, choć nie zabrzmiało to tak pewnie, jak chciał.
- Nie widzisz problemu? Naprawdę nie widzisz problemu? - głos matki zadrżał.
Phil spojrzał na nią i wydała mu się nagle małą smutną dziewczynką. Chyba bardzo potrzebowała, żeby ktoś ją przytulił. Ale Phil nie był w stanie się na to zdobyć. Po prostu nie umiał. Jego kontakt z rodzicami od dawna był czysto iluzoryczny i dziwnym wydawało mu się, że to mogłoby się tak po prostu zmienić.

*

Matury były zadziwiająco łatwe.
Nawet historia, której Ala obawiała się chyba najbardziej. Oddając arkusz i zamykając drzwi sali, miała wrażenie przyjemnego poczucia wolności. Szybko minęło. To było okropne. Wiedziała, że już nigdy nie poczuje się tak szczęśliwa, jak przed tym nieszczęsnym wypadkiem. Wciąż towarzyszyła jej niepewność i poczucie winy, choć przecież na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko jest w porządku. Wciąż śmiała się, choć może nie tak szczerze jak wcześniej, spotykała się ze znajomymi, a nawet chodziła na imprezy. Ale świadomość głupiego błędu i jego możliwych konsekwencji nie dawała jej spokoju. Łudziła się, że może nic poważnego się nie stało, skoro lokalne gazety i portale milczały, ale tak naprawdę nie mogła mieć stuprocentowej pewności. Naprawdę ją to męczyło i nie potrafiła sobie z tym poradzić. A przecież ona nawet nie prowadziła tego samochodu! Momentami zastanawiała się, czy Phil w ogóle jeszcze o tym pamiętał, czy może zdążył już uciszyć wyrzuty sumienia alkoholem i sympatycznymi dziewczynami. On taki po prostu był i nie miała mu tego za złe. Czy mogłaby być taką hipokrytką? Przecież to właśnie pewność siebie, zadziorny uśmiech i nierzadko spora ilość alkoholu sprawiały, że tak dobrze się z nim bawiła. I to również one sprawiły, że dała mu te cholerne kluczyki.
Musiała przysiąść na ławce przed którąś z sal, bo mocno zakręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Głowa poniżej kolan i spokojne, głębokie wdechy.... Tak... Już trochę lepiej. Wyciągnęła butelkę z torebki i wzięła kilka łyków chłodnej wody.
- Ala, nic ci nie jest? Jesteś blada jak ściana - nagle pojawił się koło niej Michał, kolejny facet, który na najmniejsze skinienie jej palca przenosiłby góry. Cóż, jeszcze pół roku temu wydawało się jej to całkiem zabawne i doskonale czuła się w roli księżniczki rozstawiającej rycerzy po kątach.
Ale chyba nagle się jej to znudziło.
- Tak, w porządku - uśmiechnęła się niemrawo i wstała z ławki. - Po prostu chyba jestem już trochę zmęczona.
- Chyba potrzebujesz się trochę rozerwać... Robię wieczorem domówkę, wpadniesz?
Ala mała ochotę odmówić i spędzić resztę tego dnia na spaniu. Poza tym nie była pewna, czy ponowne zacieśnianie kontaktów z Michałem to dobry pomysł, ale... Może właśnie tego jej było trzeba.
- Czemu nie? Przyjdę.
Adres znała. Ale po drodze musiała chyba jeszcze zahaczyć o aptekę. Miała jednak szczerą nadzieję, że dmucha na zimne.

*

Johann nie był zwolennikiem treningu siłowego. Choć oczywiście zdawał sobie sprawę, że jest on koniecznością, najchętniej omijałby siłownię szerokim łukiem. Tym razem jednak było wyjątkowo interesująco. Przed chwilą budynek opuścił ojciec Phillipa, ale wydawało się, że ściany wciąż jeszcze odbijają jego głos. Porządnie wrzeszczał.
Trener zazwyczaj zwracał uwagę na to, żeby rodzina czy znajomi zawodników pozostawali w ich strefie prywatnej, nikt nie miał obowiązku się przed nim spowiadać z tego, co zjadł na obiad czy z kim był na randce. Tym razem jednak ojciec Phillipa postanowił się uzewnętrznić przez Stoecklem ze swoich problemów rodzinnych bez żadnego zaproszenia. A także bez ogródek. Wszyscy oczywiście udawali, że wciąż w skupieniu przerzucają tony żelastwa, ale na tę marną grę nie nabrałby się nawet pięciolatek. Alex nie miał jednak głowy do zwracania im uwagi. Najpierw oniemiały wpatrywał się z Sjoeena seniora, chyba do końca nie rozumiejąc, co mężczyzna do niego mówi, chwilę później próbował go uspokoić, a ostatecznie po prostu wyrzucił go za drzwi.
Twarz Phillipa w tym czasie przybierała coraz bardziej buraczkowy kolor. A przecież rola peszącego się młodzieńca przypadała zazwyczaj Johannowi.
- Phil, czy chciałbyś mi o czymś powiedzieć? - głos trenera był ostry jak brzytwa. Forfang pomyślał, że nie chciałby teraz być na miejscu kumpla.
Sjoeen zaczął coś mętnie tłumaczyć, ale Stoeckl szybko zorientował się, że rozmowa zaczyna przybierać formę przedstawienia. Wyszedł z Phillipem na zewnątrz i już do końca treningu nie pojawili się na siłowni.
Kiedy ponad pół godziny później Johann opuścił budynek, nieco zdziwił się na widok Phila, siedzącego na ławce ze spuszczoną głową. Chyba jego forma psychiczna pozostawiała wiele do życzenia. To bynajmniej nie było w jego stylu.
Odruchowo zrobił dwa kroki w jego stronę. Chwila, niby z jakiego powodu miałby go pocieszać? W ostatnim czasie Phil miał go totalnie w dupie i nic nie zapowiadało odmiany. A maturę przecież też sam sobie zawalił. Nikt nie kazał mu olewać matematyki. Johann już miał odejść, kiedy Sjoeen podniósł głowę i zapytał:
- Forfi, czy ty też uważasz, że jestem kompletnym debilem?
Zebrało mu się na refleksje.
- Nie. Kompletnym nie - rzucił Forfang i, odwróciwszy się na pięcie, ruszył w stronę przystanku autobusowego.

*

Kreski były dwie.
Były tak wyraźne, że - nawet mimo najszczerszych chęci - nie mogła zanegować ich obecności.
Ala przysiadła na brzegu wanny, walcząc z zawrotami głowy i nawrotem mdłości.
Była w ciąży.
Chwilę później przytulała już muszlę klozetową. Znów. Rano przecież było to samo. I wczoraj. I przedwczoraj. Od kilku dni nosiła przy sobie test, ale dopiero teraz zdobyła się na odwagę, żeby go wykonać. Jej serce tłukło jak oszalałe, wewnątrz głowy coś pulsowało, a żołądek odmawiał współpracy.
Była w ciąży.
Ta irracjonalna wiadomość wciąż nie chciała do niej dotrzeć. Choć przecież już od kilku dni nachodziły ją takie podejrzenia. I choć przecież do tych podejrzeń miała absolutne podstawy.
Drżącymi rękoma włożyła test z powrotem do pudełeczka, przeczesała dłonią włosy i wyszła z łazienki, wkładając opakowanie do kieszeni bluzy. Czerwiec był w tym roku wyjątkowo zimny. Wyszła na zewnątrz, zapalając papierosa. Ledwie zaciągnęła się dymem, gdy dotarło do niej, co właśnie robi temu małemu stworzeniu w środku.
Była w ciąży.
- Niech to szlag! - syknęła, puszczając papierosa i przydeptując go czubkiem buta.
Wzięła głęboki wdech, mrużąc oczy przed słońcem, które właśnie wydostało się zza chmury. Przyłożyła dłonie do twarzy, wciąż próbując ogarnąć, co właśnie się wydarzyło. A właściwie wydarzyło jakieś trzy miesiące temu. Powinna właśnie się relaksować, czekać na wyniki matur i szykować papiery na studia.
Zdaje się, że jeden egzamin dojrzałości już zaliczyła.
Bardzo pozytywnie.
Była przerażona. Choć chyba jeszcze bardziej byłaby, gdyby ta informacja w pełni do niej dotarła. Czuła się zupełnie oszołomiona. I bała się. Bała cholernie. A przecież najgorsze było dopiero przed nią. Powiadomienie mamy, babci, jego... A przy okazji wszystkich sąsiadów. Których w gruncie rzeczy informować nie będzie trzeba. Sami się wszystkiego dowiedzą. A czego nie dowiedzą, to sobie dopowiedzą. Akurat co do tego nie było wątpliwości.
Rozpłakała się. Spazmatycznie, nerwowo.
Bardzo potrzebowała w tym momencie kogoś, kto by ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Tylko, że ten ktoś był w Norwegii. I wcale nie miała pewności co do tego, czy będzie taki chętny do pocieszania i brania odpowiedzialności.
Sama nie była.
Marzyła, żeby to wszystko okazało się tylko snem. Żeby nie musiała o tym nikomu mówić, żeby znów mogła skupić się na byciu najlepszą we wszystkim, co robiła. Tylko tyle.
Uwielbiała to. Uwielbiała swoje życie. Dotychczasowe życie. Bo to, które zbliżało się do niej wielkimi krokami, zupełnie jej nie pociągało.
__________

Tę ostatnią scenę napisałam już chyba ze dwa lata temu. Mniej więcej wtedy, kiedy w mojej głowie zakiełkował pomysł na to opowiadanie. Ostatnio znów dopadł mnie jakiś kryzys i miałam wrażenie, że nie ruszę dalej. Ruszyłam. A przynajmniej na tyle, żeby skończyć ten rozdział. Zobaczymy, co będzie dalej.
Przyznajcie, kto się tego spodziewał?

piątek, 10 lutego 2017

Chapter 9

Ala wzięła głęboki oddech i przetarła zmęczone oczy. Daty i postaci zupełnie nie chciały wchodzić jej do głowy, choć przecież wcale jeszcze nie było tak późno. Wiedziała dlaczego.
Wydarzenia ostatniego wieczora wymiany wracały do niej jak bumerang. Chociaż właściwie była to już noc. Prawie trzecia godzina. Z samego wieczora pamiętała niewiele: ogromną ilość alkoholu, pocałunki Phila w klubowej ubikacji, jego odurzające perfumy i wypalone wspólnie papierosy. Ala nie pamiętała nawet dokładnie momentu, w którym wręczyła mu swoje kluczyki. Prawdopodobnie było to między tym, jak złapał ją za tyłek, a tym, jak wycisnął na jej szyi soczystą malinkę.
Wciąż jeszcze do końca nie zniknęła.
Jechał szybko. Tak, jak oboje lubili. Prawdopodobnie przekroczył setkę, ale tak naprawdę nie była w stanie tego określić. Była zbyt zajęta przekrzykiwaniem radia i wdychaniem mroźnego powietrza przez otwarte okno, żeby zwracać uwagę na wskazówkę prędkościomierza.
Swoją drogą przepłaciła to później tygodniową grypą.
Wstała od biurka i zaczęła chodzić po pokoju. Nie chciała o tym myśleć. Nie mogła. Czuła się winna.
Ci ludzie pojawili się na ulicy zupełnie niespodziewanie. Było ich dwoje. Tego akurat była pewna, bo kiedy jedno z nich odbiło się od samochodu jak piłeczka ping-pongowa, Ala momentalnie wytrzeźwiała. Phil, zamiast się zatrzymać, jeszcze dodał gazu. Pamiętała, że krzyczała wtedy stój, co robisz?!, ale on nie zwracał na nią uwagi. Był jak w transie, patrzył w ciemność szeroko otwartymi oczami i pokonywał kolejne kilometry w zastraszającym tempie. Kiedy wreszcie zatrzymał się gdzieś w szczerym polu, już za miastem, Ala zaczęła mu robić coraz większe wyrzuty. Zbył ją jednym zdaniem: Przecież było ich dwoje, na pewno ten drugi wezwał pogotowie.
Ale to wcale nie znaczyło, że ten człowiek przeżył.
Od miesiąca codziennie przekopywała różne portale informacyjne w poszukiwaniu jakichś wiadomości na temat tego wypadku, ale nic nie znalazła. Jakby to się w ogóle nie wydarzyło. Może rzeczywiście się nie wydarzyło szeptał jakiś głosik w jej głowie, ale dobrze wiedziała, że było to tylko pobożne życzenie. Powinna była bardziej stanowczo przekonywać Phillipa do zatrzymania się. Ba! Powinna mu w ogóle nie dawać kluczyków i nie wsiadać z nim do samochodu. Ale teraz było już za późno na tego typu przemyślenia. Wtedy, kiedy był na nie czas, ona sama była zbyt pijana, by podejmować jakiekolwiek wysiłki umysłowe.
Pierwszy raz się to na niej zemściło.
Zrobiło się jej duszno. Wyszła na balkon i nerwowo odpaliła papierosa. Ta cała wymiana wydawała jej się w tym momencie zwykłym snem. Na dodatek skutecznie odwracała jej uwagę od tego, co powinno być w tym momencie najważniejsze. Do matury pozostał niecały miesiąc i Alicja wiedziała, że jeśli chce być najlepsza, powinna teraz porządnie zakuwać. Ale zupełnie nie była w stanie.

*

Prawda była taka, że do momentu poznania Ali, całkiem lubił swoje życie. Codzienne drobne rytuały, wczesne pobudki, kolegów z klasy, treningi i wyjazdy na zawody. Nawet tę piekarnię na rogu, w której co rano kupował drożdżówkę z budyniem. Nawet irytujące światła na skrzyżowaniu w pobliżu skoczni, na którym zawsze wieczność czekało się na zielone. Nawet witrynę w szkole, w której wisiało wspólne zdjęcie jego i Phillipa z jakichś wyjątkowo udanych zawodów.
No właśnie. I nagle jedna dziewczyna z Polski wywróciła jego życie do góry nogami. W pięć dni. Już od pierwszej części wymiany wiedział, że od tej pory nic nie będzie takie samo. Szara codzienność przestała mu wystarczać. Monotonia, chociaż znana i bezpieczna, nagle okazała się nudna. Cholernie tęsknił za tą iskierką szaleństwa i prawdziwej radości, które nosiła w sobie Ala. I którymi zechciała się z nim podzielić. Bo przecież to, że mieszkali razem przez ten śmieszny wycinek czasu, wcale nie oznaczało, że od razu musieli się zakumplować. A zakumplowali się. Natomiast druga część wymiany sprawiła, że Ala do reszty zagarnęła jego serce. Nie musiał tego wcale ogłaszać całemu światu, bo nawet ślepy by to zauważył. Johann był zakochany po uszy. Zakochany w dziewczynie mieszkającej jakieś tysiąc pięćset kilometrów od niego. I chyba... cóż, prawdopodobnie nieodwzajemniającej jego uczuć. Powoli zaczynało to do niego docierać. Potrafiła jednym gestem czy spojrzeniem sprawić, że czuł się wyjątkowy, a chwilę potem zupełnie go zignorować i wymknąć się z klubu z Phillipem. Tak jak ostatniego wieczoru. Myślał, że spędzą go razem. Że pomyślą o planach na przyszłość. Że znajdą jakiś sposób na sensowne kontynuowanie tej znajomości. Ale Alicja zasugerowała, że lepiej będzie jeśli skoczą do klubu i trochę się rozerwą.
Dlaczego za każdym razem jej ustępował?
Och, dobrze wiedział, dlaczego. Wiedział, że to ona rozdaje karty. Że jeśli zgłosi jakieś obiekcje co do jej planów czy decyzji, ona po prostu wzruszy ramionami i pójdzie w swoją stronę. I to on będzie cierpiał. A tak mógł być giermkiem przy jej boku. Wiernym psem, który nie wymaga wiele poza tym, żeby czasem poklepać go po łbie. Z Johannem też trochę tak było. Minął miesiąc od kiedy ostatnio widział się z Alą, a był pewien, że gdyby do niego napisała, gdyby zasugerowała, że mógłby do niej przylecieć na dwa - trzy dni, zrobiłby to bez wahania.
Problem polegał na tym, że wcale sobie tego nie życzyła.
Oparł głowę o ścianę i wyciągnął nogi na pół szkolnego korytarza. Miał dość. Tęsknota już go zżerała, a spodziewał się, że będzie coraz gorzej. Jak on ma żyć bez tej dziewczyny?
Johann podniósł głowę i westchnął głęboko. Prawie w tym samym momencie bez słowa minął go Phillip. Wmawianie sobie, że po prostu go nie zauważył absolutnie nie wchodziło w grę. Zresztą Forfang wcale nie cierpiał z tego powodu, bo sam zachowywał się mniej więcej tak samo. To był chyba najgorszy aspekt tego całego polsko-norweskiego zawirowania. Jeszcze pół roku temu byli naprawdę niezłymi kumplami. Przeżyli razem sporo fajnych wyjazdów, zdobyli mnóstwo medali i kilka razy wyciągali się z różnego rodzaju bagna. No dobrze, zazwyczaj to Johann wyciągał Phila. Ale i tak było mu szkoda, że to wszystko można było w tym momencie oddzielić grubą kreską. To się już po prostu skończyło. Stanęła między nimi dziewczyna. I nie dało się dłużej udawać, że wciąż wszystko jest w porządku.

*

Lekcja matematyki była jak zawsze potwornie nudna i dłużyła się niemiłosiernie. Phillip przysypiał w swojej ostatniej ławce, odliczając minuty do dzwonka. Spojrzał na komórkę - 15:16. Jeszcze całe 14 minut. Mógłby w tym czasie zrobić tyle interesujących rzeczy. Ale nie. Musiał w pozycji półleżącej oczekiwać na wyzwolenie z tej mordęgi.
Słońce wyszło zza chmury i zaświeciło mu prosto w oczy. Wyprostował się na krześle, żeby uciec nieznośnym promieniom.
- O, Sjoeen, skoro już się obudziłeś, może rozwiążesz to zadanie.
Kurwa.
Zwlókł się niechętnie z krzesła, wziął podręcznik i ruszył w stronę tablicy.
- Które? - zapytał.
- Jedenaste.
- Aaa... eee... z której strony?
Po klasie przebiegły rozbawione szepty.
- Czy chcesz mi powiedzieć - matematyczka rzuciła mu zza okularów mordercze spojrzenie - że przez całą lekcję nie zdążyłeś otworzyć podręcznika?
- Nie no... zamknął mi się po prostu...
Spojrzenie cichego zabójcy przybrało na sile.
- Strona numer pięćdziesiąt trzy - powiedziała kobieta lodowatym głosem.
- Dziękuję - odpowiedział uprzejmie, żeby choć częściowo zatrzeć to tragiczne wrażenie, które już wywarł, a które za chwilę będzie jeszcze gorsze. Bo przecież musiał się pochwalić swoją wiedzą. A raczej jej nie posiadał. Otworzył książkę i zaczął czytać: Samochód porusza się z prędkością 60 km/h...
W jednej chwili wróciły do niego wspomnienia tamtej nocy. Oni jechali wtedy znacznie szybciej niż sześćdziesiąt na godzinę. Chciał zaimponować Ali, a przy okazji dobrze się bawić. I tak było. Do czasu.
- Czy ty umiesz czytać? Czy mam ci przeczytać polecenie na głos?
No tak. Zadanie. Wziął do ręki kredę i przycisnął do tablicy.
A jeśli go zabili?
Wypierał tę myśl od samego początku, ale wciąż do niego wracała. No przecież nie mogli się zatrzymać! To by mu zrujnowało karierę, życie! Mógłby pójść do więzienia, mógłby...
- Czy masz zamiar chociaż spróbować rozwiązać to zadanie?
- Raczej nie - powiedział, patrząc na nauczycielkę zamglonym wzrokiem i powlókł się na swoje miejsce.
Pierwszy raz w życiu miał wyrzuty sumienia. Właściwie nieustające. Nieodstępujące go na krok już od miesiąca. Oczywiście starał się o nich nie myśleć, ale skumulowane uderzały z podwójną mocą w najmniej odpowiednich momentach. Tak jak teraz.
A może to wcale nie były wyrzuty sumienia? Może to był zwykły strach? Strach przed tym, że któregoś dnia zapuka do jego drzwi policja? Ale przecież to było tak dawno i tak daleko stąd! Gdyby mieli go wsadzić, na pewno już dawno by to zrobili. Zresztą zwiali z Alą z miejsca wypadku z prędkością, jakiej nie powstydziłby się Schumacher, więc nie było szans, żeby ktoś spisał albo chociaż zapamiętał numery rejestracyjne.
Jego rozmyślania przeciął swoim zbawiennym dźwiękiem dzwonek kończący lekcję. Chociaż to dobre.
- Sjoeen, zostań, proszę.
Zajebiście. Tego mu właśnie było potrzeba.
Poczekał, aż wszyscy wyjdą, śmiejąc się i szturchając, po czym wziął plecak i podszedł do biurka.
- Tak?
Spojrzał na tę wredną babę, która od trzech lat zatruwała mu życie. Już na początku liceum wiedział, że jego klasa trafiła najgorzej, jak tylko mogła. Therese Slind, z jakimś tam wielkim tytułem naukowym, od piętnastu lat była postrachem szkoły. Nie musiała robić w tym kierunku wiele poza tym, że bezlitośnie wytykała swoim uczniom wszystkie braki.
- Jesteś bezczelny, leniwy i nie masz żadnych ambicji - zaczęła kobieta. - I oczywiście nie musiałabym z tego wyciągać żadnych konsekwencji, poza oceną z przedmiotu i zachowania, ale do tego dochodzi jeszcze jeden, kluczowy, czynnik. Mianowicie twoje pojęcie o matematyce jest zerowe. Już od dłuższego czasu nad tym myślałam, ale dzisiejszy dzień tylko utwierdził mnie w przekonaniu o słuszności mojej decyzji - zrobiła pauzę, spojrzała za okno, potem gdzieś w okolicę ostatnich ławek i wreszcie powiedziała - Nie dopuszczę cię do matury.
Phillip zdziwił się jak jeszcze nigdy w życiu.
- Jak to? Przecież z ocen wychodzi mi dwa.
- Być może, ale w każdej chwili mogę wstawić ci ze trzy jedynki za pracę na lekcji i już nie będzie tak różowo - zaakcentowała pogardliwie ostatnie słowo. - Przecież i tak nie zdasz matury. A tym sposobem przynajmniej nie zepsujesz szkole statystyk.
Phillip wpatrywał się w nią oniemiały. Co ta baba bredziła?
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Matura za niecały miesiąc. A z twoją... wiedzą ledwo skończyłbyś podstawówkę. Tak więc do zobaczenia za rok - zakończyła tymi najbardziej brutalnymi z wszystkich brutalnych słów i chyba nawet nie wiedziała, że Phillip słyszał je później w głowie przez cały wieczór.
Przecież to niemożliwe! Poprawił kilka sprawdzianów i wyszedł z zagrożenia. A ta kobieta... ona się po prostu na niego uwzięła! No przecież nie był aż taki tępy. Na pewno zdałby maturę. Miało być tak pięknie. Miał się raz na zawsze wyrwać z tego więzienia, miał skakać, wygrywać zawody, bawić się i wyrywać panienki. Musiał coś z tym wszystkim zrobić. Tylko że... oceny miały być wystawione w przyszłym tygodniu, a on nie był w stanie w kilka dni pochłonąć wiedzy, której nie pochłonął przez trzy lata. Pomyślał o Ali... ona przecież była taka mądra, na pewno mogłaby dać mu kilka wskazówek... Aż się wzdrygnął, kiedy przypomniał sobie w jakiej atmosferze się rozstali. Ten scenariusz odpadał. A u nich w klasie? Pewnie były jakieś osoby dobre z matematyki, ale prawdopodobnie nawet nie znał imion tych kujonów.
Chyba był w głębokiej dupie.
__________

Muszę przyznać, że wstydzę się tego rozdziału. Może nawet nie samego rozdziału, tylko tego, że zrobiłam taki duży przeskok czasowy i umieściłam pewne wydarzenia tylko we wspomnieniach. Wybaczcie. Miało być inaczej, właściwie trzy razy zmieniała mi się koncepcja tego rozdziału i ostatecznie zostało tak, jak widać powyżej. Czy ja już wspominałam, że nie umiem pracować z tą trudną młodzieżą? ;)
Na koniec mam do Was mały apel. Co jakiś czas dowiaduję się o istnieniu anonimowych czytelników  (zazwyczaj na twitterze) i właściwie za każdym razem jest to dla mnie mały szok. I dlatego chciałabym prosić każdego, kto to czyta, o komentarz. To nie musi być nic dużego, dosłownie ze dwa - trzy zdania, żebym wiedziała jak tych ciołków odbieracie, czy wkurzają Was bardzo, czy tylko trochę. Interakcja z czytelnikami jest fajna, wiecie? ;)

piątek, 13 stycznia 2017

Chapter 8

Wczorajszy wieczór nie był, wbrew pozorom, aż tak tragiczny. Magda i jej rodzice nie byli tak bardzo sztywni, jak się spodziewał, ogień w kominku wesoło buzował, a jedzenie było świetne. Choć oczywiście Phillip nie mógł powiedzieć, że bawił się najlepiej w całym swoim życiu. Ale było znośnie.
Rano obudziło go energiczne pukanie do drzwi i jakieś bliżej nieokreślone okrzyki dochodzące również zza tychże drzwi. Przewrócił się na drugi bok i nakrył głowę poduszką. Niestety upierdliwe hałasy wciąż nie ustawały.
- Mamo, kurwa...
Aha, nie.
Potarł zaspane oczy i wsłuchał się w dźwięki, które zakłóciły jego błogi sen. Późno... wstawać... szkoła... Chyba te wyrazy były najważniejsze. Po co on tu przyjechał? Żeby mu kazali zrywać się skoro świt i pędzić do szkoły? Tym to się równie dobrze mógł w Norwegii zajmować.
Okrył się szczelniej kołdrą, mając w dupie absolutnie cały świat. Niech się dobijają, co mu mogą zrobić? On sobie utnie jeszcze pięć minut drzemki. Ostatecznie, jeśli Magdzie tak zależy, może sobie sama jechać do tej szkoły. Nic pasjonującego ich tam nie spotka. Pięćset identycznych i równie nudnych twarzy.
Chociaż... Phillip w jednej chwili podjął decyzję o wstaniu z łóżka.
Szkoła oczywiście była nudna i beznadziejna, nic się w tej kwestii nie zmieniło, ale istniał jeden powód, dla którego warto było się tam wybrać. Jeden jedyny, ale za to najważniejszy i pokonujący wszystkie argumenty na nie.
W szkole miał szansę wreszcie spotkać Alę. A ona była warta największych poświęceń. Nawet takich jak wstanie z łóżka o siódmej czterdzieści.

*

Alicję obudził brzęk tłuczonego szkła. Przetarła zaspane oczy, próbując na szybko zebrać myśli.
Ach, tak.
Z wyraźną przyjemnością sięgnęła po koszulkę Johanna, leżącą na ziemi, i narzuciła ją na siebie. Chwilę później stała już w progu kuchni i z rozbawieniem obserwowała Forfanga, próbującego pozbierać odłamki szkła z podłogi. Był jak zwykle zupełnie nieporadny i totalnie uroczy.
- Dzień dobry - powiedziała wreszcie, opierając się lekko o framugę drzwi.
Popłoch, speszenie i czerwone policzki. Cały on.
- Bo ja właśnie chciałem zrobić kawę i znalazłem jakieś szklanki, ale przez przypadek jedna mi upadła i... - plątał się nieszczęśliwie, przekładając z dłoni do dłoni kawałek szkła.
Ala trzema szybkimi krokami pokonała dzielącą ich odległość.
- Tak? - zapytała, odbierając mu ostrożnie śmiercionośne narzędzie. Bo istotnie w jego rękach nawet zwykły kawałek szkła mógł stanowić poważne zagrożenie.
- I po prostu chciałem ją posprzątać i zahaczyłem miotłą o drugą, no i ta też spadła i wtedy to już się chyba obudziłaś, a teraz...
Ala wybuchnęła śmiechem.
- A teraz powinnam cię związać i wykorzystać, bo inaczej rozbijesz mi wszystkie szklanki - zniżyła głos, wieszając się chłopakowi na szyi.
- Nie no, ja nie chciałem, po prostu...
Po prostu zamknęła mu usta pocałunkiem.
- To co będzie z tą kawą? - zapytała po chwili.
- Ja bym ją chętnie zrobił, ale.... hmm... nie wiem, czy to dobry pomysł.
O ile Ala uwielbiała być obsługiwana przez facetów, o tyle tym razem musiała przyznać rację Johannowi.
- Dla twojej wiadomości - powiedziała po chwili, stawiając przed chłopakiem parujący napój - poranną kawę piję w kubku.
- W kubku. Mhm. Aha.
Wydawał się jeszcze bardziej nieprzytomny niż zazwyczaj. Nie do końca wiedziała, jak to rozumieć.
- A tak właściwie - zapytał Johann, po części rozjaśniając jej wątpliwości - gdzie są twoi rodzice?
- Mama wyjechała na tydzień na konferencję. Tata... z nami nie mieszka.
Nie miała ochoty wdawać się w szczegóły. Ani nie sprawiało jej to przyjemności, ani nie było do niczego potrzebne Forfangowi.
- Czyli... - zastanowił się chłopak. - To znaczy, że cały tydzień będziemy sami?
- Dokładnie tak - odpowiedziała Ala, z przyjemnością spostrzegając, jak na jego policzkach wykwitają rumieńce. Śmieszny był i zupełnie przewidywalny. Na dłuższą metę pewnie dość nudny, ale pięć dni... to zupełnie coś innego.

*

Szkoła Alicji nie była może najmilszym miejscem na świecie, ale w trakcie wymian było znośnie. Nauczyciele pragnęli uchodzić w oczach uczniów z innych części Europy za najsympatyczniejsze grono pedagogiczne na całym świecie, choć, oczywiście, z marnym skutkiem. Ala właśnie wyśmiewała w duchu nieudolne starania matematyczki, kiedy drzwi do sali otworzyły się, okropnie skrzypiąc i do środka weszli Magda z Philem.
Świetnie wyglądał.
- Przepraszam, były straszne korki - wyjąkała dziewczyna, ale nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Ala wiedziała, że Magda nie cierpiała się spóźniać i nie miała wątpliwości, z czyjej winy nie zdążyli stawić się punktualnie.
Sprawca zamieszania tymczasem rozglądał się po sali, a kiedy wreszcie napotkał jej wzrok, puścił oczko i uśmiechnął się łobuzersko.
Głupek. Ale jaki zajebisty.
Nauczycielka kazała im zająć miejsca i po chwili kontynuowała już prowadzenie lekcji.
A Ala tymczasem zupełnie nie mogła się skupić. To był bardzo dziwny objaw. Zawsze udawało jej się oddzielać naukę od całej reszty i tym sposobem wykorzystywać sto procent swoich możliwości do osiągania zamierzonych celów. Uwielbiała być najlepsza. To ją nakręcało i dawało mnóstwo satysfakcji. Ale teraz czuła na sobie spojrzenia Phila, który - z braku innych opcji - musiał raz w życiu usiąść w pierwszej ławce, aczkolwiek w luzackiej pozie i bokiem do tablicy. I była po prostu pewna, że rozbiera ją wzrokiem. Na dodatek obok siedział Johann, najsłodsze stworzenie pod słońcem, i wiedziała, że on z kolei patrzy na nią maślanymi oczami, choć udaje, że pilnie śledzi wydarzenia pod tablicą.
Czuła się osaczona. Nie tyle adorowana i podziwiana, co śledzona. Żaden jej ruch nie mógł zostać niezauważony. A ona kochała wolność. W każdym tego słowa znaczeniu. Między innymi dlatego nie przeszkadzało jej mieszkanie w starym domu, poza miastem, z dala od klubów i galerii handlowych. Bo tam mogła krzyczeć i skakać, tańczyć na łące i głośno śpiewać. I czuła się szczęśliwa. A kiedy miała ochotę poflirtować z facetami w klubie - po prostu wsiadała w autobus i jechała do miasta. Dla niej to był układ niemalże idealny, choć oczywiście momentami dostrzegała jego niedogodności. Tak naprawdę do szczęścia brakowało jej tylko własnego samochodu. On dałby jej całkowitą niezależność.
Ala wyprostowała się na krześle i odrzuciła włosy do tyłu. Skoro nie dają jej chwili spokoju, niech też trochę pocierpią, niech utwierdzą się w przekonaniu, że jest tak zajebista, że nigdy jej nie zdobędą. Bo przecież to była szczera prawda. Była fantastyczna i nie próbowała kryć tego faktu za zasłoną sztucznej skromności.
- Alicja? Mogę cię prosić o podejście do tablicy? Rozwiążesz ten przykład?
Typowe. Kiedy mieli w szkole jakąś wizytację, matematyczka też zawsze pod tablicę zapraszała Alę. Miała pewność, że dziewczyna nie przyniesie jej wstydu. Alicję niezmiennie to śmieszyło, bo tak naprawdę stawiało to nauczycielkę w naprawdę złym świetle. W ponad trzydziestoosobowej klasie, tylko jedna osoba była w stanie rozwiązać bez wielkich mąk pod tablicą średniej trudności przykład. Żenujące.
Wykonała polecenie i w kilku linijkach zakończyła rozwiązywanie zadania. Kiedy odwróciła się, by wrócić na miejsce, Phillip podniósł rękę.
- Przepraszam - powiedział po angielsku. - Mogę odebrać ważny telefon?
Nauczycielka wyraźnie się zmieszała, a Ala w ostatniej chwili powstrzymała wybuch śmiechu.
- Kolega zapytał, czy mógłby odebrać telefon - przetłumaczyła.
- Ach... - odetchnęła kobieta. - Oczywiście. Yes - kiwnęła głową.
Phillip wyminął Alicję, delikatnie muskając jej dłoń swoją, i wyszedł z sali.
Dziewczyna już miała wrócić na swoją miejsce, kiedy coś ją tchnęło.
- A czy ja mogłabym umyć ręce od kredy? - zapytała.
Po raz pierwszy okazało się, że te przedpotopowe pomoce naukowe mogą być do czegoś przydatne.
- Proszę? Ach tak, jasne.
Wyszła z sali i zamknęła za sobą drzwi. Na korytarzu już czekał Phillip z założonymi rękami i kpiącym uśmieszkiem.
- Och, jaka ty jesteś domyślna.
- Podobno odbierasz ważny telefon.
- Podobno - zgodził się Phil. - A ty?
- A ja myję ręce.
- Ach, myjesz ręce... - mruknął, zbliżając się do dziewczyny.
Ala oparła się o ścianę.
- No tak. Bo wiesz, miałam bliskie spotkanie z kredą - przejechała mu palcem po koszulce, zostawiając biały ślad na ciemnym materiale.
- Ajajajaj... ładnie to tak?
- Coś ci przeszkadza? - Ala zrobiła minę słodkiej idiotki, trzepocąc niewinnie rzęsami.
Phil uśmiechnął się.
- W tym momencie tylko jedno - powiedział i zachłannie ją pocałował, przyciskając mocno do ściany.
Alicja tylko na to czekała.
- Tutaj są kamery - szepnęła mu po chwili prosto do ucha i zaśmiała się dźwięcznie.
Phillip wydawał się być zupełnie nieporuszony tą informacją. Oparł się ręką o ścianę koło ucha Ali i nachylił nad nią.
- To dlaczego mnie prowokujesz?
- Ja ciebie?
- Ty mnie - przytaknął. - Musisz mi to wynagrodzić. Co robisz wieczorem?
Uśmiechnęła się.
- To zależy od wielu czynników.
- Od wielu czynników - powtórzył. - Główny czynnik jest taki, że chcę ten wieczór spędzić z tobą. W jakimś fajnym miejscu.
Ala nie powstrzymała się przed kpiącym uśmieszkiem.
- Pomyślę nad tym - obiecała. - Wracam do klasy.

*

Poczuł się jak bezużyteczny śmieć. Jak niepotrzebna zabawka, którą rzuca się w kąt, kiedy się znudzi. Och, oczywiście, że przesadzał. Ale miał nadzieję, że wszystkie wieczory spędzą razem. Nie było ich przecież dużo, wymiana miała trwać marne pięć dni. Tymczasem Ala po lekcjach ogłosiła mu, że wybiera się z przyjaciółkami na nocną rundkę po klubach. Babski wypad. Zero facetów. Zaproponowała mu nawet, że zadzwoni do jakichś swoich kolegów i zorganizuje mu towarzystwo, ale Johann nawet nie chciał o tym słyszeć. Zawieranie nowych znajomości nie należało do jego ulubionych zajęć, zwłaszcza jeśli mieli to być ludzie, z którymi spędzi dwie czy trzy godziny i nigdy więcej ich nie spotka. Tyle stresu, a zero korzyści. Niewarte zachodu. Wolał już siedzieć przed telewizorem w salonie Ali i skakać po kanałach, nie rozumiejąc przy tym ani słowa.
Zadzwonił telefon, leżący na ławie przed Johannem. Podniósł go i ze zdziwieniem odczytał, kto chce się z nim skontaktować. Dziwne. Phil miał zazwyczaj wieczorami lepsze zajęcia niż wydzwanianie do kumpli.
- Halo?
 W odpowiedzi usłyszał najpierw głośną muzykę, a dopiero po chwili głos Sjoeena.
- Jak się bawisz? - zapytał Phil, ledwo przekrzykując klubowe hity.
- Hmm... średnio - stwierdził oględnie Johann.
- Aj... to przykre... Słuchaj, nie zgadniesz, kogo spotkałem...
Forfang nie doczekał się jednak tej informacji. W słuchawce coś zatrzeszczało, po chwili rozległ się dziewczęcy śmiech, a później połączenie zostało przerwane.
To było dziwne. Ten śmiech był... bardzo charakterystyczny. Bardzo. Radosny, dźwięczny i jedyny w swoim rodzaju. Johann dobrze go znał.
Tak śmiała się Ala.
__________

Mnóstwo czasu zajęło mi pisanie tego rozdziału. Muszę przyznać, że te ciołki są dość trudne we współpracy.
Bardzo Wam dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem i proszę o więcej! ;)