piątek, 21 kwietnia 2017

Chapter 11

Gabinet ginekologa skojarzył się jej z tymi, w których przyjmują dentyści. Sterylna biel, oślepiające lampy, lśniące krzesełka.
Okropność.
Nawet fotel był podobny, z tym, że to nie strona na głowę była uniesiona. Prawie że roześmiała się nerwowo na tę myśl, choć przecież w jej sytuacji absolutnie do śmiechu jej nie było. A chwilę później leżała na tym fotelu, wsłuchując się w słowa lekarki jak w wyrok.
- Gratuluję, jest pani w ciąży.
Gratuluję.
Teraz to się dopiero zabawnie zrobiło. A przecież nie musiała nawet tego mówić - brzuch powoli stawał się naprawdę widoczny. Zacisnęła dłonie, wpatrując się w mały punkcik na ekranie, który pani doktor uparcie nazywała jej dzieckiem. Nagle przerwała opowieść o tym, co dzieje się z tym punkcikiem i spojrzała na Alę macierzyńskim wzrokiem.
- To była wpadka, prawda? - zapytała serdecznie.
Dziewczyna kiwnęła lekko głową, wpatrując się intensywnie w jakąś niewidzialną plamkę na ścianie.
- Boisz się?
Znów przytaknęła, nie odrywając wzroku od ściany. Lekarka westchnęła cicho.
- Porozmawiamy chwilę, dobrze? Ubierz się.
Kilka minut później Ala siedziała przy biurku i wciąż zaciskając nerwowo dłonie słuchała uspokajających słów lekarki.
- I naprawdę nie jesteś pierwszą młodą matką. Wszystko będzie dobrze. A... ten chłopak? Wie już?
Ala pokręciła przecząco głową, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Nie. Nie powiedziałam mu.
- A masz zamiar?
Milczała, przygryzając nerwowo wargę.
- Możesz na nim polegać? - ginekolog próbowała podjąć temat z innej strony.
- Widzi pani... To skomplikowane...
- To zawsze jest skomplikowane - zauważyła rzeczowo lekarka. - Jeszcze nie spotkałam kobiety, która zachodząc w ciążę uważałaby, że od tej pory wszystko będzie łatwiejsze. Oczywiście, że nie będzie. Jeszcze nie raz i nie dwa będziesz płakać z bezsilności albo zmęczenia. Ale właśnie dlatego tak ważne jest, żebyś miała przy sobie ludzi, którzy cię wesprą i pomogą. Przemyśl to. Ten chłopak zasługuje na to, żeby wiedzieć. W końcu to też jego dziecko.

*

Uwielbiał mieć nad wszystkim kontrolę. Bawić się, ale wiedzieć, że jest panem sytuacji. Tymczasem w ostatnim czasie wszystko się skomplikowało. Najpierw ten cholerny wypadek, później matematyka, a na koniec problemy ze skokami. I jako wisienka na torcie - Ala. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, żeby jakaś dziewczyna siedziała mu w głowie tak długo. Złapał się na tym, że na ulicy odwracał się na widok długich jasnych włosów, a radosny, dźwięczny śmiech brzmiał w jego uszach niczym sygnał alarmowy. Ale za każdym razem były to tylko dziwne złudzenia, marne substytuty, zwyczajne zbiegi okoliczności. Naprawdę starał się jakoś sobie z tym radzić, choć zupełnie mu to nie wychodziło. Chodził na imprezy i zaliczał kolejne laski. A jednak jakoś przestawało go to bawić. Żadna, absolutnie żadna dziewczyna nie wzbudzała w nim takich emocji jak Ala. Jakie to było, kurwa, dziwne. Czuł się totalnym desperatem, ale tak naprawdę miał ochotę wsiąść w samolot i polecieć prosto do Polski. Olać te głupie wydarzenia z ostatniej nocy wymiany i zwyczajnie zapytać, czy nie skoczyłaby z nim na imprezę. Albo do kina. Albo do łóżka. Gdziekolwiek. Bo inne skoki też nie bardzo mu wychodziły. Oczywiście ojciec zrzucił winę za niedopuszczenie go do matury na treningi - cóż, Phil znał ten sposób postępowania doskonale - sam również niezbyt lubił się przyznawać do tego, że coś zawalił. A w tym przypadku zawalił ewidentnie. Choć może byłoby lepiej i łatwiej... o tak, łatwiej na pewno, gdyby po prostu podkulił ogon i grzecznie przeprosił za te swoje trudne relacje z matematyką. Ale, do cholery, to przecież było jego życie! Był dorosły i miał prawo popełniać błędy. Nikomu nic do tego. Tylko, niestety, musiał również ponosić konsekwencje tych błędów. A to okazało się niezbyt przyjemne. Bo, w jakiś magiczny sposób, niedopuszczenie do matury doprowadziło go do wylotu z kadry A.
Stoeckl nigdy nie wymagał od nich doktoratów, ale zawsze powtarzał, że życie nie kończy się na skokach i muszą w siebie inwestować. Brzmiało to oczywiście bardzo pięknie i niezwykle wzniośle, ale Phil niezmiennie miał to w dupie. Aż nagle okazało się, że trenerowi rzeczywiście na tym zależy. Powiedział Sjoeenowi kilka ciepłych słów o braku motywacji, opierdalaniu się, coraz gorszych wynikach i zerowym wykształceniu. I zaprosił go do drużyny, kiedy jednak postanowi zdać maturę. Zajebiście.
A przecież właśnie teraz, pomijając same aspekty dotyczące tego, że kochał skakać, przydałoby się mu być w kadrze. Bo za miesiąc odbywały się zawody Letniej Grand Prix w Wiśle. A z Wisły nie jest przecież tak daleko do Krakowa. I do Ali. I bardzo dobrze brzmiałoby, że wpadł ot tak, przejazdem. I nawet za bardzo nie mijałoby się z prawdą.
A tak? Nawet nie było go w tym momencie stać na bilet. Co za żenada.

*

Nie pamiętał, kiedy - i czy kiedykolwiek - jakieś zawody Letniej Grand Prix wzbudzały w nim tyle emocji. Nie zdarzyło mu się jeszcze z żadnymi wiązać takich nadziei. Choć, w gruncie rzeczy, te nadzieje nie dotyczyły samych konkursów, a dnia po nich. Johann był niesamowicie dumny ze swojego planu. Postanowił odwiedzić Alę i poważnie z nią porozmawiać. Wciąż uważał, że jest nieprawdopodobnie onieśmielająca, ale uznał, że to jedyne rozwiązanie, które może dać mu jakąkolwiek nadzieję. Bo pisanie, a nawet dzwonienie nijak nie mogło się równać z poważną rozmową twarzą w twarz. Obawiał się, że Ala po prostu go wyśmieje, ale jednocześnie czuł, że nie może nie wykorzystać tego, że jest tak blisko. Bo okropnie za nią tęsknił. A teraz siedział w jakimś telepiącym się busie i był już niemalże u celu podróży. Zadziwiające, jak doskonale pamiętał całą drogę do jej domu. Wysiadł na przystanku i poprawił spadającą z ramienia torbę. Była dość ciężka, mimo iż cały sprzęt narciarski powierzył swoim kolegom wracającym prosto do Norwegii. Zapowiedział trenerowi, że ma kilka spraw do załatwienia w Krakowie i obiecał, że dołączy do ekipy najpóźniej za dwa dni. Nie usłyszał słowa sprzeciwu i szczerze go to ucieszyło - chociaż jeden etap załatwiania tych spraw poszedł gładko. Spodziewał się, że później będzie tylko trudniej.
Po mniej więcej pięciu minutach marszu poboczem dotarł pod dom Alicji. Tak. Pierwszy raz w życiu postąpił nierozsądnie, zupełnie lekkomyślnie i poszedł za głosem serca. A właściwie zachowywał się tak nieprzerwanie od momentu poznania Ali. I naprawdę go to przerażało.
Popchnął lekko furtkę i wszedł na podwórko. Jeszcze kilka kroków i już stał przed drzwiami, naciskając dzwonek. I nagle naszła go okropna, ale jakże prawdopodobna myśl - Ala przecież mogła gdzieś wyjechać. Na pewno zdała doskonale maturę i powinna teraz wypoczywać w jakichś ciepłych krajach. I pewnie przyjechał tu na darmo. Pocałuje klamkę i będzie musiał wrócić do domu, wciąż nic nie wiedząc.
I w tym momencie otworzyły się drzwi. Zobaczył Alę. Taką śliczną. Taką uroczą. Miała na sobie jakiś luźny podkoszulek i krótkie spodenki, a włosy związane w niedbałego kucyka - a i tak była najpiękniejsza na świecie. Najpierw uchyliły się jej usta, a potem zamrugała dwa razy. Chciała, żeby zniknął czy co?
- Co tutaj robisz?
O tak, to powitanie tylko potwierdzało jego hipotezę. Byłoby najlepiej, gdyby się rozpłynął. Po co on tu w ogóle przyjechał? Co on sobie wyobrażał?
- Chciałem... chciałem cię odwiedzić.
O Boże, jak to w ogóle brzmiało. Powinien był przemyśleć, co jej dokładnie powie.
- Jak się chce przyjechać, to najpierw się dzwoni.
- Dzwoniłem... kiedyś. Nie odbierałaś. I właśnie dlatego przyjechałem.
Ala lekko się zarumieniła. Chyba pierwszy raz w historii ich znajomości to nie on przybrał buraczkowy kolor.
- Może wejdziesz? - zapytała, zupełnie jakby nie usłyszała jego poprzedniej wypowiedzi. - Mama jest w pracy, więc możemy usiąść i... no... porozmawiać.
Johann skinął głową i wszedł za Alą do środka.
- Napijesz się czegoś?
- Może być sok... czy tam woda... właściwie obojętne... - zaplątał się.
Atmosfera była dziwnie nerwowa, choć nie byłby w stanie wytłumaczyć - dlaczego. Widział jednak doskonale, że Ala nie jest zadowolona z jego obecności. Rozumiał, że być może ją zaskoczył, ale zupełnie nie mógł pojąć, z czego wynikała ta niemalże wrogość. Wrogość i zdenerwowanie. O tak. Siedziała przy stole naprzeciw niego, zaciskała palce na kubku i gryzła wargę. Przed oczami stanęła mu w ramach kontrastu scena sprzed kilku miesięcy, kiedy przy tym samym stole uroczo z niego kpiła i posyłała mu słodkie uśmiechy. Cóż takiego się wydarzyło, że aż tak bardzo zmieniło się jej nastawienie?
- Jak ci poszła matura? - zapytał, szukając możliwej przyczyny jej złego nastroju.
- W porządku - odpowiedziała, unikając jego wzroku.
Nie no, to było bez sensu. Johann wziął głęboki wdech i przygotował się na trzęsienie ziemi.
- Ala - zaczął. - Bardzo za tobą tęskniłem. Przyjechałem, bo myślałem, że... że może ty też coś do mnie czujesz. Przecież... - zrobił długą pauzę. - Przecież nie idzie się z kimś do łóżka bez powodu, prawda? - zakończył niemal błagalnie.
Ala najpierw niesamowicie zbladła, a po chwili przybrała zielonkawy kolor. I nagle wybiegła z kuchni. A Johann kompletnie nic z tego nie rozumiał.

*

Siedziała w łazience już chyba z dziesięć minut, ale nie potrafiła się pozbierać i wyjść do Forfanga, żeby słuchać jego dalszych wyznań. Cała ta scena wydawała się jej jakaś irracjonalna. Skąd on się tu w ogóle wziął? Po prostu sobie przyjechał? Tak się nie robi! Ona nie była gotowa na takie wstrząsy! Samo wspomnienie przyczyny jej aktualnego stanu spowodowało, że jej organizm się zbuntował. Przecież poranne mdłości to za mało, dołóżmy do tego również popołudniowe. Ala spojrzała w lustro. Cóż, jej twarz była lekko zaokrąglona, podobnie zresztą jak i brzuch, ale skoro mama jeszcze niczego nie zauważyła, Johann też nie powinien.
- Ala, wszystko w porządku? - Forfang stał pod drzwiami, gotowy w każdej chwili do niesienia pomocy. Nie potrzebowała tej pomocy. A już na pewno nie od niego.
Wyszła na zewnątrz.
- Tak. Po prostu się zdenerwowałam.
Wydawał się przygnębiony.
- Czyli wspomnienie tego, co między nami było... powoduje u ciebie tylko zdenerwowanie, tak?
- Nie dramatyzuj - uśmiechnęła się krzywo. - Na tym polega życie - wyminęła go i weszła do kuchni. - Ludzie się spotykają, dobrze razem bawią, a potem każdy idzie w swoją stronę.
- Ala... - głos uwiązł mu w gardle. - Naprawdę tak uważasz?
- Naprawdę.
Pierwszy raz w życiu czuła się tak podle. Wiedziała, że ten chłopaczek był w niej zakochany po uszy i że w tym momencie nieodwracalnie łamie mu serce. Ale sytuacja stała się zbyt poważna, żeby wciąż bawić się w niewinne flirty. Czasy niewinności już dawno minęły.
- Popatrz na to inaczej - odezwała się po chwili kompletnej ciszy, - To i tak nie miałoby sensu. Ja mieszkam tutaj, ty w Norwegii... Zresztą prawie w ogóle się nie znamy. Nic nas nie łączy.
Prawie nic.
- Ale przecież moglibyśmy spróbować, prawda? Mogłabyś do mnie przyjechać, są wakacje.
- I co? Jeść obiadki z twoją matką? Nie, dzięki.
Johann zarumienił się i spuścił wzrok.
- Wciąż jesteś zła na moją mamę?
- Nieważne. To nie ma nic do rzeczy. Po prostu nie widzę dla nas żadnej przyszłości.
- Ale może kiedyś...
- Nie. Nigdy.
- No tak... - Johann kiwnął głową. - Przecież od początku wiedziałem, że to się tak skończy. Chyba... chyba już pójdę.
- Tak będzie najlepiej - powiedziała i poczuła, jak okropnie palą ją policzki. Ze wstydu.
Forfang chwycił plecak i bez słowa wyszedł z domu. Przez okno zobaczyła, że wyciera dłonią oczy. Pierwszy raz w życiu pomyślała, że łamanie serc jednak nie jest tak przyjemnym zajęciem, jak kiedyś się jej wydawało.
__________

Sama nie wiem, co myśleć o jakości tego rozdziału. Poprawiając go, wylałam na niego wiadro pomyj, ale mam nadzieję, że może jestem trochę przewrażliwiona i że jednak nie jest aż tak tragicznie. W każdym razie zostawiam Wam go do oceny.
P.S. Jeśli jednak jest bardzo żenujący - walcie śmiało.