piątek, 2 grudnia 2016

Chapter 7

Miesiące wypełnione szkołą, treningami i imprezami zleciały niepostrzeżenie. To znaczy, co do tej szkoły, nauka Phillipa ograniczała się raczej do otworzenia książki, przeczytania trzech akapitów tekstu albo przerobienia tyluż zadań i podziękowania za dalszą współpracę. Nie za bardzo mu na tym zależało. Dużo istotniejsze były skoki. Tylko że w nich też wcale nie szło mu ostatnio tak, jakby sobie tego życzył.
Kontynentale niespecjalnie go satysfakcjonowały, ale raczej nie miał innego wyboru, jak skakać w nich i starać się ciułać jak najwięcej punktów. Klęska urodzaju w tych norweskich skokach, cholera jasna. Tacy Włosi by go na Puchar Świata z pocałowaniem ręki wysłali. A gdy dołożyło się do tego coraz większe problemy z matematyką, wizja kilku najbliższych miesięcy rysowała się naprawdę nieciekawie. Odgonił jednak te myśli, bo prawda była taka, że w tej chwili wszystkie jego problemy blakły i wydawały się mniej ważne.
Za jakąś godzinę mieli dojechać do Krakowa. I rozpocząć drugą część wymiany.

*

Narzekał na to, że Polakom kazali się tłuc do Norwegii autokarem, a tymczasem oni wcale nie byli lepsi. Kiedy wreszcie wyszedł na zewnątrz, aż zakręciło mu się w głowie od nadmiaru, nie tak znów czystego, krakowskiego powietrza. Rozejrzał się wokół. Stali na jakimś postoju dla taksówek czy czymś takim (bardzo przepisowo), przy wąskiej uliczce między starymi kamienicami. W pobliżu czekała już grupka Polaków, zwartych i gotowych do zajęcia się swoimi gośćmi z Norwegii. Johann nie starał się im przyglądać zbyt dokładnie, bo emocje związane z ponownym spotkaniem z Alą chciał odsunąć w czasie najdalej jak tylko się dało. Szanse na to, że dziewczyna powita go z uśmiechem były przecież minimalne. Postarał się skupić uwagę na zdobyciu swojego bagażu. Nie było to takie proste, zważając na trzydzieści innych osób, kłębiących się wokół autokaru, którym przyświecał jakże podobny cel. Zamieszanie było spore i dodatkowo potęgowało jego zdenerwowanie. Kiedy wreszcie zdobył tę upragnioną torbę, nic nie stanowiło już pretekstu do chowania się przed Alą.
Tym razem darowano sobie część formalną. Organy dowodzące najwyraźniej uznały, że obie strony wymiany poznały się na tyle dobrze niecałe pół roku wcześniej, żeby nie mieć teraz specjalnych problemów z odnalezieniem się w tym tłumie. I Johann rzeczywiście tych problemów nie miał. Zarzucił torbę na ramię i ruszył w stronę Ali, znajdującej się - a jakże - na drugim końcu tej chaotycznej grupy ludzi. Zdawała się być nieco znudzona, a może nawet kpiła lekko z tych wszystkich dziewczyn, latających między facetami jak kot z pęcherzem, w poszukiwaniu swoich par. Tak jest, poznawał ten uśmieszek, mówiący jestem zajebista, a wy nigdy mi nie dorównacie. I, Boże, tak było naprawdę!
Jeszcze kilka kroków i... stanął z nią twarzą w twarz.
- Hmm... cześć.
Ala przeniosła na niego wzrok, a lewy kącik jej ust podjechał jeszcze wyżej do góry.
- Nie bałeś się do mnie podejść i wystawić się na pożarcie?
Cała ona. Sprzed tego incydentu. Nie był pewien czy zostało mu wybaczone, ale odniósł wrażenie, że czas zmniejszył jednak trochę irytację Ali.
- A powinienem? - zapytał, czerwieniąc się na samo wspomnienie tamtych wydarzeń.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego przypatrzyła mu się dobrze.
- Jedźmy do domu. Pizza i piwo. Tak to widzę.
Nie starał się nawet oponować, tłumacząc, że musi trzymać dietę skoczka. Przed oczami stanął mu obraz ich ostatniego wspólnego piwa i ponowne wprowadzenie tej wizji w życie wydało mu się nagle nieprawdopodobnie kuszące.

*

Słońce świeciło mocno. Momentami wydawało się, że był środek maja, a nie marca. Może dlatego w Ali bardzo szybko gasło postanowienie, że będzie zachowywać się chłodno, z rezerwą i po prostu odbębni tę drugą część wymiany. Uśmiechnęła się szeroko, gdy Johann otworzył przed nią drzwi do jej własnego samochodu. Wspomnienie niemal identycznej sceny sprzed kilku miesięcy przywołało znajome ciepło w okolice serca. Tak, to było cholernie urocze. Nawet jeśli mimo wszystko Forfang był beznadziejną sierotą. Zapięła pasy, otworzyła okna i włączyła głośno radio. Sprawnie wydostała się z centrum, a po opuszczeniu miasta mogła wreszcie rozwinąć prędkość. Siedemdziesiąt na godzinę... osiemdziesiąt... dziewięćdziesiąt... Uwielbiała szybką jazdę, wiatr we włosach, odrobinę adrenaliny. Kochała śpiewać, śmiać się i tańczyć. Taka była i taką siebie lubiła. I wiedziała, że faceci też ją lubią. Żywy przykład na potwierdzenie tej tezy siedział tuż obok. Ala zerknęła kątem oka na Johanna, upewniając się w przekonaniu, że wystarczyłoby, żeby kiwnęła palcem, a zrobiłby dla niej wszystko. I choć już raz jej się tak wydawało i przejechała się na tym srogo, postanowiła, że tym razem będzie inaczej.
- Co słychać u mamusi? - zapytała znienacka, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak jest w tym momencie wredna dla tego chłopaka. Ale miała zamiar mu to wynagrodzić. Musiała go tylko trochę urobić.
- Eeee... Ala... - zestresował się Johann. - Musisz do tego wracać?
- Ja do niczego nie wracam. Ja tylko pytam co u mamusi - uśmiechnęła się niewinnie.
- Wszystko w porządku - mruknął chłopak.
- Cieszę się niezmiernie. A jak tam Phillip?
Tak, tak. Wiedziała, że to było z jej strony jak solidny kopniak w krocze. Ale tego była akurat naprawdę ciekawa.
- Myślę... myślę, że nie zda matury - wypalił Johann. Wydawało mu się, że to będzie nie najgorszy sposób na diametralne zmienienie tematu rozmowy.
- Ooo... z czego?
- Z matematyki.
- Z matematyki! Coś takiego - powtórzyła Ala. - To się doskonale składa. Mogę mu udzielić korków.
- Jak... to?
- Jestem całkiem niezła z matematyki. A co? Przeszkadzałoby ci to? Mógłbyś do nas dołączyć.
Bawiła się coraz lepiej, wzbudzając w sercu tego chłopaka zazdrość. Z niecierpliwością czekała na moment, kiedy będzie musiał wreszcie pokazać, że umie walczyć o dziewczynę, na której mu zależy. I miała szczerą nadzieję, że rzeczywiście umie.
- Wiesz... ja sobie jakoś radzę.
- Nie wątpię.
Zjechała w wąską drogę, minęła jeszcze kilka domów i skręciła na swoje podwórko.
- Jesteśmy. Wnieś walizkę, a ja zamówię pizzę. Hawajska czy pepperoni?

*

Johann wielokrotnie zastanawiał się nad tym, jak może wyglądać dom Ali, jej rodzice, znajomi. Spodziewał się czegoś, co pasowałoby do obrazu, jaki dziewczyna stworzyła w jego głowie - zdecydowanie, iskra, charakter. Tymczasem dom Alicji nie było to bynajmniej nowoczesne mieszkanie w modnej dzielnicy w centrum dużego miasta. Siedząc przy stole i rozglądając się po niewielkiej, zupełnie tradycyjnej kuchni, zastanawiał się, ile jeszcze razy zaskoczy go ta dziewczyna.
- Jeśli chcesz coś wiedzieć - pytaj. Bo od tego dyskretnego zerkania na boki w końcu dostaniesz zeza.
No tak. Johann Forfang - mistrz taktu i dyskrecji. Nie spodziewał się, że to się aż tak rzucało w oczy. Po raz milionowy w swym życiu spalił buraka i wyjawił nieśmiało:
- Wiesz... inaczej sobie wyobrażałem twój dom.
- Spodziewałam się, że się zdziwisz. Nie masz wyłączności na rozczarowywanie ludzi - Ala nie powstrzymała się przed wbiciem mu małej szpilki. - Zapewne oczekiwałeś Wersalu i złotych kibli. A tu proszę - pięćdziesięcioletnia chałupa w średnim stanie. Trudno, musisz to jakoś przeżyć. Albo spać w stodole. Zawsze jest jakiś wybór.
Johann przyjrzał się dziewczynie uważnie. Tak, żartowała. Znów sobie z niego kpiła, ale teraz jakby dla samej przyjemności operowania sarkazmem. Mimo wszystko w jej głosie nie wyczuł politowania, które jeszcze niedawno towarzyszyło każdemu zdaniu wypowiedzianemu przez Alę w jego kierunku.
- I czemu tak zaniemówiłeś?
- Ładnie wyglądasz - palnął, sam siebie zaskakując, chociaż chodziło mu to po głowie od momentu, kiedy po południu wypatrzył ją w tłumie.
- No, no... od kiedy ty przejmujesz inicjatywę? - uśmiechnęła się kpiąco Ala. - Nie rób takich eksperymentów, bo się przyzwyczaję, ty pojedziesz, a ja zostanę i kto mnie wtedy pocieszy?
Jak ta dziewczyna to robiła? Mogła powiedzieć dwa - trzy niewinne zdanka, lekko zmodulować głos zatrzepotać rzęsami, a on był gotów stanąć na głowie, odśpiewać Odę do radości i zaklaskać uszami. Albo coś w tym stylu. Byleby tylko znów tak na niego spojrzała. Chyba był naprawdę zdesperowany.
- Myślę, że tobie nie byłoby trudno znaleźć faceta do pocieszania się - zauważył z pewnym żalem. To nie ona w ich zestawie była stroną, która kiedykolwiek musiałaby cierpieć po odrzuceniu. Dałby sobie rękę uciąć, że to on będzie żałował, że dał się jej owinąć wokół palca.
- Przyznaję, nie mam specjalnych problemów z facetami - zgodziła się Ala ze śmiechem. - Jesz ten kawałek?
- Nie, bierz. Ja mam niestety dietę sportowca.
- Zjadłeś pół pizzy i teraz ci się o diecie przypomniało? A jak ci idzie z piwem? Znów ci pomóc?
Johann zupełnie nieudolnie stłumił uśmiech.
- Możesz.
- Jesteś tego pewien? A co z dietą sportowca? Piwo takie kaloryczne... - Ala przygryzła dolną wargę, nie spuszczając wzroku z Johanna.
- Zaryzykuję.
- Na pewno?
- Na pewno.
Najpierw poczuł przyspieszone bicie własnego serca, a dopiero potem perfumy Ali, oplatające go powoli i zniewalające zupełnie. Dokładnie tak, jak cała jej osoba. Jej wargi były tak samo miękkie i kuszące, jak przed kilkoma miesiącami. Wszystko zaczęło iść w tym samym kierunku, co wtedy. Ale tym razem już nikt im nie przeszkodził.

*

Chujowy dzień.
Zaczęło się od tego, że Ala zwiała z tym frajerem, nawet nie zdążył jej zobaczyć. Tak naprawdę Forfi był dobrym kumplem i Phil nic do niego nie miał, nawet szacunku, ale kiedy w grę wchodziła taka dziewczyna, sprawy nieco się komplikowały.
Pewnie nieźle się bawili, kiedy on mobilizował całą swoją silną wolę do powstrzymania się przed zadzwonieniem do Ali. Kurwa, jakie to życie niesprawiedliwe. Czy los był naprawdę aż tak ślepy, żeby połączyć Alicję w parę do wymiany z Forfangiem, a nie z nim? Przecież Phil i Alicja pasowali do siebie idealnie. Był o tym przekonany. Co taka zabawna, seksowna i przebojowa dziewczyna mogła robić z takim nudziarzem? Ani toto wyciągnąć na imprezę, ani zaciągnąć do łóżka. Mniej więcej jak tę jego koleżankę, u której w domu miał teraz średnią przyjemność przebywać. Proszę bardzo, oni by się dogadali. Siedzieliby przy stole i grali w scrabble. 
Jak ona miała na imię? Kurwa, znowu zapomniał. Zresztą nic dziwnego, skoro nie pamiętał nawet jak wyglądała. I przez to zrobił z siebie kompletnego debila, skarżąc się jak małe dziecko z przedszkola swojej wychowawczyni, że nikt po niego nie przyszedł.
Otóż przyszedł. Dopiero kiedy ta laska stanęła twarzą w twarz z nim i oznajmiła mu, jak niedorozwiniętemu umysłowo, że to ona kilka miesięcy temu mieszkała u niego w domu, jakieś styki połączyły mu się w mózgu. To chyba rzeczywiście była ona.
Cóż, mógł jej nie poznać. W Norwegii nie miał zbyt wiele czasu na zajmowanie się nią.
Ktoś zapukał do drzwi. Phillip zwlókł się niechętnie do pozycji siedzącej i powiedział:
- Proszę.
Ach, miła, bezimienna koleżanka.
- Cześć. Masz ochotę zjeść z nami kolację? - zapytała płynną angielszczyzną. Zdążył zauważyć, że była dobra z angielskiego jeszcze w Norwegii, choć przecież zamienili ze sobą jakąś śladową ilość słów.
- Nie, dzięki - burknął, wracając do pozycji leżącej.
- Słuchaj - kontynuowała dziewczyna. - Naprawdę zdążyłam zauważyć, że wydaje ci się, że jesteś zbyt fajny, żeby się ze mną zadawać, ale kolację mógłbyś z nami zjeść. Moi rodzice są ciebie naprawdę ciekawi.
Miała na imię Magda.
Ciekawe, że właśnie w tej chwili sobie o tym przypomniał. Czyżby dlatego, że były to pierwsze godne uwagi słowa, które do niego skierowała? Może nawet ona miała w sobie trochę ikry.
- Hmm... no dobra, zaraz zejdę. Co mi szkodzi.
Bo faktycznie - co mu szkodziło?
__________

Szczerze mówiąc, chyba nigdy nie miałam trudniejszej bohaterki. Niby wiedziałam co i jak, zaczynając to opowiadanie, ale... jak zwykle zaczęło po części żyć swoim życiem. Właśnie to najbardziej kocham i równocześnie nienawidzę w pisaniu. Zwłaszcza, kiedy mam mały kryzys i to wszystko nie idzie tak płynnie, jak bym tego chciała. Mam nadzieję, że ktokolwiek jeszcze tu zagląda, bo mimo że rozdziały pojawiają się rzadko, nie mam zamiaru porzucać tego opowiadania. A do końca jeszcze daleko.

piątek, 23 września 2016

Chapter 6

Domówki u Phillipa Sjoeena charakteryzowały się dużą ilością ładnych dziewczyn, alkoholu i zgonów. Oraz tym, że bardzo często organizowane były w samym środku sezonu. Sam komendant melanżu nie widział w tym problemu. Nikogo nie zmuszał do przyjścia, wręcz przeciwnie - ludność sama waliła drzwiami i oknami. Zasada była prosta i znali ją wszyscy kumple Phillipa - można przyprowadzać tyle lasek, ile dusza zapragnie. Ale od każdej sztuki należała się jedna wódka dla gospodarza. Nie miał zamiaru prowadzić działalności charytatywnej, a doprawdy nie wypadało, żeby goście siedzieli o suchym pysku. Jeśli chodziło o lokalizację - imprezy wciąż odbywały się w domu jego rodziców. Już od dawna nosił się z zamiarem wynajęcia własnego mieszkania, ale jakoś zawsze kasa gdzieś mu się rozchodziła, co stanowiło drobną przeszkodę na drodze do upragnionej wolności. Inną sprawą było, że rodzice specjalnie nie ograniczali jego swobody - już od dawna. A może nawet od zawsze. Tak więc nie było większych powodów do pośpiechu. A miło jednak było mieć codziennie ugotowany obiad i uprane gacie.
Przebiegł wzrokiem zwycięzcy po dziewczynach szepczących coś sobie przy kominku. Co chwilę wybuchały śmiechem i wyraźnie widać było, że wypiły już po kilka kieliszków. Kiedy ruszył w ich stronę, dostrzegł, że jedna z nich miała długie blond włosy. zgrabne nogi i świetny tyłek. I że była naprawdę podobna do Ali.
Cholera. Zatrzymał się w pół drogi, zawrócił do stołu i załadował dwa kieliszki. Sam nie był pewien, czy po to, żeby tamta lasia wydała mu się drugą Alicją, czy właśnie dlatego, że była do niej zbyt podobna i że opuściła go odwaga.
Nie, wróć. Phillip Sjoeen nigdy, przenigdy nie bał się dziewczyn, nie odczuwał w ich obecności onieśmielenia i nigdy nie tracił kontroli nad sytuacją. Wychylił więc trzeci kieliszek i ruszył zdobywać świat.
Ale po kilku minutach rozmowy okazało się, że tamta dziewczyna, poza wyglądem, nie miała za wiele do zaoferowania. Nie potrafiła inteligentnie mu się odciąć, nie potrafiła flirtować, nie umiała nawet powiedzieć nic w miarę interesującego. Śmiała się tylko idiotycznie z każdego jego tekstu i absolutnie jawnie się do niego śliniła. Boże, co za żenada.
Nie, żeby nie był przyzwyczajony do tego typu zachowań, ale zewnętrzne podobieństwo do Ali obudziło w nim nadzieję, że może to po prostu trochę słabsza wersja tej zajebistej dziewczyny. Cóż. Może przynajmniej była dobra w łóżku.

*

Johann wcale nie był przekonany co do tego, żeby tu przychodzić. Ale do wyboru miał jeszcze scrabble z bratankiem i ostatecznie możliwość najebania się wygrała. Nie żeby lubił wódkę. Ale tęsknił. Za Alicją, rzecz jasna. A tęsknotę najłatwiej zapić.
Nie odzywała się. Odpisywała zdawkowo na jego wiadomości i wszystko wskazywało na to, że nie miała ochoty kontynuować tej znajomości. Nie to nie wmawiał sobie raz po raz, w nadziei, że sam siebie przekona, że jemu również na niej nie zależy. Że wcale nie wniosła w jego życie iskierki radości i odrobiny szaleństwa. I że wcale mu się to nie podobało. Tylko że oczywiście to się tak cholernie mijało z prawdą, że po prostu tracił szacunek sam do siebie.
Właściwie całkiem lubił imprezy u Sjoeena. Fajnie było ponabijać się trochę ze znajomych, którzy po kilku kieliszkach za dużo robili z siebie totalne pośmiewisko. Dzisiaj bynajmniej nie było inaczej. Ktoś tam tańczył na stole, ktoś pod nim leżał, a jeszcze ktoś inny rzygał w łazience. Grała niezła muzyka, a dziewczyny tańczące kilka metrów od niego zapewniały mu wrażenia estetyczne. Wódka dobrze wchodziła i w pewnym momencie zaczął się nawet zastanawiać nad tym, czy przypadkiem dzisiejszej nocy nie upije się pierwszy raz w życiu i to na dodatek na smutno. Żenujące, pomyślał i przechylił kolejny kieliszek.
W pewnym momencie zauważył siedzącą naprzeciw niego dziewczynę, przyglądającą mu się z delikatnym uśmiechem. Nie miał zielonego pojęcia, jak długo śledziła jego pasjonujące poczynania z butelką czystej, ale ile by nie trwało - raczej niespecjalnie jej zaimponował.
Oczywiście od razu się speszył, wykonał jakiś nerwowy ruch ręką i w efekcie przewrócił stojący przed nim kieliszek, jego zawartość wylewając sobie na spodnie.
A na zakończenie tego porywającego spektaklu spalił buraka stulecia.
Zerknął na dziewczynę z naprzeciwka. Oczywiście, że wszystko widziała. Boże, czy jemu było pisane odgrywanie roli narodowej sieroty?
Uśmiechnęła się szerzej, widząc, że już na dobre nawiązali kontakt wzrokowy. A może wcale nie z tego powodu.
- Nie szkoda ci wódki? - zapytała, rumieniąc się delikatnie. Cóż, prawda była taka, że nawet gdyby zarumieniła się mocno i tak nie przebiłaby barwą jego policzków. A przecież gdyby to było w ogóle możliwe, Johann zaczerwieniłby się w tym momencie jeszcze bardziej.
Uśmiechnął się, w założeniu uprzejmie, a w efekcie zapewne zupełnie żałośnie, i już chciał wstać od stołu, gdy dziewczyna znów się odezwała.
- Przepraszam... nie chciałam cię speszyć... Po prostu wydaje mi się, że skądś cię kojarzę...
Też mi sensacja, wystarczyło, że włączyła telewizor, przemknęło mu przez myśl, ale oczywiście nie powiedział tego głośno. Był na to zbyt wychowany, zbyt nieśmiały i zbyt ciapowaty. Cóż, przynajmniej nie miał zbyt wysokiej samooceny.
- Możliwe - zgodził się uprzejmie.
- Chodzisz do klasy z Phillem i Anną?
Przytaknął.
- Tak mi się właśnie wydawało. Przyjaźnię się z Anną - poinformowała go.
Znów uśmiechnął się uprzejmie, bo i co też miał zrobić. Tak naprawdę kojarzył Annę wyłącznie z widzenia. W ciągu trzech lat wspólnej nauki zamienił z nią może ze dwa zdania.
- Mam na imię Irene - przedstawiła się tymczasem jego nowa znajoma, wyraźnie oczekując od niego tego samego.
- Johann - wymamrotał więc, modląc się w myślach o to, by ktoś go od niej uwolnił.
Niestety. Przez kolejne pół godziny wysłuchiwał kolejnych historii z jej życia, przytakując, kiedy tego od niego oczekiwano, wtrącając co jakiś czas monosylaby i usiłując nie zasnąć. Była oczywiście bardzo sympatyczna, tylko że niestety cholernie nudna. A kiedy w myślach zestawił ją z Alicją, naszła go przykra myśl. Najprawdopodobniej nie miał szans spotkać w życiu drugiej tak fantastycznej dziewczyny.
- Przepraszam... czy ty mnie słuchasz? - wcięła się w jego rozważania ta... jak jej tam było?
- Muszę już iść - wymamrotał nieprzytomnie, wstał, zwinął po drodze swoją kurtkę i po prostu wyszedł na zewnątrz.

*

Ala zamknęła książkę od matematyki i spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza. Ziewnęła i upiła łyk, chłodnej już, kawy. Uch, paskudztwo. Nawet nie zauważyła, kiedy upłynęło tyle czasu. Powinna zająć się jeszcze francuskim. ale... Ale jakoś ostatnio spadła jej motywacja. Kiedyś nie przeszkadzało jej zarwanie jednej nocki na naukę, kolejnej na imprezę i następnej znów na powtarzanie jakichś pierdół z wosu czy innej geografii. Lubiła to. Potrzebowała rywalizacji na jakimś polu i potwierdzenia, że jest najlepsza. A w międzyczasie uwielbiała się zabawić. Jak tlenu potrzebowała w swoim życiu tych dwóch elementów. Ale od kiedy wróciła z Norwegii zauważyła, że coś się zmieniło. Trudno było jej się skupić na czymkolwiek, często jej myśli odpływały w nieodpowiednim kierunku i wiadomości nie wchodziły do głowy tak gładko jak wcześniej. Potrafiła przesiedzieć pół godziny, wpatrując się tępym wzrokiem w dąb za oknem. Przed wyjazdem byłoby to coś zupełnie nie do zaakceptowania.
Nie zmieniło się za to nic w kwestii imprezowania. A może nawet zwiększyła się częstotliwość wyjść ze znajomymi i liczba przechylonych kieliszków wódki. Raz się żyje. Zbliżająca się matura i tak była w jej wypadku czystą formalnością. Wiedziała, że ją zda. I to nie była kwestia przechwałek, tylko wrodzonej inteligencji i lat intensywnej nauki.
Wyszła na balkon, otulając się szczelnie grubym swetrem, i zapaliła papierosa. Ostatnio częściej paliła. Nie była uzależniona i w każdej chwili potrafiłaby z tego zrezygnować, ale przyjemniej stało się na balkonie nocą, w ujemnej temperaturze, puszczając w powietrze obłoczki dymu. Odgoniła z głowy myśl o tym, że dobrze byłoby mieć towarzysza do tego zajęcia. Takiego, który objąłby ją i przytulił, chroniąc częściowo przed zimnem, albo zapalił razem z nią. A najlepiej jedno i drugie.
Godzinę temu minęła północ, a więc były już Walentynki. Pieprzone Walentynki. Jeden kretyński dzień w roku, kiedy wcale nie czuła się idealna, najlepsza i fantastyczna.
Nie było osoby, która pomyślałaby o niej, używając chociaż jednego z tych określeń.
Tak, tak, zapewne sama sobie po części na to zapracowała. Ale przecież życie było takie zabawne! Nie chciała się zmieniać. Jak miałaby zrezygnować z wszystkiego, co lubiła, tylko po to, żeby pchać się w stały związek z pierwszym lepszym facetem? Dwuznaczne rozmowy, pocałunki w deszczu, taniec, śmiech i alkohol. To było to.
Ale jednak, mimo wszystko, pewnie miło byłoby mieć w swoim życiu jakiś stały, niezawodny element. Czuła, że w świetle dnia będzie umiała inaczej na to wszystko spojrzeć, ale spowita mrokiem nocy odważyła się dopuścić do głosu tę myśl.
Zobowiązania nie były fajne, bo... do czegoś zobowiązywały. A jeśli przypadkiem nie udało się z nich wywiązać - sprawa robiła się przykra. Coś o tym wiedziała. Była dzieckiem z wpadki. Zanim do tego doszło, jej ojciec był podobno dla jej mamy po prostu do rany przyłóż, obiecywał jej złote góry i składał szumne deklaracje. A kiedy tamta poinformowała go o tym, że zaszła w ciążę - cóż, spierdolił na drugi koniec świata. Choć obiecywał, że nigdy jej nie zostawi. Tak więc Ala nie miała najlepszych wzorców w kwestii trwałych związków. Dobrze im było z mamą we dwie. Miały tylko siebie i nie przeszkadzało im to. Lubiły w soboty siedzieć w łóżku do południa i pić kakao, oglądać po raz dwudziesty Przyjaciół i chodzić na wspólne zakupy. Ale... czasem miała wrażenie, że to nie do końca tak powinno wyglądać. Że czegoś brakowało. Zgasiła papierosa i wróciła do pokoju. Tego by tylko brakowało, żeby przeziębiła się przez myślenie o ojcu.
Książka od francuskiego wciąż spoglądała na Alę z uchylonej szuflady. Dziewczyna westchnęła głęboko i sięgnęła po nią. Jeśli chce się być najlepszym, nie można sobie odpuszczać.

*

Klasyczna matematyka i klasyczne wysiłki Sjoeena pod tablicą. Niemal widać było, jak paruje mu mózg. Musiał być chyba naprawdę tępy. Johann może też nie był matematycznym geniuszem, ale z takimi zadaniami dawał sobie radę. No bez przesady, trzeba w końcu jakoś tę maturę zdać.
Phillipa wybawił dzwonek kończący lekcję, ale nie ulegało wątpliwości, że było to tylko swoiste odroczenie wyroku. Johann pokiwał głową nad tym debilem, zebrał swoje rzeczy i w towarzystwie kumpli wyszedł z sali.
- No panowie, dzisiaj Walentynki - powiedział znacząco Robert i szturchnął Johanna. - Szkoda, że ta twoja laseczka jest w Polsce, nie?
- Ty i tak nie miałbyś na co liczyć, więc co to dla ciebie za różnica? - włączył się Phillip, któremu po zakończeniu matematyki wyraźnie poprawił się humor.
- Bo ty niby miałbyś na co - prychnął Robert.
- Tu akurat trafiłeś - odpowiedział Phil i zaśmiał się, może nawet zbyt głośno i zbyt beztrosko. Tak, jakby zależało mu na tym, żeby ktoś koniecznie ten śmiech usłyszał.
I rzeczywiście usłyszał.
- Pozwól na chwilę - rzucił krótko Johann do Sjoeena, a w środku aż się gotował. - Komu chcesz coś udowodnić? - zapytał, gdy reszta kumpli już nieco się oddaliła.
Phillip zaśmiał się po raz kolejny.
- Absolutnie nikomu.
- Tak? To co to miało być?
- Zwykłe stwierdzenie faktu. Bo wiesz - Phil ściszył głos do konspiracyjnego szeptu - może i Ala spała u ciebie, ale to nie oznacza, że nie mogła też spać... ze mną.
Na to była tylko jedna odpowiedź. Bynajmniej nie werbalna. Dali sobie po mordach, jak przystało na dwóch facetów, zazdrosnych o tę samą dziewczynę, ale już po chwili rozdzieliło ich kilku nauczycieli. Tak więc niestety uczniowie zgromadzeni na korytarzu, liczący na niezłą rozrywkę, musieli obejść się smakiem. Nie obyło się za to bez moralizatorskiej pogadanki i postraszenia wizytą u dyrektora. Ale nie takie rzeczy już ta szkoła widziała, więc po dziesięciu minutach wszystko wróciło do normy. Wszystko, poza relacjami Phillipa Sjoeena i Johanna Forfanga.
__________

Pisanie wciąż idzie mi dość opornie, ale naskrobałam taki rozdział. Co powiecie?

piątek, 12 sierpnia 2016

Chapter 5

Głupio wyszło? Nie, wyszło okropnie. Jego mama naprawdę się nie popisała, a on, szczerze mówiąc, również nie bardzo. I teraz był zupełnie bezradny. Ala zwiała w środku nocy i nie reagowała na jego telefony. Siłą rzeczy nie znała tu wielu osób, więc miał pewne podejrzenia, gdzie mogłaby przenocować. A teraz, marznąc o siódmej rano pod domem Sjoeena, wcale nie był pewien czy chciałby, żeby jego przypuszczenia okazały się słuszne.
Po którymś kolejnym dzwonku drzwi otworzył mu Phillip. I od razu uśmiechnął się kpiąco.
- Już nie śpisz?
Johann przestąpił z nogi na nogę.
- Jest może u ciebie Ala? - wyrzucił z siebie, chociaż najchętniej zapadłby się pod ziemię.
- Jest... - z twarzy Phila nie znikał kpiący uśmieszek. - My też nie śpimy - dodał, i trzeba mu było przyznać, że potrafił powiedzieć to tak, żeby zabrzmiało to wystarczająco dwuznacznie. Zwłaszcza dla Johanna. Chciał coś mu odpowiedzieć, ale w tej chwili w głębi korytarza zobaczył Alę. Jej gołe nogi i rozczochrane włosy. Alę, która najprawdopodobniej miała na sobie tylko podkoszulek Sjoeena. Mimo woli, z jego piersi wydobył się jęk, na myśl o tym, że... Nie. Nie chciał sobie tego wyobrażać.
Phillip odwrócił się w jej stronę i roześmiał głośno.
- Ktoś cię poszukuje od samego rana - poinformował ją, zupełnie zbytecznie, nawiasem mówiąc.
Ale dziewczyna w ogóle nie zareagowała. Stała wciąż na bosaka, naprzeciw drzwi, a jej nogi zaczęły pokrywać się gęsią skórką. Nawet nie mrugała, tylko jej oczy robiły się coraz większe.
- Co tu robisz? - spytała wreszcie.
O Boże, co za beznadziejne pytanie. Co miał jej odpowiedzieć, zwłaszcza pod czujnym spojrzeniem Phillipa? Chciał ją przeprosić, chciał porozmawiać, ale przecież nie tutaj, nie w takich warunkach. Wyszukał wreszcie w miarę przystępną odpowiedź.
- Przyjechałem zabrać cię do domu. Masz tam przecież rzeczy.
Nie mogła zanegować tego argumentu, ale i tak nie chciała z nim pojechać.
- Po rzeczy mogę wpaść później.
- Ale... - zaczął i utknął.
- Ale - niespodziewanie jego wypowiedź pociągnął Phil. - Forfi ma rację. Musisz się przebrać. Przypominam, że dziś czeka nas zbiorowe przedszkole... znaczy wycieczka, chciałem oczywiście powiedzieć. No chyba nie będziesz się bujać po Trondheim w tej, skądinąd, całkiem przyjemnej sukience. Do twarzy ci w niej, wiesz? Czekaj, chyba jednak zmieniam zdanie. Powinnaś częściej w niej chodzić.
Ala najpierw rzuciła Sjoeenowi mordercze spojrzenie, ale w końcu wybuchnęła śmiechem. A Johanna zaczęło wprost skręcać z zazdrości. Nawet nie spodziewał się, że jest zdolny do takich uczuć.
- Okej, Phil - powiedziała Ala. - Przekonałeś mnie. Jadę.
- Ej! Zmieniłem przecież zdanie!
- Tak, ale ja też.
I tak dalej, i tak dalej. Jak dwa cholerne gołąbki. Albo inne ptactwo. Johann stał wciąż w drzwiach i oczom nie wierzył. W głowie miał tylko jedno pytanie. Kiedy to się stało? Kiedy między Alą i Phillipem powstała taka doskonała atmosfera, luz i porozumienie? Najgorsze było to, że jedyną odpowiedzią, jaka mu się nasuwała, była po prostu ta noc. A taka wizja go jednak przerastała.
- Hmm... cóż... jedziemy? - zapytał, przerywając im to radosne szczebiotanie.
Ala natychmiast spoważniała.
- Jedziemy. Daj mi dziesięć minut.

*

Nie odezwała się do niego ani razu przez cały czas jazdy samochodem. Nie miała zamiaru tłumaczyć się komukolwiek. Zapewne Forfang doszedł do interesujących wniosków po tym, jak zobaczył ją w koszulce Sjoeena, ale wciąż nie czuła potrzeby składania meldunku z ostatnich kilkunastu godzin. Była dorosła, Johann był dorosły i Phillip również. I nic nie łączyło jej z żadnym z nich. Jeszcze tylko kilka godzin i wróci do Polski.
Kiedy wysiedli z samochodu, odczuła coś w rodzaju zdenerwowania. Być może czekała ją konfrontacja z kobietą, która, delikatnie mówiąc, nie miała o niej najlepszego zdania.
- Twoja mama wpuści mnie do środka? - rzuciła pogardliwie, a Johann zareagował szczerym zdziwieniem na to, że w ogóle raczyła otworzyć usta.
- Eee... mamy nie ma. Pojechała na zakupy.
Musiała przyznać, że usatysfakcjonowała ją ta odpowiedź.
- Przepraszam cię za nią - ciągnął tymczasem Johann. - Ona nie jest zła, po prostu...
- No?
- Po prostu... - męczył się Forfang. - Zdenerwowała się. Bardzo.
- Zdążyłam zauważyć - wtrąciła Ala jadowicie.
- Wiem... Przykro mi.
W gruncie rzeczy nie wątpiła w to, że chłopak był z nią szczery. Nie kręcił, nie oszukiwał. Był wprost do bólu krystaliczny. Ale ona wciąż była niewyobrażalnie wściekła. Sama do końca nie wiedziała czy to na niego, na jego matkę, czy po prostu na to, że nie udało jej się zrealizować tego, co sobie zaplanowała.
- Nie ma sprawy - rzuciła. - Przecież dzisiaj wracam do domu. Więcej się nie zobaczymy - powiedziała i w tym samym momencie przypomniała sobie, że to nieprawda.
- Przecież przyjeżdżamy do Polski w marcu...
- Cóż, więc się jednak zobaczymy - powiedziała lekko. - Módl się, żeby mi się  do tego czasu poprawił humor.
- Tak... - zatrzymał się w pół kroku. - Ala, czy ty naprawdę chciałaś wczoraj...?
- Naprawdę. Ale jakie to ma w tym momencie znaczenie.
Johann zaczerwienił się po czubki uszu. Jeszcze wczoraj ta reakcja sprawiłaby, że rzuciłaby się na niego i zacałowała na śmierć. Dziś już nie. Dziś miała szczerą ochotę wracać do domu.
- Rozczarowałaś się mną, prawda?
Trudno było zaprzeczyć. Jej niema odpowiedź była dla Forfanga wystarczająca.
- Cóż, przyzwyczaiłem się, że wszystkich rozczarowuję.
Ala wywróciła oczami.
- Co to jest za tekst w ogóle? Weź się w garść, człowieku. I otwórz wreszcie te drzwi - dodała, bo klamka nie ustąpiła po naciśnięciu na nią z całej siły.
Johann wygrzebał klucze z kieszeni kurtki i po chwili zaprosił Alę do środka.
- Jeśli chcesz, możesz się spakować, a walizkę wrzucimy do samochodu. Nie będziesz musiała tu wracać... i widzieć się z moją mamą.
Ale Alicja nie odpowiedziała. Ściągnęła kurtkę i weszła po schodach na górę. Chociaż uznała, że propozycja Johanna to najlepsze, co do tej pory udało mu się wymyślić.

*

Nie było chyba głupszej instytucji od szkoły. Taka myśl nachodziła Phillipa ostatnio coraz częściej. Oni by się przecież wszyscy doskonale sobą zajęli. Ale nie. Ciągali ich po jakichś durnych muzeach, które nikogo nie obchodziły i wmawiali, że w ten sposób poszerzają swoje horyzonty. Przy okazji Sjoeen podłapał kilka razy spojrzenie swojej nauczycielki od matematyki i mógł być po prostu pewien, że po wyjeździe Polaków zajmie się jego ocenami. A tego jednak, w miarę możliwości, wolałby uniknąć. Byleby machnąć jakoś tę maturę i mieć święty spokój z matematyką do końca życia.
To muzeum było niewiarygodnie nudne. Nigdy nie jarała go sztuka, te dziwne bohomazy, patrząc na które, nie miało się pojęcia gdzie jest góra, a gdzie dół. Ale to przecież taka atrakcja. To, że wyjście tutaj zarządziła jego matematyczka, wiele tłumaczyło.
Zobaczył, że Ala, chociaż cała grupa poszła już dalej, wciąż stała przed jakimś obrazem, powoli żuła gumę i kręciła na palcu pasmo włosów.
Wrócił się o kilka kroków i zapytał:
- Taka jesteś tym zafascynowana?
- Nie - mruknęła, nawet na niego nie patrząc. - Czekam, aż się ktoś do mnie przyczepi.
Zgłupiał. Naprawdę nie wiedział, czy go spławia czy żartuje.
- Co cię tak przytkało? - odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz, w odległości najwyżej pół metra.
Była zjawiskowa. Naprawdę, naprawdę piękna. A do tego zabawna, ironiczna i pewna siebie. Była idealna.
Aż się przeraził tej myśli. Czegoś takiego nie było w planie.
- No? - zapytała Ala buntowniczo, opierając dłonie na biodrach.
Phillip wziął głęboki oddech, odrzucił wszystkie przerażające myśli na bok i po prostu ją pocałował.
- Wow - usłyszał po chwili z tych uroczych ust. - Tak w muzeum to chyba nie wypada, nie?
- Chyba nie - potwierdził. - Więc musimy zmienić lokal na bardziej sprzyjający.
- Podoba mi się twój tok rozumowania.

*

- Czyli co, jedziemy sobie teraz na zbiórkę i liczymy na to, że czeka tam mały Forfang z twoją walizką, tak? - zapytał Phillip, włączając lewy kierunkowskaz.
- Dokładnie - odpowiedziała Ala, bawiąc się przyciskiem do otwierania okna.
- Nie chciałbym ci przerywać tego pasjonującego zajęcia - Sjoeen rzucił szybkie spojrzenie w jej stronę - ale co zrobisz, jak jednak nie będzie na ciebie czekać z tą walizką?
- Będzie - powiedziała z niezachwianą pewnością. Bo i też była o tym w stu procentach przekonana. Mogła zniknąć na pół dnia z Philem, a ten mały ciołek i tak będzie się zastanawiał czy przypadkiem czymś jej nie uraził i czy to nie jego wina, że go olewa. Ala doskonale wiedziała, że tak się nie da funkcjonować, ale przecież Johann sam wytworzył sobie taki system działania i twardo się go trzymał. System przepraszania za to, że żyje. Phil był inny. Phil był podobny do niej. Umiał się bawić i umiał korzystać z życia. A te kilka godzin, które spędzili razem w jego domu były prawdopodobnie najlepszym, co ją tu spotkało. Teraz powinna go chyba opieprzyć za to, że prowadzi mając promile, ale w gruncie rzeczy wcale jej to nie przeszkadzało. Jeździł dobrze i pewnie, samochód go słuchał, silnik nie warczał, a kilometry uciekały szybko. Czyż mogło być lepiej? Mogło, oczywiście, że mogło, bo cel ich podróży był niespecjalnie sympatyczny. Nie, nie chodziło o to, że nie chciała wracać do domu, bo szczerze mówiąc o niczym innym nie marzyła, ale wcześniej musiała przecież odebrać tę cholerną walizkę. A to nie zapowiadało się atrakcyjnie.
Kiedy dojechali na miejsce, Phillip wstrzymał się chwilę z otworzeniem drzwi.
- To co teraz? - zapytał.
- Teraz jadę do domu, a co niby?
- Może się ze mną jakoś ładnie pożegnasz?
- Zapomnij - roześmiała się i wyszła z samochodu. - Cześć!
Rozejrzała się po parkingu, aż wreszcie dostrzegła Johanna chodzącego nerwowo w tę i z powrotem. Pokiwała z politowaniem głową i podeszła do niego.
- Hej, masz może moją walizkę?
Wyglądał na szczerze zdziwionego jej widokiem, tak, że ledwo co powstrzymała się przed roześmianiem się mu prosto w twarz. To byłby szyderczy śmiech, gwoli ścisłości. Ale była jednak jako tako wychowana i przygryzła tylko wargę.
- Tak, tak. Jasne że tak.
- Tak myślałam. Dzięki.
A już kilka minut później siedziała w autokarze, bawiła się telefonem i czekała na odpalenie silnika. I na powrót do domu.
__________

Nie spodziewałam się, że wstawię dziś cokolwiek, bo nie jestem w stanie właściwie ani nic pisać, ani czytać. Ale jako że ten rozdział miałam niemalże gotowy, musiałam go tylko dokończyć. Tak czy inaczej myślę, że moja działalność w blogosferze będzie w najbliższym czasie mocno ograniczona.

piątek, 1 lipca 2016

Chapter 4

Czwartek spędzili w sposób daleki od idealnego, ale jednak, co nawet Ala musiała przyznać, nie mogli się codziennie zrywać z zaplanowanych zajęć. Na dodatek Phillip w ogóle nie pojawił się w szkole, gdyż - jak przekazała ta dziewczyna, która u niego mieszkała - źle się czuł. Co nie przeszkodziło mu w udaniu się na popołudniowy trening, jak dowiedziała się od Johanna po jego powrocie. Popołudnie spędziła więc na piwie ze znajomymi z Polski, którzy też akurat nie mieli nic lepszego do roboty. Ale wciąż nie było to to, na co liczyła.
Tak więc, gdy przedostatniego wieczoru jej pobytu w Norwegii stała na balkonie paląc papierosa, wybitnie ucieszyła się na znajome pukanie do drzwi.
Po tych dosłownie trzech czy czterech dniach rozpoznawała już to nieśmiałe, charakterystyczne  puk...puk. puk.
Wsadziła z powrotem głowę do pokoju, mówiąc proszę, a za chwilę jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- Już myślałam, że o mnie zapomniałeś.
- Proszę cię... - westchnął lekko, siadając w fotelu.
- A nie chciałbyś może tych swoich westchnień wyrażać na balkonie? - zapytała. - Dopaliłabym papierosa.
- Ty palisz? - zdziwił się, wychodząc za nią na chłodne powietrze.
- Zdarza mi się.
Stanął za nią, kładąc jej delikatnie dłonie na ramionach.
- Palisz, pijesz... - zaczął ostrożnie.
- Wszyscy tak robią.
- No nie wiem...
- A co, nie chcesz się już ze mną zadawać? - obróciła się w jego stronę, wypuszczając obłoczek z ust prosto w jego twarz.
Johann zakaszlał lekko.
- Muszę to przemyśleć - uśmiechnął się.
- Oj przemyśl, przemyśl...
- Słuchaj - przyszła mu do głowy pewna myśl. - A jak ty się właściwie uczysz?
- Aha - odgadła Ala. - Myślisz, że jestem marginesem społecznym, bo raz na miesiąc wypalę papierosa? Zapewne ze trzy razy nie zdałam do następnej klasy, co? Muszę cię zawieść. Co roku mam świadectwo z paskiem. Bo wiesz - ja mam taką obsesję. We wszystkim, co robię, muszę być najlepsza. We wszystkim - szepnęła mu prosto do ucha.
- Czyli jesteś moim absolutnym przeciwieństwem - powiedział, uśmiechając się szczerze. Ale zaraz potem westchnął.
- No dobra, co się dzieje? - zapytała Ala, gasząc papierosa, a zaraz potem wciągnęła Johanna do pokoju, zamykając za sobą drzwi balkonowe. - No mów - ponagliła, siadając naprzeciwko niego na podłodze.
- Mam dość. Po prostu.
- To znaczy? - dopytała, nie rozumiejąc właściwie nic z tej wypowiedzi.
- Jestem zmęczony. Treningami, szkołą, przygotowaniami do matury, spełnianiem oczekiwań wszystkich naokoło. I tak dalej, i tak dalej.
- Typowe objawy nastoletniej depresji - pokiwała głową z przekonaniem.
- Ale śmieszne...
- Oj, no co? Z tym da się żyć - stwierdziła.
- Tak? - zapytał, szczerze zdziwiony. - Wiesz, jaka jest presja na zawodach?
- Może i nie... - powiedziała powoli. - Ale wystarczy wierzyć w siebie. Tyle.
- No rzeczywiście. Bułka z masłem - prychnął, a zaraz potem westchnął i pokręcił głową.
- Oczywiście - powiedziała Ala niezrażona. - Zacznij sobie wmawiać, że jesteś najlepszy. Aż wreszcie wszyscy w to uwierzą.
Johann popatrzył na nią jak na wariatkę, zupełnie nie wiedząc, czy mówi serio, czy drwi z niego w najlepsze. Spodziewał się raczej tego drugiego, choć taka filozofia życiowa zaczęła mu nagle zaskakująco mocno do niej pasować. Wyglądała na osobę, która znała swoją wartość i szczerze wierzyła w swoje możliwości.
- Ty mówisz serio - stwierdził wreszcie ze zdziwieniem.
Roześmiała się głośno.
- Ja zawsze mówię bardzo, bardzo serio.
- Mhm, taa...
- Koleś, jak już musisz wygrywać te wszystkie zawody, to wygrywaj. Ale dla siebie. A nie dla mamusi.
Poczuł się jak beznadziejne cielę. Właśnie siedział na podłodze naprzeciw dziewczyny, będącej być może kobietą kobietą jego marzeń, i zwierzał się jej ze swoich idiotycznych zmartwień i obaw, a ona drwiła z niego w żywe oczy. Tak, dokładnie tak. Owszem, zdążył już zauważyć, że miała taki styl bycia, ale tym razem to było coś więcej niż zwykłe żarciki i niewinne flirty. Naprawdę miał dość. I naprawdę uważał, że to, że wszyscy naokoło wywierają na nim presję ma wpływ na jego postawę i wyniki. Taki miał charakter. Starał się. Bardzo. Może czasem za bardzo. Ale nie lubił nikogo zawodzić. Nikogo.
- Hej, słuchasz mnie w ogóle? - Ala pomachała mu ręką przed twarzą. - Czy ty zawsze musisz być takim grzecznym chłopcem?
Wzruszył ramionami.
- Nie, to się nie uda - powiedziała, zakładając ręce na piersi. -  Przynieś tu jakieś wino.
Zamrugał dwa razy.
- Że co?
- Przynieś wino - powtórzyła z niezmąconym spokojem. - Rozmowy o charakterze egzystencjalnym udają się najlepiej przy alkoholu... a jak wiemy piwa nie lubisz... - uśmiechnęła się niewinnie.
- No dobra... zobaczę, co mamy w barku - wstał i podszedł do drzwi.
- Ej, włamywaczu - zatrzymała go jeszcze, kiedy chwycił za klamkę - tylko z łaski swojej nie daj się złapać przez twoją mamę. Z tego co zauważyłam nic by ją nie obchodziło, że jesteśmy dorośli. Sprałaby nam tyłki i byłoby po zabawie.
Roześmiał się głośno, w duchu przyznając Ali rację. Owszem, taka była jego mama. Nieco nadopiekuńcza, odrobinę apodyktyczna i niesamowicie rodzinna. I z tych trzech powodów wolała gnieździć się w dziewięć osób w tym domku, zamiast dać się normalnie wyprowadzić Danielowi.
Z drugiej strony Johann miał jednak wrażenie, że jego brat wcale nie skarżył się na posiadanie dwadzieścia cztery godziny na dobę darmowej niańki do dzieci.
Zszedł po schodach do salonu, z zadowoleniem stwierdzając, że reszta rodziny pochowała się już po swoich pokojach, szykując się do snu. Wyciągnął z barku jakieś półwytrawne wino, dwa kieliszki z serwantki i wrócił na górę do pokoju Alicji.
- No, no, no... jestem pod wrażeniem - mruknęła na jego widok, rozsiadając się na łóżku.
Tak, właśnie na łóżku.
Świetnie. Z wrażenia prawie wyrżnął orła na wycieraczce, a potem o mało co nie rozbił kieliszków, stawiając je na stoliku.
Jeśli on cokolwiek wiedział o życiu, to naprawdę nietrudno było się domyślić, do czego ona zmierza.
- No dobra - zaczęła tymczasem Alicja, zupełnie ignorując jego piorunujące wejście. - A wytłumacz mi może taką jedną rzecz - po co ty w ogóle bierzesz udział w tej wymianie? Przecież tu nie można nic wygrać.
Rozlał wino do kieliszków i usiadł dla bezpieczeństwa w fotelu od komputera, jakieś dwa metry od Ali. To przynajmniej była odległość, która pozwalała panować nad własnymi emocjami. Lub przynajmniej reakcjami.
A może i nie. Po pewnych ilościach wina nie panuje się już nad niczym.
- Nie miałem zamiaru brać udziału w tej szopce - uśmiechnął się. - Dość się najeżdżę po Europie w trakcie sezonu. Ale kumple wpisali mnie na listę i nie raczyli mnie nawet o tym powiadomić. Dowiedziałem się dopiero, kiedy przyszedł czas na wpłacanie kasy. A wtedy było już trochę za późno na wypisywanie się.
Ala uniosła jedną brew w zastanowieniu.
- Myślisz, że powinnam podziękować twoim kolegom?
- Mnie się pytasz? Nie wyglądasz na osobę, która liczyłaby się z czyimkolwiek zdaniem - uśmiechnął się.
- Tym bardziej doceń, że chcę poznać twoje.
- Okej, w takim razie nie rozumiem, za co chciałabyś im dziękować.
- To aż takie trudne, czy koniecznie chcesz, żebym podniosła ci samoocenę? - mruknęła, upijając łyk wina.
- Domyśl się - uśmiechnął się.
- Domyślam się - odpowiedziała, odrzucając włosy do tyłu.
Może i on się nie znał na kobiecych zagraniach, ale po raz kolejny nabrał przekonania, że ten ruch wyjątkowo na niego działa.
I podejrzewał, że Ala też to wyczuła. I perfidnie wykorzystywała.
Ale co tam. Niech wykorzystuje to jak najdłużej.

*

Śmieszny był. Jasne, że tak. Ale w tym pozytywnym znaczeniu. Nie wzbudzał jej politowania tak jak co poniektórzy mniej przebojowi faceci, próbujący zwrócić jej uwagę na swoje istnienie. Inna sprawa, że tym razem to chyba bardziej ona musiała się starać, żeby Johann poświęcał jej swój czas. Tak, widziała, że bynajmniej nie była mu obojętna, ale jednocześnie odnosiła wrażenie, że był zdecydowanie zbyt zajęty i zbyt nieśmiały, żeby bawić się w jakiś tani podryw.
W takich chwilach (choć, szczerze mówiąc, zdarzyło się jej to chyba pierwszy raz) błogosławiła swój charakter i styl bycia. Miała zdecydowanie zbyt mało czasu na takie żenujące podchody, jak ukradkowe spojrzenia i udawanie, że wcale się na siebie nie patrzyło.
Uśmiechnęła się i przechyliła kieliszek, wypijając wino do dna. Serce fiknęło jej koziołka, a motyle zatrzepotały w brzuchu. I ewidentnie alkohol zaczął już działać. Podeszła do Johanna i usiadła mu na kolanach, odstawiając uprzednio jego kieliszek na biurko. Nie miała zamiaru przerywać tej chwili tak prozaicznymi problemami jak rozlane na podłodze czerwone wino.
Wciąż był nieśmiały i wciąż się peszył, ale jednocześnie czuła, że też tego chciał. Że to mogła być ta noc. Ich noc.
Drzwi otworzyły się, kiedy powoli, już na łóżku pozbawiali się swoich ubrań. I pojawiła się w nich mama Johanna.
Najpierw zastygła w pół ruchu, a potem zaczęła się wydzierać. Nie krzyczeć. Wydzierać. Najprawdopodobniej po norwesku, bo Alicja nie rozumiała z tego ani słowa.
Johann, cały czerwony, zaczął pospiesznie zakładać spodnie, o mało co się przy tym nie przewracając, a Ala, której w pierwszej chwili przede wszystkim chciało się śmiać, w duchu cieszyła się, że był tak nieporadny również przy rozpinaniu jej biustonosza. W innym wypadku mogłaby zaprezentować nieco odmienny look przed panią Forfang.
- Ty mała dziwko! - zaczęła tymczasem, łamaną angielszczyzną, mama Johanna. - Co ty sobie wyobrażasz! Pod moim dachem!
Syn zaczął ją uspokajać, ale Alicji zdało się, że osiągnął efekt wprost przeciwny. Z jej ust popłynęła jakaś fantastyczna kompilacja różnych języków, z której wynikało mniej więcej, że ona nie będzie tolerować jakiejś lafiryndy, która wykorzystuje jej dziecko.
No to nie.
Ala ubrała się, chwyciła torebkę i płaszcz i po prostu wyszła na zewnątrz.

*

- Może mi jednak wytłumaczysz, dlaczego postanowiłaś mnie odwiedzić o tej, dość oryginalnej, porze.
Wzruszyła ramionami, bawiąc się telefonem.
- Taki miałam kaprys.
- Masz więcej takich ciekawych kaprysów?
Popatrzyła na niego z politowaniem.
- Phil, proszę cię.
- Hmm?
- Nie mam ochoty o tym gadać.
- No przepraszam cię bardzo, ale dzwonisz do mnie przed samiutką północą i pytasz, czy możesz wpaść, a ja, z narażeniem życia się na to zgadzam. Bo kto wie czy moi rodzice są tacy tolerancyjni na jakich wyglądają. Więc wiesz, jestem dość ciekaw, czemu zawdzięczam tę wizytę.
Nie miała ochoty o tym gadać. Przestało być śmiesznie w momencie, kiedy mama Johanna zwyzywała ją od najgorszych, Ala wyleciała z domu jak proca, a on nawet nie pobiegł za nią, tylko został, chyba po to, żeby jeszcze trochę posłuchać.
Okej, być może była niesprawiedliwa. Ale bolało ją to. Nie okazał się uroczy i wrażliwy. Okazał się ciepłą kluchą.
- Te dziewczyny to się do mnie dobijają drzwiami i oknami... - westchnął Phillip.
Uśmiechnęła się.
- Tak? Jakoś nie widzę tych tabunów.
- Bo je wyrzuciłem, kiedy zadzwoniłaś. A tu proszę. Siedzimy i gadamy. Mogłem im kazać zostać.
- Mogłeś - potwierdziła, wpatrując się w ogień płonący w kominku.
- Mhm - mruknął i usiadł za nią, całując ją w kark.
- A to co? - roześmiała się.
- Powiedzmy, że chcę cię trochę rozluźnić.
Ach, tak to się teraz nazywa.
- A twoi rodzice? - zapytała.
- Śpią na górze - odpowiedział nieuważnie Phillip, a Alicja aż się wyprostowała.
- To może już przestań. Mam dość ingerowania rodziców w życie intymne ich dzieci.
Phil spojrzał na nią zdziwiony.
- Co masz na myśli?
- Nic - burknęła, wstając z podłogi. - Można się tu gdzieś przespać?
- Można... - odpowiedział Phillip nieuważnie. - Czy to oznacza, że ty i mały Forfang...
- To nic nie oznacza - warknęła.
- Aha. I to cię tak boli - odgadł, po części prawidłowo, Sjoeen.
- To jak, jest tu jakieś łóżko?
- Poza moim?
Rzuciła mu mordercze spojrzenie. Roześmiał się, zupełnie się tym nie przejmując.
- Chodź, mała - pociągnął ją za rękę do jakiegoś pokoju. - Rozgość się i tak dalej - powiedział i wyszedł na zewnątrz, wracając za chwilę z podkoszulkiem w ręku.
- A to co ? - spytała, siadając na łóżku.
- A w czym będziesz spać? - uśmiechnął się, rzucając do niej koszulką. - Nawet jest uprana.
- Hmm, dzięki, łaskawco.
- Jest za co, uwierz mi.
Pokręciła głową, ale roześmiała się.
- Nno, tak lepiej. Śpij mała, jeszcze tym razem beze mnie - puścił jej oczko i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
__________

Uwielbiam te Wasze analityczne komentarze <3 Co powiecie tym razem?

piątek, 10 czerwca 2016

Chapter 3

Właściwie to w głębokim poważaniu miała informację, jak przebiegają zajęcia szkolne w Norwegii. Z tym, że była to właściwie jedyna szansa na spędzenie całego dnia z Johannem. Środa miała być czasem na integrację uczniowską - jak to zostało fantastycznie wytłumaczone w programie wymiany, na który spoglądała rano Ala, czekając na wysuszenie drugiej warstwy lakieru do paznokci, którą przed chwilą nałożyła. Cóż, lepiej by się zintegrowali na zbiorowym browcu.
Usłyszała pukanie do drzwi.
- Proszę.
W progu pojawił się Johann. Uśmiechnęła się szeroko na jego widok.
- Cześć. Chciałem sprawdzić czy już wstałaś - poinformował ją, zamykając za sobą drzwi.
- Jak widać - odpowiedziała, wstając od biurka i podchodząc do niego. - Jakie mamy plany na dziś?
- Fascynujące - burknął chłopak. - Sama zresztą wiesz. Osiem godzin w mojej cudownej szkole.
- Już się nie mogę doczekać - mruknęła i zbliżyła się do niego, łapiąc go za koszulkę.
- Masz do mnie jakąś sprawę? - uśmiechnął się chytrze, choć - a jakże - zaczerwienił nieco.
- Oj, Johann...
Objął ją w pasie i pocałował.
- Widzę, że szybko się uczysz - zauważyła, zarzucając mu ręce na szyję. - Spełniasz moje życzenia, zanim jeszcze je wypowiem.
- Jestem lepszy niż złota rybka - uśmiechnął się Johann.
- Oj, lepszy... - przygryzła wargę, spoglądając na niego. - Musimy iść do tej szkoły?
- Ej, ej! - roześmiał się chłopak. - Jeszcze przed chwilą byłaś tą wizją zachwycona.
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale sytuacja diametralnie się zmieniła.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Ala uniosła brew, Johann się roześmiał. Ściągnął jej ręce ze swojej szyi, bo sama jakoś nie była specjalnie skłonna tego robić, i powiedział:
- Proszę.
Tym sposobem Ala miała okazję poznać jego starszego brata.
- Eee... cześć. Miałem już lecieć do pracy, ale mama mi kazała sprawdzić czy już wstaliście. Jestem Daniel, tak w ogóle.
- Ala - uścisnęła jego rękę z szerokim uśmiechem.
- Tak... No to widzę, że wstaliście. To jej powiem. Ale nie będę się dopytywać, kto gdzie spał.
Daniel dodał coś jeszcze po norwesku do Johanna i wyszedł z pokoju.
A on cały czerwony podszedł do lustra.
- Co on ci powiedział? - zapytała, choć miała co do tego pewne podejrzenia.
- Kazał mi zetrzeć tę szminkę z ust - odpowiedział Johann wymownie.
Ala roześmiała się głośno.
- Gwoli ścisłości to ona jest raczej wokół ust... Ale chodź, ja ci ją zetrę - zaproponowała, znów wieszając się mu na szyi.
- Jesteś pewna, że to tak działa?
- Absolutnie pewna - powiedziała z mocą. - Absolutnie.

*

Zachowywał się jak totalny idiota. Totalny. I było mu z tym tak zajebiście dobrze.
Nieprawdopodobne było to, że sprawiła to jakaś dziewczyna, którą znał od dwóch dni, a z którą całował się więcej razy niż w przeciągu całego swojego życia. I która teraz siedziała z nim w ławce, na matematyce, w jego własnej szkole.
Kumplom szczeny poopadały na jej widok.
Nie byłą jedyną osobą z wymiany, która pojawiła się tego dnia u nich w klasie, ale absolutnie żadna nie miała takiego wejścia.
Czemu się specjalnie nie dziwił.
Drzwi klasy otworzyły się i do środka wszedł Sjoeen z jakąś dziewczyną.
- Przepraszam za spóźnienie - mruknął i podszedł do ławki za nimi, rzucając na nią z hukiem plecak.
- Sjoeen - nauczycielka spojrzała na niego spod okularów. - Może byś tak z łaski swojej się zachowywał, skoro już zakłóciłeś swoim wejściem przebieg lekcji? A tymczasem zapraszam cię do tablicy. Porozmawiamy o twojej pracy domowej.
Phillip westchnął.
- Niestety nie mam zadania. Musiałem się wczoraj zająć koleżanką z wymiany - wskazał na dziewczynę, zajmującą miejsce koło niego.
Przez klasę przeszedł pełen podtekstów śmieszek.
- Trzeba było poprosić koleżankę o pomoc - stwierdziła, nieco od rzeczy, matematyczka. - A tymczasem niestety muszę wpisać ci ocenę niedostateczną. Jacobson do tablicy.
- Zajebiście, kurwa - mruknął Phillip, opadając na krzesło.
Johann odwrócił się do niego.
- Sorry, że ci nie wysłałem tego zadania. Ale sam go nie mam - spojrzał wymownie na Alę, która też odwróciła się do tyłu.
Philip już miał coś burknąć, ale wyciągnął zeszyt z plecaka i równocześnie podniósł na nich wzrok.
I aż go zatkało z wrażenia.
- Cóż - odezwał się wreszcie. - Wcale ci się nie dziwię, że miałeś wieczorem lepsze zajęcia - popatrzył wymownie na Alę, uśmiechając się charakterystycznie.
Tak, jak uśmiechał się do lasek, które mu się podobały. Bardzo podobały.
A im zawsze na to wyuczone zagranie miękły kolana. Johann coś o tym wiedział. Nachodził się z nim do klubów, żeby w razie czego miał go kto do domu odprowadzić. Gdyby przeholował. Choć, tak szczerze mówiąc, kiedy już mu się to zdarzało, zazwyczaj miał koło siebie jakąś dziunię, bardzo chętną do zajęcia się nim. Więc Johann im nie przeszkadzał. Po prostu.
Spojrzał na Alę. Nie zareagowała bynajmniej jak te dziewczyny. Patrzyła na niego, uśmiechając się ironicznie.
A przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka. I wolał się nad tym więcej nie zastanawiać.

*

Alicja śledziła wymianę zdań między chłopakami, nie rozumiejąc z niej zupełnie nic. Naprawdę, mogliby rozmawiać po angielsku.
- Phil - rzucił tymczasem ten chłopak w jej stronę, jakby niezobowiązująco, mimochodem, i wywnioskowała z tego, że tak brzmiało jego imię. Miała kilku kumpli, którzy przedstawiali się w ten sposób. I jakoś tak z reguły dało się przy nich dobrze bawić. Ciekawa zależność.
- Ala - powiedziała, uśmiechając się tajemniczo i odwróciła na krześle, odrzucając do tyłu włosy.
Och, jak ona lubiła facetów.
Johann powiedział coś jeszcze do Phillipa, choć Alicja oczywiście znów nie była w stanie tego zrozumieć. Ale nie był to na pewno lekki, swobodny ton. Odwrócił się i spojrzał na tablicę. Jego mina mówiła tylko i wyłącznie ja pierdolę.
Uśmiechnęła się, dotykając rękawa jego swetra.
- Co tam?
- Minęło piętnaście minut, a ja już mam dość - odpowiedział, nie odrywając wzroku od tablicy.
- A jakbyśmy tak... poszli sobie na lody? - rzuciła szeptem, w ramach luźnej propozycji, ale i tak udało jej się nadać swojemu głosowi odpowiednie brzmienie.
Johann zarumienił się lekko.
- Sprowadzasz mnie na złą drogę.
- A dasz się sprowadzić?
Stłumił uśmiech, schylając głowę nad zeszytem.
- To jak? - przejechała palcem po jego ramieniu.
Przygryzł wargę.
- Gdzie byś chciała pójść?

*

Nie wiedziała, że Norwegia była aż tak piękna. Siedzieli sobie na jakimś suchym pniu drzewa, nad cudownie błękitnym jeziorem. Mimo października było ciepło, tak że po chwili od dotarcia tam, rozpinali kurtki, śmiejąc się z jakiegoś głupiego dowcipu.
- Wszystkie dziewczyny wyrywasz na takie doskonałe żarty?
Zarumienił się. Lubił, gdy mówiła tym tonem. Gdy kpiła, jednocześnie z nim flirtując.
- Jasne. Wiesz, jak na to lecą?
- Domyślam się - mruknęła, siadając mu na kolanach i zarysowując palcem linię jego szczęki.
Uch, to powinno być wielkie, miękkie łóżko, a nie jakieś drzewo.
Przeszedł ją dreszcz, gdy dotknął jej dłonią w pasie pod kurtką. Nie sądziła, że aż tak na nią działał. Niewiele myśląc zbliżyła twarz do jego twarzy, całując go w kącik ust. Poczuła, że na ten drobny z pozoru dotyk, dosłownie znieruchomiał. Był po prostu przeuroczy.
- Zabawny jesteś, wiesz? - szepnęła mu do ucha.
- Dzięki. Umiesz podnieść facetowi samoocenę.
Roześmiała się głośno.
- No ja myślę. Wiesz, mam takiego kolegę... I on ciągle powtarza dokładnie to, co ty teraz.
Doskonale widziała, że Johann nie był pewien, jak rozumieć tę wypowiedź. Na pewno mu się nie spodobała.
Bardzo dobrze. Dokładnie o to chodziło.
Trzeba w końcu wydobyć faceta z faceta.
- Cóż, widzę, że masz w tym doświadczenie...
Znów się roześmiała, naprawdę doskonale się bawiąc.
- Może...
- Słuchaj, która jest godzina, bo...
- Bo co? - przerwała mu, jeżdżąc palcem po jego koszulce.
- Bo wieczorem mam trening - westchnął.
- Och, a nie mógłbyś na przykład raz go opuścić?
- To ważne - powiedział poważnie i wiedziała już, że nic nie wskóra.
Potrzebowała innego kompana na wieczór.

*

- Głupi ten Forfang - skwitował Phillip, dopijając drinka i strzelając w Alę znaczącym spojrzeniem. - Ciekawe, ileż to zwycięstw w Pucharze Świata da mu ten dzisiejszy trening.
- Zdziwisz się jeszcze - odpowiedziała, starając się nie dać po sobie poznać, jak ten facet doskonale pasował do jej schematu  idealnego wieczoru. - Potem będziesz żałował, że nie zabrałeś swojej koleżanki pod skocznię i nie zaprezentowałeś jej tego... co potrafisz najlepiej.
- Ajajaj... Mogłaś mi to powiedzieć, kiedy zadzwoniłaś do mnie, błagając o umilenie ci wieczoru - powiedział znacząco.
Uśmiechnęła się kpiąco.
- Nikt cię jeszcze nie poinformował o tym, że masz beznadziejne teksty na podryw?
- Zazwyczaj nie muszę tak długo strzępić sobie języka na mówienie. Przydaje się do czego innego.
Pomieszała słomką w szklance.
- Nie musisz tak długo czy nie umiesz?
- Mówić czy...
- Czy co? - uniosła brew.
- A nic. Wiesz, jak jest z językami.
- Zwłaszcza obcymi.
- Zwłaszcza - przytaknął, unosząc w zadziornym półuśmiechu kącik ust.
Był boski.
- Obawiam się, że skończyło mi się picie - westchnęła.
- I...?
- I jestem zdecydowanie zbyt mało pijana na twoje żałosne teksty. Więc albo postaw mi kolejnego drinka, albo daruj sobie podryw.
- Ależ czy ja cię podrywam? - zapytał, udając mocne zdziwienie. - Tak ci się zdawało? Przykro mi...
- Masz rację, nawet nie próbuj. I tak nie masz u mnie szans.
- Właściwie to nawet lepiej. Mam ochotę się stąd zwinąć. Przejechałbym się gdzieś.
- Tak po alkoholu? Nieładnie...
- Możesz mnie popilnować, jak ci tak bardzo zależy na moim bezpieczeństwie.
- Ale czy mi zależy? - sparafrazowała jego kwestię sprzed chwili. - Tak ci się zdawało? Przykro mi...
Spojrzał na nią z namysłem i roześmiał się.
- Niezła jesteś.
- Nie jesteś pierwszym, który mi to mówi - odpowiedziała bez mrugnięcia okiem.
- To jak, chcesz się przejechać?
- Jestem zawiedziona, wiesz? Wyciągasz mnie do klubu, stawiasz jednego drinka i już chcesz wychodzić?
- A co, tańczyć ci się zachciało?
- Może...
- Chodź - powiedział po prostu, wstał i złapał ją za rękę, ciągnąc na sam środek parkietu. Przeciskali się między tańczącymi ludźmi, sukcesywnie zmniejszając przestrzeń między sobą, tak że Ala nawet nie zdziwiła się, kiedy poczuła jego gorący oddech na swoim karku. Odwróciła się i rzuciła mu dużo mówiące spojrzenie. Uniósł kącik ust, kładąc dłonie na jej biodrach. Nachylił się i powiedział jej do ucha:
- No to pokaż mi, jak się bawicie w tej twojej Polsce.
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać.

*

Bynajmniej nie ochłonął jeszcze po tym, co przed chwilą się zdarzyło, a Alicja już kazała mu włączać silnik i pruć gdziekolwiek - byle jak najszybciej. Nie spodziewał się, że poczuje ją aż tak. Każdy jej dotyk w tańcu (a było ich trochę) sprawiał, że coraz bardziej go pociągała. Naprawdę miał ochotę zabrać ją dosłownie gdziekolwiek i ściągnąć z niej te zbędne ciuszki. A tymczasem ona siedziała na fotelu pasażera, wciąż świetnie się bawiąc i Phillipowi wydawało się, że doskonale nad wszystkim panuje.
W odróżnieniu od niego.
A nie do tego był przyzwyczajony.
Czuł gorąco, mrowienie w całym ciele i przeraźliwie mocne bicie własnego serca.
Tymczasem Ala jak gdyby nigdy nic zaczęła sobie coś śpiewać. Chyba po polsku. Nie znał tego języka. Nieco chrapliwym, seksownym głosem.
- No i czemu się tak patrzysz? Ruszaj, życie nam ucieka! - roześmiała się po chwili, gdy zorientowała się, że wciąż gapi się na nią jak sroka w gnat.
Ruszył więc. Wskaźnik na liczniku przesuwał się ku coraz wyższym wartościom, piątkę wrzucił już po chwili, a kolejne metry uciekały w zawrotnym tempie.
- Po co ci ta wymiana? - zapytała po chwili, przerywając śpiewanie. - Takie gwiazdy skoków jak ty chyba nie potrzebują dodatkowych okazji do podróży po świecie.
Uśmiechnął się kpiąco. Naprawdę tak bardzo potrzebowała, żeby powiedział to głośno?
- Mówi ci coś słówko koedukacyjny?
- Wiedziałam! - roześmiała się.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć?
- Że wyglądasz na takiego, który lubi... się zabawić.
- Ładnie ujmujesz pewne rzeczy - przygryzł wargę, uśmiechając się.
- Może cię po prostu rozumiem... - rzuciła w przestrzeń, nadając swojemu głosowi odpowiednie, wibrujące nutki.
Nic na to nie odpowiedział, wpatrzył się tylko uważniej w drogę, oczekując zjazdu na pobocze. Po kilku minutach, zatrzymał się przy kępie drzew, rosnącej przy rozjeździe.
- Masz ochotę zapalić? - rzucił w ramach luźnej propozycji.
- Ohoho, panie sportowcu, ładnie to tak?
- Ohoho, nie udawaj, że ci to przeszkadza.
Roześmiała się głośno.
- Wedle życzenia.
Wyszli z samochodu i od razu ogarnęło ich chłodne, nocne powietrze. Phillip wyciągnął paczkę czerwonych Marlboro, poczęstował Alę i przetrząsnął kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki.
- Ups, czyżbyś... - zaczęła ona, ale momentalnie jej przerwał.
- Nic nie zgubiłem. Zawsze mam nad wszystkim kontrolę, zapamiętaj to sobie.
Zabrzmiało to wręcz ostro, ale na Alicji oczywiście nie zrobiło najmniejszego wrażenia.
- Oj, nie denerwuj się tak, złość piękności szkodzi. No i daj mi wreszcie tę zapalniczkę.
Znalazł ją nareszcie, zapalił papierosa i zaciągnął się mocno, wydychając po chwili ze złością dym. Nie będzie mu jakaś dziunia burzyć jego przekonania o własnej zajebistości i opanowaniu.
- Zawsze się tak łatwo irytujesz? - zapytała, opierając się o samochód zaraz obok Phillipa.
Wzruszył tylko ramionami.
- Rozmowny jesteś.
- Życie nie składa się tylko z gadania.
- O i jeszcze filozof...
Pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
- Chyba cię lubię.
- Chyba dzięki. Ale nie obiecuję, że to działa w obie strony.
- Spodziewałem się czegoś w tym rodzaju.
- Ale to nie znaczy - ciągnęła Alicja - że nie mam ochoty cię pocałować.
- No, to brzmi już lepiej - powiedział i puścił w powietrze obłoczek dymu.
- Myślisz, że powinnam to zrobić? - zapytała, powtarzając jego ruch z papierosem.
- Myślę, że nie. Ja powinienem - powiedział Phillip, przyciskając ją nagle do samochodu i całując mocno. Zarzuciła mu ręce na szyję doskonale wytrenowanym ruchem i przyciągnęła go do siebie jeszcze bardziej, choć przecież w pierwszej chwili nie była pewna, czy to w ogóle jeszcze możliwe.
- To było niezłe - stwierdziła po prostu, gdy po tym, jakże miłym przerywniku powrócili do rozmowy i opierania się o samochód - tym razem już osobno.
- Niezłe - przytaknął.
- Lubię się całować - powiedziała bezpośrednio.
- Da się zauważyć.
- Nie potępiasz mnie? - spojrzała na niego kątem oka.
- Dopóki całujesz się ze mną - raczej nie - błysnął zębami w szerokim uśmiechu, przydeptał papierosa i po namyśle znów się do niej zbliżył.
To, że serce waliło mu jak szalone przecież o niczym nie świadczyło, prawda?
__________

Wracam tu po miesiącu. I wracam z tą trójką. Nie będę się już powtarzać, bo wszystko napisałam u Marzenki, a tam jest większa frekwencja. Powiem więc tylko, że jestem znów ciekawa, co powiecie o Ali ;)

piątek, 6 maja 2016

Chapter 2

Zwiedzali Trondheim.
Chociaż zwiedzali to może za duże słowo w kontekście tego, że latali po mieście jak japońscy turyści, a czasu wolnego mieli tyle, ile mniej więcej potrzeba na zrobienie ewentualnego zdjęcia.
Ale kij z tym wszystkim. Najgorsze było to, że nie było z nią Johanna. Była ciekawa jego reakcji na ten cały dom wariatów, jaki się tu rozgrywał, a tymczasem jakiś inteligentny organ dowodzący wysłał norweską część wymiany prosto na lekcje.
Fantastycznie.
Równo o szesnastej odstawili ich na parking pod szkołą. Nareszcie. Tylko to jedno słowo dudniło jej w głowie.
Johann na nią czekał.
- Mam dość - powiedziała na wstępie, uśmiechając się do niego.
Zaczerwienił się! Oczywiście, że tak. I uśmiechnął lekko.
Podeszła jeszcze dwa kroki i pocałowała go w policzek.
Rany, jaki czerwony.
- Emm... A masz może ochotę na jakąś kawę? - zapytał, próbując ukryć zmieszanie.
- Z tobą może być nawet soczek marchewkowy - roześmiała się. - Ale jeśli miałabym wybierać, wolałabym piwo.
- O matko, co wy wszyscy macie z tym piwem? - zdziwił się, a nawet lekko zirytował, Johann. - Przecież to jest paskudne. Wódka, martini, jakieś wino, no wszystko, ale nie piwo.
- Wiesz, o co chodzi? - zastanowiła się. - To po prostu trzeba umieć pić. Jest tu jakiś... aha, jest - wskazała palcem na jedyny sklep, znajdujący się w okolicy parkingu. - Ale ty musisz kupić. Dwie puszki. Czegokolwiek, w gruncie rzeczy.
Popatrzył na nią podejrzliwie.
- No co, ja się przecież nie dogadam. Chodź! - ruszyła w stronę sklepu.
Wyszli z niego, dzierżąc w dłoniach po puszce piwa. Ala rozejrzała się po okolicy. Parking ulokowany został niedaleko szkoły, w sąsiedztwie placu zabaw dla dzieci. Tuż przy ogrodzeniu, nieco w zaroślach, znajdowała się drewniana ławka, absolutnie idealna.
- No i co teraz? - zapytał Johann, patrząc na nią z lekkim, aczkolwiek doskonale widocznym politowaniem.
- Ej - uśmiechnęła się, spoglądając mu w twarz. - Nie rób takich min.
- Jakich?
- Jakbym miała pięć lat i wymyślała największy idiotyzm świata.
Uśmiechnął się i podrapał po potylicy z zakłopotaniem.
Rany, jaki on był uroczy.
- Ja chyba nad tym nie panuję, wiesz?
- Nad pogardą dla całego świata?
- No... no coś w tym rodzaju - znów się uśmiechnął.
- Dobra, chodź - pociągnęła go za rękę w stronę ławeczki. - Zaraz będzie całkiem ciemno i to wszystko będzie bez sensu.
- Tu jest przecież jakaś lampa - zauważył Johann.
- Najciemniej pod latarnią - odpowiedziała, teoretycznie bez związku z tematem, siadając obok niego.
Chwilę siedzieli w ciszy, popijając piwo, każde pogrążone w swoich myślach.
- Ala, to naprawdę jest paskudne - odezwał się wreszcie Johann.
Jak on ładnie wymawiał jej imię. Tak... ciepło.
- Możesz to powtórzyć? - poprosiła, zwracając się w jego stronę.
- Co? Że jest paskudne?
- Nie - roześmiała się. - Moje imię.
- Aaa, imię - zaczerwienił się. - Ala.
Naprawdę miała ochotę rzucić mu się na szyję.
- No dobra. To teraz weź jeszcze łyka.
- Po co?
- No proszę cię.
Zrobił, co mu kazała.
- Świetnie - powiedziała, wyciągając mu puszkę z ręki. Odstawiła ją obok swojej, a sama usiadła po turecku, przodem do Johanna, zaraz przy nim. Tak, że jej kolana stykały się z jego nogą.
Całowanie faceta w pierwszej dobie znajomości? Challenge accepted.
Nachyliła się do przodu, dotykając dłonią jego policzka, spojrzała w jego zaskoczoną twarz i pocałowała go. Nie tak wcale przelotnie.
A potem uśmiechnęła się szelmowsko.
- Spróbuj teraz - podała mu puszkę. - Lepsze?
- Ani trochę - zaprzeczył, spoglądając na nią śmiejącymi się oczami.
- Chyba mam słabą moc przekonywania - mruknęła, znów się do niego zbliżając.
- Chyba tak - potwierdził jeszcze, zanim znów zamknęła mu usta pocałunkiem.
Mogłaby tak spędzić całe życie.

*

Okej, to było całkowicie szczeniackie.
No i co z tego?
Właśnie po to miał dziewiętnaście lat, żeby się całować gdzieś po krzakach. Nie będzie się przecież takimi rzeczami zajmować po czterdziestce.
Siedział, wpatrzony w ciemność, obracając puszkę piwa w dłoniach, a Ala opowiadała mu o swoich znajomych, życiu w Polsce i tego typu sprawach. Miała nawijkę, trzeba przyznać. W sumie to było nawet ciekawe, ale zdecydowanie bardziej wolał poprzednią wersję ich wspólnego spędzania czasu.
Pachniała różami czy czymś takim.
I słodko smakowała. Mimo tego piwa.
Zwrócił głowę w jej stronę. Było już naprawdę ciemno.
- Ala, musimy wracać. Chyba, że chcesz, żeby nas próbowały namierzać służby specjalne w postaci mojej mamy.
Roześmiała się głośno i pocałowała go delikatnie.
- Ok - zgodziła się.
Ale kiedy dotarli do samochodu, Johann zdał sobie sprawę z dość istotnej kwestii.
- Chwila, przecież ja mam promile. Nie mogę prowadzić.
- Proszę cię - Ala pokiwała głową z politowaniem. - Po połowie piwa...
- No raczej więcej niż połowie...
- Jak chcesz, to ja poprowadzę - roześmiała się.
- Ty lepiej wsiadaj - zmienił od razu front, otwierając jej drzwi.
- No i znowu to robisz - ucieszyła się.
- Przyzwyczaisz się - mruknął, włączając silnik.
- Do całowania też się mogę przyzwyczaić - przechyliła się i dała mu buziaka w policzek, łaskocząc włosami po twarzy.
- Ej - roześmiał się - i zapewne zaczerwienił (doskonale o tym wiedział, ale nie był w stanie nic na to poradzić). - Zapnij pasy.
- Tak jest - zastosowała się do polecenia. - Możemy przecież wylądować na jakimś drzewie, no nie? W końcu prowadzisz pijany. Ale to nic. Z tobą mogę wylądować absolutnie wszędzie. I na wszystkim - powiedziała znacząco.
W tym samochodzie naprawdę było gorąco. I byli sami. A wokół nich las. Lepiej, żeby zmieniła temat. Bo on się przez to wszystko  musiał trzy razy bardziej skupiać na drodze.
- Zobaczymy, co powiesz trzeźwa - uśmiechnął się.
- Absolutnie to samo - zapewniła go, włączając radio. - O! Moje ulubione!
I tak sobie jechali. On prowadził, a ona darła się razem z radiem. Było cudownie. Śmiał się praktycznie cały czas, Ala mogła go uczyć picia piwa, ale jej samej przydałaby się mocniejsza głowa, bo po jednym była już nieźle wstawiona. Człowiek trzeźwy ewidentnie się tak nie zachowuje i nie pieprzy takich głupot.

*

Nie była pijana. Nie sposób upić się jednym piwem. Ale na rękę było jej to, że Johann był o tym właściwie przekonany. Mogła mówić i robić dosłownie wszystko, na co miała ochotę - w razie czego było na co zrzucić.
Teoretycznie nie miała problemu z mówieniem ludziom prawdy prosto w oczy, ale jednak poinformować właściwie obcego faceta, że ma się na niego ochotę, to jednak trochę inna kwestia.
W dalszym ciągu zupełnie dla niej niezrozumiała.
- Masz dziewczynę? - zapytała znienacka, gdy panowie w radiu rozpoczęli jakąś, zapewne zajmującą, dyskusję, tyle że po norwesku.
- A czemu pytasz? - zaczerwienił się Johann.
Mała, sprytna bestia.
- Takie mam hobby. Wszystkich po kolei pytam.
Uśmiechnął się, nawet na nią nie spoglądając.
- To jak? - zapytała, z mocno walącym sercem.
Niby nie ma takiego wagonu, którego się nie da odczepić, ale jednak...
- Nie mam.
Odetchnęła, trzeba przyznać.
- Czemu?
- O to też wszystkich pytasz? - zainteresował się Johann.
- Może. To jak, książę z bajki?
- Może jeszcze nie znalazłem swojej królewny?
- O popatrz. To zupełnie tak, jak ja.
- Też jeszcze nie znalazłaś swojej królewny? - spojrzał na nią przelotnie, uśmiechając się kącikiem ust.
- Księcia, głupku! - roześmiała się.
- Znamy się dwa dni, a ty już mnie obrażasz...
- Mam jakieś nieodparte przeczucie, że jednak mi wybaczysz - mruknęła, spoglądając na niego spod długich rzęs.
- Taka jesteś pewna? - uśmiechnął się, hamując, bo przed samochodem pojawił się zając.
- Jestem. A ty lepiej uważaj, bo zaraz będziemy mieć pasztet na kolację.
- Przecież uważam. Zresztą ja zawsze uważam - odpowiedział Johann.
- A szkoda - wymknęło się Ali.
- Bo? - zerknął na nią.
- Bo mógłbyś czasem zrobić coś szalonego.
- Ciągle robię. Skaczę na nartach.
- A tam - machnęła ręką. - Mógłbyś zrobić coś szalonego. Ze mną.
Johann zaczerwienił się po czubki uszu.
- Na przykład?
- Pojęcia nie mam. To ma być spontaniczne, rozumiesz?
- Rozumiem - przytaknął Johann. - Nie jestem specjalnie spontaniczny.
- Ale ja jestem - uśmiechnęła się szeroko. - Za nas dwoje.
- To akurat zdążyłem zauważyć.

*

Phillip czuł się szczerze oszukany sposobem rozwiązania sprawy tej wymiany przez organizatorów. Absolutnie nie spodobała mu się dziewczyna, którą mu podesłali. Nie, żeby brakowało jej nogi czy zęba na przedzie, ale jednak miss świata to ona nie była.
Irytujące w najwyższym stopniu.
Siedział wieczorem w swoim pokoju, usiłując ogarnąć te kretyńskie funkcje, a tymczasem ta laska rozmawiała sobie najlepsze z jego rodzicami. Rodzicami! To doprawdy wystawiało jej najlepszą laurkę.
Westchnął głęboko, czytając treść zadania powtórkowego.
Wyznacz najmniejszą i największą wartość funkcji f(x) = −(x − 2 )(x+ 1)  w przedziale ⟨0 ;4⟩.
Nie miał pojęcia, jak wyznaczyć którąkolwiek z tych wartości i szczerze je obie pierdolił. Jak i całą tę szkołę. Chciał ją tylko skończyć i mieć święty spokój. I skoki oczywiście. Tylko to się liczyło. No, może jeszcze w międzyczasie jakieś panienki, czemu nie.
Każdemu się coś od życia należy.
Chwycił w dłoń telefon i zadzwonił do Forfanga.
- Halo? - odezwał się jego głos po kilku sygnałach.
- Siema, masz zamiar może zrobić tę majcę? - zapytał, nie owijając w bawełnę.
- Może - usłyszał wyważoną odpowiedź, którą po chwili przyćmił jakiś śmiech w tle. Ewidentnie dziewczęcy.
- Kurwa no - zaklął pod nosem, samemu nie do końca wiedząc, na co jest to reakcja. - Zrób to, okej? Bo mnie szlag jasny trafi. Wiesz przecież, że ta baba się na mnie uwzięła i na pewno... na pewno sprawdzi właśnie mnie.
- Zobaczymy, co da się zrobić - powiedział Johann i rozłączył się.
Zobaczymy. No cudownie. Tylko on na tym jebanym świecie miał takiego pecha. Forfang w najlepsze zabawiał się ze swoją laską z wymiany, a ta jego...
Ach tak. Rozmawiała z jego rodzicami.
Nie tak to miało wyglądać.
__________

Mam totalny zastój w pisaniu. Od miesiąca (albo i więcej) nie naskrobałam ani jednego zdania. I nie wiem, kiedy się to zmieni. Z komentowaniem zresztą jest to samo. Ciągle obiecuję, że ponadrabiam zaległości - i ja to zrobię - tylko jeszcze nie wiem kiedy. Bo taka jest prawda, że ten rozdział się tu pojawił tylko dlatego, że jest gotowy od jakiegoś roku. 
Aha, co do informowania o nowościach - już jakiś czas tego nie robię. Rzucam tylko na Twitterze informację i kilka razy przypominam, ale nie mam czasu ani głowy do zbierania grupki osób, które miałabym osobno informować. Przepraszam :)