piątek, 10 marca 2017

Chapter 10

Rodzice urządzili mu w domu piekło. Pierwszy raz w życiu. Do tej pory nie mieli mu za złe imprez, słabych ocen czy olewania jakichkolwiek obowiązków domowych na rzecz skoków. Prawdopodobnie przyjęli do wiadomości, że ich syn chce przejść przez szkołę jak najmniejszym nakładem sił i skupić się na sporcie. Ale kiedy okazało się, że ten nakład był... zbyt mały, skończyła się ich cierpliwość.
- Mam syna debila! No półgłówka po prostu! - pieklił się ojciec, a Phil musiał przyznać, że inteligencją w swoich ostatnich działaniach rzeczywiście nie grzeszył. Nie spodziewał się jednak, że to przyniesie jakiekolwiek konsekwencje.
- Ale właściwie do czego jest mi potrzebna matura? Przecież...
- Jasne, jak dla mnie możesz rowy kopać! 
- Tato, naprawdę myślisz, że zdanie jakiegoś tam egzaminu uwarunkuje to, ile będę w przyszłości zarabiał?
- A kto tu mówi o pieniądzach?! Chłopie, o twoją inteligencję tu chodzi. Jakąkolwiek.
- Dobre oceny nie są wyznacznikiem inteligencji.
- Dobre oceny! Nie bądź śmieszny! Czy ktoś w tym domu wymaga od ciebie dobrych ocen?! Ja bym tylko chciał, żebyś skończył szkołę! To tak dużo?!
- Może dużo! Może rzeczywiście jestem debilem!
- Nie jesteś debilem! - wrzasnął ojciec.
- Przed chwilą sam to powiedziałeś!
- Bo jestem zdenerwowany! Bo jesteś moim synem! Bo nie mogę patrzeć, jak marnujesz sobie życie!
- Nie. Potrzebuję. Matury - Phil założył ręce na piersi.
- Czy ty siebie słyszysz?! Trzymaj mnie, kobieto, bo nie ręczę za siebie!
- Phil, idź na górę - włączyła się mama.
- O co wam właściwie chodzi? Wielu sławnych ludzi nie skończyło szkoły...
- Co ty pierdolisz, chłopie?! - wściekał się ojciec.
- Chodzi mi o to - kontynuował Phil - że w skokach narciarskich nie przyznają punktów za zdaną maturę. Wszystko jedno czy będę ją miał, czy nie.
- Ja się zabiję - jęknął ojciec.
Po chwili trzasnęły drzwi wejściowe i w salonie pozostał już tylko Phillip z mamą. Kobieta uparcie się w niego wpatrywała, tak, że w końcu chłopak musiał spuścić wzrok.
- No co? - burknął, choć nie zabrzmiało to tak pewnie, jak chciał.
- Nie widzisz problemu? Naprawdę nie widzisz problemu? - głos matki zadrżał.
Phil spojrzał na nią i wydała mu się nagle małą smutną dziewczynką. Chyba bardzo potrzebowała, żeby ktoś ją przytulił. Ale Phil nie był w stanie się na to zdobyć. Po prostu nie umiał. Jego kontakt z rodzicami od dawna był czysto iluzoryczny i dziwnym wydawało mu się, że to mogłoby się tak po prostu zmienić.

*

Matury były zadziwiająco łatwe.
Nawet historia, której Ala obawiała się chyba najbardziej. Oddając arkusz i zamykając drzwi sali, miała wrażenie przyjemnego poczucia wolności. Szybko minęło. To było okropne. Wiedziała, że już nigdy nie poczuje się tak szczęśliwa, jak przed tym nieszczęsnym wypadkiem. Wciąż towarzyszyła jej niepewność i poczucie winy, choć przecież na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko jest w porządku. Wciąż śmiała się, choć może nie tak szczerze jak wcześniej, spotykała się ze znajomymi, a nawet chodziła na imprezy. Ale świadomość głupiego błędu i jego możliwych konsekwencji nie dawała jej spokoju. Łudziła się, że może nic poważnego się nie stało, skoro lokalne gazety i portale milczały, ale tak naprawdę nie mogła mieć stuprocentowej pewności. Naprawdę ją to męczyło i nie potrafiła sobie z tym poradzić. A przecież ona nawet nie prowadziła tego samochodu! Momentami zastanawiała się, czy Phil w ogóle jeszcze o tym pamiętał, czy może zdążył już uciszyć wyrzuty sumienia alkoholem i sympatycznymi dziewczynami. On taki po prostu był i nie miała mu tego za złe. Czy mogłaby być taką hipokrytką? Przecież to właśnie pewność siebie, zadziorny uśmiech i nierzadko spora ilość alkoholu sprawiały, że tak dobrze się z nim bawiła. I to również one sprawiły, że dała mu te cholerne kluczyki.
Musiała przysiąść na ławce przed którąś z sal, bo mocno zakręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Głowa poniżej kolan i spokojne, głębokie wdechy.... Tak... Już trochę lepiej. Wyciągnęła butelkę z torebki i wzięła kilka łyków chłodnej wody.
- Ala, nic ci nie jest? Jesteś blada jak ściana - nagle pojawił się koło niej Michał, kolejny facet, który na najmniejsze skinienie jej palca przenosiłby góry. Cóż, jeszcze pół roku temu wydawało się jej to całkiem zabawne i doskonale czuła się w roli księżniczki rozstawiającej rycerzy po kątach.
Ale chyba nagle się jej to znudziło.
- Tak, w porządku - uśmiechnęła się niemrawo i wstała z ławki. - Po prostu chyba jestem już trochę zmęczona.
- Chyba potrzebujesz się trochę rozerwać... Robię wieczorem domówkę, wpadniesz?
Ala mała ochotę odmówić i spędzić resztę tego dnia na spaniu. Poza tym nie była pewna, czy ponowne zacieśnianie kontaktów z Michałem to dobry pomysł, ale... Może właśnie tego jej było trzeba.
- Czemu nie? Przyjdę.
Adres znała. Ale po drodze musiała chyba jeszcze zahaczyć o aptekę. Miała jednak szczerą nadzieję, że dmucha na zimne.

*

Johann nie był zwolennikiem treningu siłowego. Choć oczywiście zdawał sobie sprawę, że jest on koniecznością, najchętniej omijałby siłownię szerokim łukiem. Tym razem jednak było wyjątkowo interesująco. Przed chwilą budynek opuścił ojciec Phillipa, ale wydawało się, że ściany wciąż jeszcze odbijają jego głos. Porządnie wrzeszczał.
Trener zazwyczaj zwracał uwagę na to, żeby rodzina czy znajomi zawodników pozostawali w ich strefie prywatnej, nikt nie miał obowiązku się przed nim spowiadać z tego, co zjadł na obiad czy z kim był na randce. Tym razem jednak ojciec Phillipa postanowił się uzewnętrznić przez Stoecklem ze swoich problemów rodzinnych bez żadnego zaproszenia. A także bez ogródek. Wszyscy oczywiście udawali, że wciąż w skupieniu przerzucają tony żelastwa, ale na tę marną grę nie nabrałby się nawet pięciolatek. Alex nie miał jednak głowy do zwracania im uwagi. Najpierw oniemiały wpatrywał się z Sjoeena seniora, chyba do końca nie rozumiejąc, co mężczyzna do niego mówi, chwilę później próbował go uspokoić, a ostatecznie po prostu wyrzucił go za drzwi.
Twarz Phillipa w tym czasie przybierała coraz bardziej buraczkowy kolor. A przecież rola peszącego się młodzieńca przypadała zazwyczaj Johannowi.
- Phil, czy chciałbyś mi o czymś powiedzieć? - głos trenera był ostry jak brzytwa. Forfang pomyślał, że nie chciałby teraz być na miejscu kumpla.
Sjoeen zaczął coś mętnie tłumaczyć, ale Stoeckl szybko zorientował się, że rozmowa zaczyna przybierać formę przedstawienia. Wyszedł z Phillipem na zewnątrz i już do końca treningu nie pojawili się na siłowni.
Kiedy ponad pół godziny później Johann opuścił budynek, nieco zdziwił się na widok Phila, siedzącego na ławce ze spuszczoną głową. Chyba jego forma psychiczna pozostawiała wiele do życzenia. To bynajmniej nie było w jego stylu.
Odruchowo zrobił dwa kroki w jego stronę. Chwila, niby z jakiego powodu miałby go pocieszać? W ostatnim czasie Phil miał go totalnie w dupie i nic nie zapowiadało odmiany. A maturę przecież też sam sobie zawalił. Nikt nie kazał mu olewać matematyki. Johann już miał odejść, kiedy Sjoeen podniósł głowę i zapytał:
- Forfi, czy ty też uważasz, że jestem kompletnym debilem?
Zebrało mu się na refleksje.
- Nie. Kompletnym nie - rzucił Forfang i, odwróciwszy się na pięcie, ruszył w stronę przystanku autobusowego.

*

Kreski były dwie.
Były tak wyraźne, że - nawet mimo najszczerszych chęci - nie mogła zanegować ich obecności.
Ala przysiadła na brzegu wanny, walcząc z zawrotami głowy i nawrotem mdłości.
Była w ciąży.
Chwilę później przytulała już muszlę klozetową. Znów. Rano przecież było to samo. I wczoraj. I przedwczoraj. Od kilku dni nosiła przy sobie test, ale dopiero teraz zdobyła się na odwagę, żeby go wykonać. Jej serce tłukło jak oszalałe, wewnątrz głowy coś pulsowało, a żołądek odmawiał współpracy.
Była w ciąży.
Ta irracjonalna wiadomość wciąż nie chciała do niej dotrzeć. Choć przecież już od kilku dni nachodziły ją takie podejrzenia. I choć przecież do tych podejrzeń miała absolutne podstawy.
Drżącymi rękoma włożyła test z powrotem do pudełeczka, przeczesała dłonią włosy i wyszła z łazienki, wkładając opakowanie do kieszeni bluzy. Czerwiec był w tym roku wyjątkowo zimny. Wyszła na zewnątrz, zapalając papierosa. Ledwie zaciągnęła się dymem, gdy dotarło do niej, co właśnie robi temu małemu stworzeniu w środku.
Była w ciąży.
- Niech to szlag! - syknęła, puszczając papierosa i przydeptując go czubkiem buta.
Wzięła głęboki wdech, mrużąc oczy przed słońcem, które właśnie wydostało się zza chmury. Przyłożyła dłonie do twarzy, wciąż próbując ogarnąć, co właśnie się wydarzyło. A właściwie wydarzyło jakieś trzy miesiące temu. Powinna właśnie się relaksować, czekać na wyniki matur i szykować papiery na studia.
Zdaje się, że jeden egzamin dojrzałości już zaliczyła.
Bardzo pozytywnie.
Była przerażona. Choć chyba jeszcze bardziej byłaby, gdyby ta informacja w pełni do niej dotarła. Czuła się zupełnie oszołomiona. I bała się. Bała cholernie. A przecież najgorsze było dopiero przed nią. Powiadomienie mamy, babci, jego... A przy okazji wszystkich sąsiadów. Których w gruncie rzeczy informować nie będzie trzeba. Sami się wszystkiego dowiedzą. A czego nie dowiedzą, to sobie dopowiedzą. Akurat co do tego nie było wątpliwości.
Rozpłakała się. Spazmatycznie, nerwowo.
Bardzo potrzebowała w tym momencie kogoś, kto by ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Tylko, że ten ktoś był w Norwegii. I wcale nie miała pewności co do tego, czy będzie taki chętny do pocieszania i brania odpowiedzialności.
Sama nie była.
Marzyła, żeby to wszystko okazało się tylko snem. Żeby nie musiała o tym nikomu mówić, żeby znów mogła skupić się na byciu najlepszą we wszystkim, co robiła. Tylko tyle.
Uwielbiała to. Uwielbiała swoje życie. Dotychczasowe życie. Bo to, które zbliżało się do niej wielkimi krokami, zupełnie jej nie pociągało.
__________

Tę ostatnią scenę napisałam już chyba ze dwa lata temu. Mniej więcej wtedy, kiedy w mojej głowie zakiełkował pomysł na to opowiadanie. Ostatnio znów dopadł mnie jakiś kryzys i miałam wrażenie, że nie ruszę dalej. Ruszyłam. A przynajmniej na tyle, żeby skończyć ten rozdział. Zobaczymy, co będzie dalej.
Przyznajcie, kto się tego spodziewał?