piątek, 2 grudnia 2016

Chapter 7

Miesiące wypełnione szkołą, treningami i imprezami zleciały niepostrzeżenie. To znaczy, co do tej szkoły, nauka Phillipa ograniczała się raczej do otworzenia książki, przeczytania trzech akapitów tekstu albo przerobienia tyluż zadań i podziękowania za dalszą współpracę. Nie za bardzo mu na tym zależało. Dużo istotniejsze były skoki. Tylko że w nich też wcale nie szło mu ostatnio tak, jakby sobie tego życzył.
Kontynentale niespecjalnie go satysfakcjonowały, ale raczej nie miał innego wyboru, jak skakać w nich i starać się ciułać jak najwięcej punktów. Klęska urodzaju w tych norweskich skokach, cholera jasna. Tacy Włosi by go na Puchar Świata z pocałowaniem ręki wysłali. A gdy dołożyło się do tego coraz większe problemy z matematyką, wizja kilku najbliższych miesięcy rysowała się naprawdę nieciekawie. Odgonił jednak te myśli, bo prawda była taka, że w tej chwili wszystkie jego problemy blakły i wydawały się mniej ważne.
Za jakąś godzinę mieli dojechać do Krakowa. I rozpocząć drugą część wymiany.

*

Narzekał na to, że Polakom kazali się tłuc do Norwegii autokarem, a tymczasem oni wcale nie byli lepsi. Kiedy wreszcie wyszedł na zewnątrz, aż zakręciło mu się w głowie od nadmiaru, nie tak znów czystego, krakowskiego powietrza. Rozejrzał się wokół. Stali na jakimś postoju dla taksówek czy czymś takim (bardzo przepisowo), przy wąskiej uliczce między starymi kamienicami. W pobliżu czekała już grupka Polaków, zwartych i gotowych do zajęcia się swoimi gośćmi z Norwegii. Johann nie starał się im przyglądać zbyt dokładnie, bo emocje związane z ponownym spotkaniem z Alą chciał odsunąć w czasie najdalej jak tylko się dało. Szanse na to, że dziewczyna powita go z uśmiechem były przecież minimalne. Postarał się skupić uwagę na zdobyciu swojego bagażu. Nie było to takie proste, zważając na trzydzieści innych osób, kłębiących się wokół autokaru, którym przyświecał jakże podobny cel. Zamieszanie było spore i dodatkowo potęgowało jego zdenerwowanie. Kiedy wreszcie zdobył tę upragnioną torbę, nic nie stanowiło już pretekstu do chowania się przed Alą.
Tym razem darowano sobie część formalną. Organy dowodzące najwyraźniej uznały, że obie strony wymiany poznały się na tyle dobrze niecałe pół roku wcześniej, żeby nie mieć teraz specjalnych problemów z odnalezieniem się w tym tłumie. I Johann rzeczywiście tych problemów nie miał. Zarzucił torbę na ramię i ruszył w stronę Ali, znajdującej się - a jakże - na drugim końcu tej chaotycznej grupy ludzi. Zdawała się być nieco znudzona, a może nawet kpiła lekko z tych wszystkich dziewczyn, latających między facetami jak kot z pęcherzem, w poszukiwaniu swoich par. Tak jest, poznawał ten uśmieszek, mówiący jestem zajebista, a wy nigdy mi nie dorównacie. I, Boże, tak było naprawdę!
Jeszcze kilka kroków i... stanął z nią twarzą w twarz.
- Hmm... cześć.
Ala przeniosła na niego wzrok, a lewy kącik jej ust podjechał jeszcze wyżej do góry.
- Nie bałeś się do mnie podejść i wystawić się na pożarcie?
Cała ona. Sprzed tego incydentu. Nie był pewien czy zostało mu wybaczone, ale odniósł wrażenie, że czas zmniejszył jednak trochę irytację Ali.
- A powinienem? - zapytał, czerwieniąc się na samo wspomnienie tamtych wydarzeń.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego przypatrzyła mu się dobrze.
- Jedźmy do domu. Pizza i piwo. Tak to widzę.
Nie starał się nawet oponować, tłumacząc, że musi trzymać dietę skoczka. Przed oczami stanął mu obraz ich ostatniego wspólnego piwa i ponowne wprowadzenie tej wizji w życie wydało mu się nagle nieprawdopodobnie kuszące.

*

Słońce świeciło mocno. Momentami wydawało się, że był środek maja, a nie marca. Może dlatego w Ali bardzo szybko gasło postanowienie, że będzie zachowywać się chłodno, z rezerwą i po prostu odbębni tę drugą część wymiany. Uśmiechnęła się szeroko, gdy Johann otworzył przed nią drzwi do jej własnego samochodu. Wspomnienie niemal identycznej sceny sprzed kilku miesięcy przywołało znajome ciepło w okolice serca. Tak, to było cholernie urocze. Nawet jeśli mimo wszystko Forfang był beznadziejną sierotą. Zapięła pasy, otworzyła okna i włączyła głośno radio. Sprawnie wydostała się z centrum, a po opuszczeniu miasta mogła wreszcie rozwinąć prędkość. Siedemdziesiąt na godzinę... osiemdziesiąt... dziewięćdziesiąt... Uwielbiała szybką jazdę, wiatr we włosach, odrobinę adrenaliny. Kochała śpiewać, śmiać się i tańczyć. Taka była i taką siebie lubiła. I wiedziała, że faceci też ją lubią. Żywy przykład na potwierdzenie tej tezy siedział tuż obok. Ala zerknęła kątem oka na Johanna, upewniając się w przekonaniu, że wystarczyłoby, żeby kiwnęła palcem, a zrobiłby dla niej wszystko. I choć już raz jej się tak wydawało i przejechała się na tym srogo, postanowiła, że tym razem będzie inaczej.
- Co słychać u mamusi? - zapytała znienacka, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak jest w tym momencie wredna dla tego chłopaka. Ale miała zamiar mu to wynagrodzić. Musiała go tylko trochę urobić.
- Eeee... Ala... - zestresował się Johann. - Musisz do tego wracać?
- Ja do niczego nie wracam. Ja tylko pytam co u mamusi - uśmiechnęła się niewinnie.
- Wszystko w porządku - mruknął chłopak.
- Cieszę się niezmiernie. A jak tam Phillip?
Tak, tak. Wiedziała, że to było z jej strony jak solidny kopniak w krocze. Ale tego była akurat naprawdę ciekawa.
- Myślę... myślę, że nie zda matury - wypalił Johann. Wydawało mu się, że to będzie nie najgorszy sposób na diametralne zmienienie tematu rozmowy.
- Ooo... z czego?
- Z matematyki.
- Z matematyki! Coś takiego - powtórzyła Ala. - To się doskonale składa. Mogę mu udzielić korków.
- Jak... to?
- Jestem całkiem niezła z matematyki. A co? Przeszkadzałoby ci to? Mógłbyś do nas dołączyć.
Bawiła się coraz lepiej, wzbudzając w sercu tego chłopaka zazdrość. Z niecierpliwością czekała na moment, kiedy będzie musiał wreszcie pokazać, że umie walczyć o dziewczynę, na której mu zależy. I miała szczerą nadzieję, że rzeczywiście umie.
- Wiesz... ja sobie jakoś radzę.
- Nie wątpię.
Zjechała w wąską drogę, minęła jeszcze kilka domów i skręciła na swoje podwórko.
- Jesteśmy. Wnieś walizkę, a ja zamówię pizzę. Hawajska czy pepperoni?

*

Johann wielokrotnie zastanawiał się nad tym, jak może wyglądać dom Ali, jej rodzice, znajomi. Spodziewał się czegoś, co pasowałoby do obrazu, jaki dziewczyna stworzyła w jego głowie - zdecydowanie, iskra, charakter. Tymczasem dom Alicji nie było to bynajmniej nowoczesne mieszkanie w modnej dzielnicy w centrum dużego miasta. Siedząc przy stole i rozglądając się po niewielkiej, zupełnie tradycyjnej kuchni, zastanawiał się, ile jeszcze razy zaskoczy go ta dziewczyna.
- Jeśli chcesz coś wiedzieć - pytaj. Bo od tego dyskretnego zerkania na boki w końcu dostaniesz zeza.
No tak. Johann Forfang - mistrz taktu i dyskrecji. Nie spodziewał się, że to się aż tak rzucało w oczy. Po raz milionowy w swym życiu spalił buraka i wyjawił nieśmiało:
- Wiesz... inaczej sobie wyobrażałem twój dom.
- Spodziewałam się, że się zdziwisz. Nie masz wyłączności na rozczarowywanie ludzi - Ala nie powstrzymała się przed wbiciem mu małej szpilki. - Zapewne oczekiwałeś Wersalu i złotych kibli. A tu proszę - pięćdziesięcioletnia chałupa w średnim stanie. Trudno, musisz to jakoś przeżyć. Albo spać w stodole. Zawsze jest jakiś wybór.
Johann przyjrzał się dziewczynie uważnie. Tak, żartowała. Znów sobie z niego kpiła, ale teraz jakby dla samej przyjemności operowania sarkazmem. Mimo wszystko w jej głosie nie wyczuł politowania, które jeszcze niedawno towarzyszyło każdemu zdaniu wypowiedzianemu przez Alę w jego kierunku.
- I czemu tak zaniemówiłeś?
- Ładnie wyglądasz - palnął, sam siebie zaskakując, chociaż chodziło mu to po głowie od momentu, kiedy po południu wypatrzył ją w tłumie.
- No, no... od kiedy ty przejmujesz inicjatywę? - uśmiechnęła się kpiąco Ala. - Nie rób takich eksperymentów, bo się przyzwyczaję, ty pojedziesz, a ja zostanę i kto mnie wtedy pocieszy?
Jak ta dziewczyna to robiła? Mogła powiedzieć dwa - trzy niewinne zdanka, lekko zmodulować głos zatrzepotać rzęsami, a on był gotów stanąć na głowie, odśpiewać Odę do radości i zaklaskać uszami. Albo coś w tym stylu. Byleby tylko znów tak na niego spojrzała. Chyba był naprawdę zdesperowany.
- Myślę, że tobie nie byłoby trudno znaleźć faceta do pocieszania się - zauważył z pewnym żalem. To nie ona w ich zestawie była stroną, która kiedykolwiek musiałaby cierpieć po odrzuceniu. Dałby sobie rękę uciąć, że to on będzie żałował, że dał się jej owinąć wokół palca.
- Przyznaję, nie mam specjalnych problemów z facetami - zgodziła się Ala ze śmiechem. - Jesz ten kawałek?
- Nie, bierz. Ja mam niestety dietę sportowca.
- Zjadłeś pół pizzy i teraz ci się o diecie przypomniało? A jak ci idzie z piwem? Znów ci pomóc?
Johann zupełnie nieudolnie stłumił uśmiech.
- Możesz.
- Jesteś tego pewien? A co z dietą sportowca? Piwo takie kaloryczne... - Ala przygryzła dolną wargę, nie spuszczając wzroku z Johanna.
- Zaryzykuję.
- Na pewno?
- Na pewno.
Najpierw poczuł przyspieszone bicie własnego serca, a dopiero potem perfumy Ali, oplatające go powoli i zniewalające zupełnie. Dokładnie tak, jak cała jej osoba. Jej wargi były tak samo miękkie i kuszące, jak przed kilkoma miesiącami. Wszystko zaczęło iść w tym samym kierunku, co wtedy. Ale tym razem już nikt im nie przeszkodził.

*

Chujowy dzień.
Zaczęło się od tego, że Ala zwiała z tym frajerem, nawet nie zdążył jej zobaczyć. Tak naprawdę Forfi był dobrym kumplem i Phil nic do niego nie miał, nawet szacunku, ale kiedy w grę wchodziła taka dziewczyna, sprawy nieco się komplikowały.
Pewnie nieźle się bawili, kiedy on mobilizował całą swoją silną wolę do powstrzymania się przed zadzwonieniem do Ali. Kurwa, jakie to życie niesprawiedliwe. Czy los był naprawdę aż tak ślepy, żeby połączyć Alicję w parę do wymiany z Forfangiem, a nie z nim? Przecież Phil i Alicja pasowali do siebie idealnie. Był o tym przekonany. Co taka zabawna, seksowna i przebojowa dziewczyna mogła robić z takim nudziarzem? Ani toto wyciągnąć na imprezę, ani zaciągnąć do łóżka. Mniej więcej jak tę jego koleżankę, u której w domu miał teraz średnią przyjemność przebywać. Proszę bardzo, oni by się dogadali. Siedzieliby przy stole i grali w scrabble. 
Jak ona miała na imię? Kurwa, znowu zapomniał. Zresztą nic dziwnego, skoro nie pamiętał nawet jak wyglądała. I przez to zrobił z siebie kompletnego debila, skarżąc się jak małe dziecko z przedszkola swojej wychowawczyni, że nikt po niego nie przyszedł.
Otóż przyszedł. Dopiero kiedy ta laska stanęła twarzą w twarz z nim i oznajmiła mu, jak niedorozwiniętemu umysłowo, że to ona kilka miesięcy temu mieszkała u niego w domu, jakieś styki połączyły mu się w mózgu. To chyba rzeczywiście była ona.
Cóż, mógł jej nie poznać. W Norwegii nie miał zbyt wiele czasu na zajmowanie się nią.
Ktoś zapukał do drzwi. Phillip zwlókł się niechętnie do pozycji siedzącej i powiedział:
- Proszę.
Ach, miła, bezimienna koleżanka.
- Cześć. Masz ochotę zjeść z nami kolację? - zapytała płynną angielszczyzną. Zdążył zauważyć, że była dobra z angielskiego jeszcze w Norwegii, choć przecież zamienili ze sobą jakąś śladową ilość słów.
- Nie, dzięki - burknął, wracając do pozycji leżącej.
- Słuchaj - kontynuowała dziewczyna. - Naprawdę zdążyłam zauważyć, że wydaje ci się, że jesteś zbyt fajny, żeby się ze mną zadawać, ale kolację mógłbyś z nami zjeść. Moi rodzice są ciebie naprawdę ciekawi.
Miała na imię Magda.
Ciekawe, że właśnie w tej chwili sobie o tym przypomniał. Czyżby dlatego, że były to pierwsze godne uwagi słowa, które do niego skierowała? Może nawet ona miała w sobie trochę ikry.
- Hmm... no dobra, zaraz zejdę. Co mi szkodzi.
Bo faktycznie - co mu szkodziło?
__________

Szczerze mówiąc, chyba nigdy nie miałam trudniejszej bohaterki. Niby wiedziałam co i jak, zaczynając to opowiadanie, ale... jak zwykle zaczęło po części żyć swoim życiem. Właśnie to najbardziej kocham i równocześnie nienawidzę w pisaniu. Zwłaszcza, kiedy mam mały kryzys i to wszystko nie idzie tak płynnie, jak bym tego chciała. Mam nadzieję, że ktokolwiek jeszcze tu zagląda, bo mimo że rozdziały pojawiają się rzadko, nie mam zamiaru porzucać tego opowiadania. A do końca jeszcze daleko.