piątek, 10 lutego 2017

Chapter 9

Ala wzięła głęboki oddech i przetarła zmęczone oczy. Daty i postaci zupełnie nie chciały wchodzić jej do głowy, choć przecież wcale jeszcze nie było tak późno. Wiedziała dlaczego.
Wydarzenia ostatniego wieczora wymiany wracały do niej jak bumerang. Chociaż właściwie była to już noc. Prawie trzecia godzina. Z samego wieczora pamiętała niewiele: ogromną ilość alkoholu, pocałunki Phila w klubowej ubikacji, jego odurzające perfumy i wypalone wspólnie papierosy. Ala nie pamiętała nawet dokładnie momentu, w którym wręczyła mu swoje kluczyki. Prawdopodobnie było to między tym, jak złapał ją za tyłek, a tym, jak wycisnął na jej szyi soczystą malinkę.
Wciąż jeszcze do końca nie zniknęła.
Jechał szybko. Tak, jak oboje lubili. Prawdopodobnie przekroczył setkę, ale tak naprawdę nie była w stanie tego określić. Była zbyt zajęta przekrzykiwaniem radia i wdychaniem mroźnego powietrza przez otwarte okno, żeby zwracać uwagę na wskazówkę prędkościomierza.
Swoją drogą przepłaciła to później tygodniową grypą.
Wstała od biurka i zaczęła chodzić po pokoju. Nie chciała o tym myśleć. Nie mogła. Czuła się winna.
Ci ludzie pojawili się na ulicy zupełnie niespodziewanie. Było ich dwoje. Tego akurat była pewna, bo kiedy jedno z nich odbiło się od samochodu jak piłeczka ping-pongowa, Ala momentalnie wytrzeźwiała. Phil, zamiast się zatrzymać, jeszcze dodał gazu. Pamiętała, że krzyczała wtedy stój, co robisz?!, ale on nie zwracał na nią uwagi. Był jak w transie, patrzył w ciemność szeroko otwartymi oczami i pokonywał kolejne kilometry w zastraszającym tempie. Kiedy wreszcie zatrzymał się gdzieś w szczerym polu, już za miastem, Ala zaczęła mu robić coraz większe wyrzuty. Zbył ją jednym zdaniem: Przecież było ich dwoje, na pewno ten drugi wezwał pogotowie.
Ale to wcale nie znaczyło, że ten człowiek przeżył.
Od miesiąca codziennie przekopywała różne portale informacyjne w poszukiwaniu jakichś wiadomości na temat tego wypadku, ale nic nie znalazła. Jakby to się w ogóle nie wydarzyło. Może rzeczywiście się nie wydarzyło szeptał jakiś głosik w jej głowie, ale dobrze wiedziała, że było to tylko pobożne życzenie. Powinna była bardziej stanowczo przekonywać Phillipa do zatrzymania się. Ba! Powinna mu w ogóle nie dawać kluczyków i nie wsiadać z nim do samochodu. Ale teraz było już za późno na tego typu przemyślenia. Wtedy, kiedy był na nie czas, ona sama była zbyt pijana, by podejmować jakiekolwiek wysiłki umysłowe.
Pierwszy raz się to na niej zemściło.
Zrobiło się jej duszno. Wyszła na balkon i nerwowo odpaliła papierosa. Ta cała wymiana wydawała jej się w tym momencie zwykłym snem. Na dodatek skutecznie odwracała jej uwagę od tego, co powinno być w tym momencie najważniejsze. Do matury pozostał niecały miesiąc i Alicja wiedziała, że jeśli chce być najlepsza, powinna teraz porządnie zakuwać. Ale zupełnie nie była w stanie.

*

Prawda była taka, że do momentu poznania Ali, całkiem lubił swoje życie. Codzienne drobne rytuały, wczesne pobudki, kolegów z klasy, treningi i wyjazdy na zawody. Nawet tę piekarnię na rogu, w której co rano kupował drożdżówkę z budyniem. Nawet irytujące światła na skrzyżowaniu w pobliżu skoczni, na którym zawsze wieczność czekało się na zielone. Nawet witrynę w szkole, w której wisiało wspólne zdjęcie jego i Phillipa z jakichś wyjątkowo udanych zawodów.
No właśnie. I nagle jedna dziewczyna z Polski wywróciła jego życie do góry nogami. W pięć dni. Już od pierwszej części wymiany wiedział, że od tej pory nic nie będzie takie samo. Szara codzienność przestała mu wystarczać. Monotonia, chociaż znana i bezpieczna, nagle okazała się nudna. Cholernie tęsknił za tą iskierką szaleństwa i prawdziwej radości, które nosiła w sobie Ala. I którymi zechciała się z nim podzielić. Bo przecież to, że mieszkali razem przez ten śmieszny wycinek czasu, wcale nie oznaczało, że od razu musieli się zakumplować. A zakumplowali się. Natomiast druga część wymiany sprawiła, że Ala do reszty zagarnęła jego serce. Nie musiał tego wcale ogłaszać całemu światu, bo nawet ślepy by to zauważył. Johann był zakochany po uszy. Zakochany w dziewczynie mieszkającej jakieś tysiąc pięćset kilometrów od niego. I chyba... cóż, prawdopodobnie nieodwzajemniającej jego uczuć. Powoli zaczynało to do niego docierać. Potrafiła jednym gestem czy spojrzeniem sprawić, że czuł się wyjątkowy, a chwilę potem zupełnie go zignorować i wymknąć się z klubu z Phillipem. Tak jak ostatniego wieczoru. Myślał, że spędzą go razem. Że pomyślą o planach na przyszłość. Że znajdą jakiś sposób na sensowne kontynuowanie tej znajomości. Ale Alicja zasugerowała, że lepiej będzie jeśli skoczą do klubu i trochę się rozerwą.
Dlaczego za każdym razem jej ustępował?
Och, dobrze wiedział, dlaczego. Wiedział, że to ona rozdaje karty. Że jeśli zgłosi jakieś obiekcje co do jej planów czy decyzji, ona po prostu wzruszy ramionami i pójdzie w swoją stronę. I to on będzie cierpiał. A tak mógł być giermkiem przy jej boku. Wiernym psem, który nie wymaga wiele poza tym, żeby czasem poklepać go po łbie. Z Johannem też trochę tak było. Minął miesiąc od kiedy ostatnio widział się z Alą, a był pewien, że gdyby do niego napisała, gdyby zasugerowała, że mógłby do niej przylecieć na dwa - trzy dni, zrobiłby to bez wahania.
Problem polegał na tym, że wcale sobie tego nie życzyła.
Oparł głowę o ścianę i wyciągnął nogi na pół szkolnego korytarza. Miał dość. Tęsknota już go zżerała, a spodziewał się, że będzie coraz gorzej. Jak on ma żyć bez tej dziewczyny?
Johann podniósł głowę i westchnął głęboko. Prawie w tym samym momencie bez słowa minął go Phillip. Wmawianie sobie, że po prostu go nie zauważył absolutnie nie wchodziło w grę. Zresztą Forfang wcale nie cierpiał z tego powodu, bo sam zachowywał się mniej więcej tak samo. To był chyba najgorszy aspekt tego całego polsko-norweskiego zawirowania. Jeszcze pół roku temu byli naprawdę niezłymi kumplami. Przeżyli razem sporo fajnych wyjazdów, zdobyli mnóstwo medali i kilka razy wyciągali się z różnego rodzaju bagna. No dobrze, zazwyczaj to Johann wyciągał Phila. Ale i tak było mu szkoda, że to wszystko można było w tym momencie oddzielić grubą kreską. To się już po prostu skończyło. Stanęła między nimi dziewczyna. I nie dało się dłużej udawać, że wciąż wszystko jest w porządku.

*

Lekcja matematyki była jak zawsze potwornie nudna i dłużyła się niemiłosiernie. Phillip przysypiał w swojej ostatniej ławce, odliczając minuty do dzwonka. Spojrzał na komórkę - 15:16. Jeszcze całe 14 minut. Mógłby w tym czasie zrobić tyle interesujących rzeczy. Ale nie. Musiał w pozycji półleżącej oczekiwać na wyzwolenie z tej mordęgi.
Słońce wyszło zza chmury i zaświeciło mu prosto w oczy. Wyprostował się na krześle, żeby uciec nieznośnym promieniom.
- O, Sjoeen, skoro już się obudziłeś, może rozwiążesz to zadanie.
Kurwa.
Zwlókł się niechętnie z krzesła, wziął podręcznik i ruszył w stronę tablicy.
- Które? - zapytał.
- Jedenaste.
- Aaa... eee... z której strony?
Po klasie przebiegły rozbawione szepty.
- Czy chcesz mi powiedzieć - matematyczka rzuciła mu zza okularów mordercze spojrzenie - że przez całą lekcję nie zdążyłeś otworzyć podręcznika?
- Nie no... zamknął mi się po prostu...
Spojrzenie cichego zabójcy przybrało na sile.
- Strona numer pięćdziesiąt trzy - powiedziała kobieta lodowatym głosem.
- Dziękuję - odpowiedział uprzejmie, żeby choć częściowo zatrzeć to tragiczne wrażenie, które już wywarł, a które za chwilę będzie jeszcze gorsze. Bo przecież musiał się pochwalić swoją wiedzą. A raczej jej nie posiadał. Otworzył książkę i zaczął czytać: Samochód porusza się z prędkością 60 km/h...
W jednej chwili wróciły do niego wspomnienia tamtej nocy. Oni jechali wtedy znacznie szybciej niż sześćdziesiąt na godzinę. Chciał zaimponować Ali, a przy okazji dobrze się bawić. I tak było. Do czasu.
- Czy ty umiesz czytać? Czy mam ci przeczytać polecenie na głos?
No tak. Zadanie. Wziął do ręki kredę i przycisnął do tablicy.
A jeśli go zabili?
Wypierał tę myśl od samego początku, ale wciąż do niego wracała. No przecież nie mogli się zatrzymać! To by mu zrujnowało karierę, życie! Mógłby pójść do więzienia, mógłby...
- Czy masz zamiar chociaż spróbować rozwiązać to zadanie?
- Raczej nie - powiedział, patrząc na nauczycielkę zamglonym wzrokiem i powlókł się na swoje miejsce.
Pierwszy raz w życiu miał wyrzuty sumienia. Właściwie nieustające. Nieodstępujące go na krok już od miesiąca. Oczywiście starał się o nich nie myśleć, ale skumulowane uderzały z podwójną mocą w najmniej odpowiednich momentach. Tak jak teraz.
A może to wcale nie były wyrzuty sumienia? Może to był zwykły strach? Strach przed tym, że któregoś dnia zapuka do jego drzwi policja? Ale przecież to było tak dawno i tak daleko stąd! Gdyby mieli go wsadzić, na pewno już dawno by to zrobili. Zresztą zwiali z Alą z miejsca wypadku z prędkością, jakiej nie powstydziłby się Schumacher, więc nie było szans, żeby ktoś spisał albo chociaż zapamiętał numery rejestracyjne.
Jego rozmyślania przeciął swoim zbawiennym dźwiękiem dzwonek kończący lekcję. Chociaż to dobre.
- Sjoeen, zostań, proszę.
Zajebiście. Tego mu właśnie było potrzeba.
Poczekał, aż wszyscy wyjdą, śmiejąc się i szturchając, po czym wziął plecak i podszedł do biurka.
- Tak?
Spojrzał na tę wredną babę, która od trzech lat zatruwała mu życie. Już na początku liceum wiedział, że jego klasa trafiła najgorzej, jak tylko mogła. Therese Slind, z jakimś tam wielkim tytułem naukowym, od piętnastu lat była postrachem szkoły. Nie musiała robić w tym kierunku wiele poza tym, że bezlitośnie wytykała swoim uczniom wszystkie braki.
- Jesteś bezczelny, leniwy i nie masz żadnych ambicji - zaczęła kobieta. - I oczywiście nie musiałabym z tego wyciągać żadnych konsekwencji, poza oceną z przedmiotu i zachowania, ale do tego dochodzi jeszcze jeden, kluczowy, czynnik. Mianowicie twoje pojęcie o matematyce jest zerowe. Już od dłuższego czasu nad tym myślałam, ale dzisiejszy dzień tylko utwierdził mnie w przekonaniu o słuszności mojej decyzji - zrobiła pauzę, spojrzała za okno, potem gdzieś w okolicę ostatnich ławek i wreszcie powiedziała - Nie dopuszczę cię do matury.
Phillip zdziwił się jak jeszcze nigdy w życiu.
- Jak to? Przecież z ocen wychodzi mi dwa.
- Być może, ale w każdej chwili mogę wstawić ci ze trzy jedynki za pracę na lekcji i już nie będzie tak różowo - zaakcentowała pogardliwie ostatnie słowo. - Przecież i tak nie zdasz matury. A tym sposobem przynajmniej nie zepsujesz szkole statystyk.
Phillip wpatrywał się w nią oniemiały. Co ta baba bredziła?
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Matura za niecały miesiąc. A z twoją... wiedzą ledwo skończyłbyś podstawówkę. Tak więc do zobaczenia za rok - zakończyła tymi najbardziej brutalnymi z wszystkich brutalnych słów i chyba nawet nie wiedziała, że Phillip słyszał je później w głowie przez cały wieczór.
Przecież to niemożliwe! Poprawił kilka sprawdzianów i wyszedł z zagrożenia. A ta kobieta... ona się po prostu na niego uwzięła! No przecież nie był aż taki tępy. Na pewno zdałby maturę. Miało być tak pięknie. Miał się raz na zawsze wyrwać z tego więzienia, miał skakać, wygrywać zawody, bawić się i wyrywać panienki. Musiał coś z tym wszystkim zrobić. Tylko że... oceny miały być wystawione w przyszłym tygodniu, a on nie był w stanie w kilka dni pochłonąć wiedzy, której nie pochłonął przez trzy lata. Pomyślał o Ali... ona przecież była taka mądra, na pewno mogłaby dać mu kilka wskazówek... Aż się wzdrygnął, kiedy przypomniał sobie w jakiej atmosferze się rozstali. Ten scenariusz odpadał. A u nich w klasie? Pewnie były jakieś osoby dobre z matematyki, ale prawdopodobnie nawet nie znał imion tych kujonów.
Chyba był w głębokiej dupie.
__________

Muszę przyznać, że wstydzę się tego rozdziału. Może nawet nie samego rozdziału, tylko tego, że zrobiłam taki duży przeskok czasowy i umieściłam pewne wydarzenia tylko we wspomnieniach. Wybaczcie. Miało być inaczej, właściwie trzy razy zmieniała mi się koncepcja tego rozdziału i ostatecznie zostało tak, jak widać powyżej. Czy ja już wspominałam, że nie umiem pracować z tą trudną młodzieżą? ;)
Na koniec mam do Was mały apel. Co jakiś czas dowiaduję się o istnieniu anonimowych czytelników  (zazwyczaj na twitterze) i właściwie za każdym razem jest to dla mnie mały szok. I dlatego chciałabym prosić każdego, kto to czyta, o komentarz. To nie musi być nic dużego, dosłownie ze dwa - trzy zdania, żebym wiedziała jak tych ciołków odbieracie, czy wkurzają Was bardzo, czy tylko trochę. Interakcja z czytelnikami jest fajna, wiecie? ;)