piątek, 5 stycznia 2018

Chapter 15

Przypomniało jej się gdzieś przeczytane zdanie: Kiedyś po prostu wyszliśmy z piaskownicy bez zastanowienia, nie myśląc, że już nigdy do niej nie wrócimy.
Alicja tę swoją piaskownicę opuściła dziesięć miesięcy temu. Jakaż była głupia, że tak jej się do tego spieszyło! Potem było już tylko gorzej. Niepewność, strach, samotność. Choć przecież... nie była tak do końca sama. Nieustannie towarzyszył jej mały człowieczek, stopniowo rozwijający się i rosnący pod jej sercem.
To był chłopczyk.
Poród był straszny. Dwa tygodnie przed terminem, podobno przez stres. Nigdy w życiu nie doświadczyła czegoś tak bolesnego i na samo wspomnienie tych kilkunastu godzin chciało się jej płakać. Ale najgorsze nastąpiło później. Nie chciała patrzeć na swoje dziecko, nie chciała go dotykać... a jednocześnie tylko o tym marzyła. Bała się, że jeśli tylko poczuje jak to drobne ciałko ufnie się w nią wtula, zakocha się w swoim dziecku bez pamięci i nie będzie w stanie go oddać. A musiała to zrobić, żeby nie niszczyć mu życia. Nie nadawała się na matkę, nie miała do tego odpowiednich warunków. Nie teraz, nawet nie za trzy lata. Nie była gotowa.
Nigdy nie spodziewała się, że kiedyś będzie wiedziała wszystko o adopcji ze wskazaniem. Teraz tak było. Wszystko poszło sprawnie, zgodnie z jej oczekiwaniami. Zrzekła się praw do dziecka, wybrała dla niego rodzinę... Parę około trzydziestki, mającą dom z ogrodem i stabilne warunki finansowe. I psa. Mieli też psa.
To była dokładnie taka rodzina, jaką ona chciała kiedyś stworzyć. I dlatego uznała, że jej synkowi będzie tam dobrze. Pokochali go i dziękowali jej ze łzami w oczach. Miał do nich trafić w przeciągu najbliższych dwóch - trzech miesięcy. Nie było już odwrotu. Zrzekła się praw, więc nie była dłużej jego matką. On został w Poznaniu, ona wróciła do Krakowa. Ten epizod jej życia już się zakończył.

*

Phil rzucił plecak pod ścianę, dwoma kopnięciami umieścił tam również buty i ziewnął przeciągle. Był cholernie zmęczony. Walnął się na łóżko i westchnął głęboko. Przestało mu się podobać jego życie, ale czy kogokolwiek może fascynować wydawanie hamburgerów w McDonaldzie? Denerwowało go, że wypadł ze skocznego obiegu. Wciąż powtarzał sobie, że niedługo wróci do treningów, ale po trzynastu godzinach stania przy kasie był tak wyrąbany, że marzył tylko o łóżku. Łóżku o szerokości jakichś sześćdziesięciu centymetrów, swoją drogą. Jebane kawalerki.
Rodzice wykopali go z domu, więc co miał zrobić? Gnieździł się na powierzchni trzydziestu dwóch metrów kwadratowych z trzema innymi osobami. Szczyt marzeń. Szczyt pierdolonych marzeń.
Nie tak to wszystko miało wyglądać.
- Uuu... ktoś tu się chyba trochę zmęczył. To co, nie idziesz z nami na miasto?
Phil spojrzał na współlokatora morderczym wzrokiem. Nie znosił tego lalusia. Ole nie musiał pracować. Co miesiąc dumni rodzice przesyłali okrągłą sumkę na konto swojego syna studenta. Tak więc Ole mógł opierdalać się do woli, chodzić na imprezki z kumplami z roku, a dla odmiany nie chodzić na poranne wykłady, a rodzice i tak byli zadowoleni. Phil miał wrażenie, że nigdy nie poznał bardziej wkurwiającej osoby, ale niestety nie stać go było na kręcenie noskiem i dobór współlokatorów pod kątem znaków zodiaku albo chociaż poziomu zjebania. W przypadku Olego ten ostatni wskaźnik wyjeżdżał poza skalę.
W drugim pokoju, również wielkości klatki dla chomika, mieszkało dwóch nerdów, którzy przynajmniej nie wchodzili nikomu w drogę, jako że trudno tego dokonać bez podnoszenia głowy znad komputera.
Ugh, dlaczego nie mieszkał z jakimiś atrakcyjnymi laskami? A najlepiej z jedną? Taką blondynką, niebieskooką, nie za wysoką i nie za szczupłą, idealnie zaokrągloną tam, gdzie trzeba? Prawdopodobnie gdyby była brunetką, szatynką albo rudą niewiele by to zmieniało. Byleby nie była łysa. Miała w sobie coś więcej. Wygląd był tylko tą pierwszą iskrą, wzbudzał zainteresowanie, ale to zainteresowanie nie byłoby tak trwałe, gdyby Ala nie miała w sobie czegoś magnetycznego. Zdecydowanie różniła się od dziewczyn, z jakimi przeważnie się zadawał. Nie była... łatwa. Może nie brzmiało to najlepiej, ale naprawdę stanowiła wyzwanie. I chętnie dalej próbowałby mu sprostać, ale... sprawy się skomplikowały. Wygodniej i bezpieczniej było się do niej nie zbliżać. Byli połączeni już na całej życie, jednak nie był to rodzaj więzi o której kiedykolwiek mógłby pomyśleć.
Tak, ciążyła mu świadomość, że zabił człowieka. Musiałby być chyba nienormalny, żeby było inaczej.
A może bardziej ciążył mu lęk przed tym, że to się wyda? Kurwa, sam już nie wiedział. Pewnie oba te aspekty były ze sobą połączone, pewnie poczucie winy mieszało się ze strachem, ale starał się o tym nie myśleć. Tak więc jednocześnie musiał wyrzucić z głowy Alę. I ani jedno, ani drugie nie było proste.
- No dobra, ja spadam - Ole poprawił fryzurę i spryskał się obficie perfumami. - Kolorowych snów!
Phil zazgrzytał zębami. To była jakaś cholerna farsa.

*

Ala zawinęła się w koc z kubkiem gorącej herbaty.
Była zmęczona, choć przecież zupełnie nic dzisiaj nie zrobiła. Taki stan trwał zresztą już od dawna. Czuła się rozbita na miliony małych kawałeczków, których nijak nie potrafiła zebrać do kupy. Czuła, że nie ma ochoty żyć.
Otworzyła książkę leżącą na poduszce na stronie zaznaczonej zakładką. Przebiegła wzrokiem kilka linijek, ale obraz zarejestrowany przez oczy nie docierał do jej mózgu. Bez sensu. Wzięła do ręki telefon i po chwili zalały ją wiadomości z facebooka. Znajomi dobijali się do niej drzwiami i oknami, ale ona konsekwentnie wszystkich ignorowała. Nie miała siły na towarzyskie spotkania i udawane uśmiechy. Zresztą większość tych wiadomości pochodziła od facetów i nietrudno było się domyślić, czego od niej chcieli.
Cisza. Teoretycznie słychać było tylko tykanie zegara na ścianie. Ale w głowie Ali nie było cicho. Wręcz przeciwnie. Warkot silnika, pisk hamulców i płacz dziecka. Te trzy dźwięki towarzyszyły jej już niemal nieustannie. Nie mogła tego wytrzymać. Upiła łyk herbaty i uświadomiła sobie, że od rana nic nie jadła. Po prostu nie była głodna. Po porodzie bardzo schudła, bo zupełnie nie chciało jej się jeść. Zresztą już nawet w trakcie ciąży było z tym kiepsko, ale wtedy miała jeszcze jakąkolwiek motywację do dbania o siebie. Teraz już nie. Teraz było jej wszystko jedno.
Kosztowało ją to wszystko jeszcze więcej, niż się spodziewała.
Klucz zazgrzytał w zamku. Oho, mama wróciła z pracy. Teraz tylko szybkie cześć i znów będzie można spokojnie leżeć i gapić się w okno.
- Cześć, żabko. Jak się masz?
- Dobrze.
Mama uśmiechnęła się niepewnie i rozpięła guziki płaszcza. Była atrakcyjną i wciąż jeszcze dość młodą kobietą. Ala nieraz zastanawiała się, czemu nie chce się z nikim związać, ale widocznie było jej dobrze samej. To znaczy im. Im obu. Mamie i córce. Przecież zawsze miały dobry kontakt. Aż do teraz.
- W zamrażalniku jest pizza. Zjemy ją na kolację?
- Nie jestem głodna.
- Musisz coś...
- Nie jestem głodna.
Kobieta otworzyła jeszcze usta, ale nic nie powiedziała. Westchnęła i zeszła na dół.
Po powrocie Ali z Poznania, mama zaczęła zadawać pytania, tak jakby dopiero wtedy zrozumiała, że w życiu córki dzieje się coś złego i że chyba jednak trzeba jakoś zainterweniować. Ale było już za późno na jakiekolwiek dyskusje i próby rozwiązania problemu. Któregokolwiek. Alicja jeden załatwiła tak jak uważała za słuszne, drugiego nawet nie ruszała i zamknęła się w sobie. Starała się po prostu jakoś przetrwać i wrócić do normalności, ale kiepsko jej to wychodziło.
Podniosła się z łóżka i, wciąż zawinięta w koc, wyszła na balkon zapalić. Było już ciemno, choć dochodziła dopiero osiemnasta. Drżącą ręką przyłożyła papieros do ust i zaciągnęła się dymem. Już nawet to nie za bardzo pomagało.
Nie potrafiła sobie wybaczyć.
Powinna teraz albo gnić w więzieniu, albo tulić do serca swoje dziecko. Tymczasem drżała z zimna, łykała łzy i wypalała papierosa za papierosem. Zniszczyła sobie życie. Całkowicie i nieodwracalnie.

*

Nigdy dotychczas nie zastanawiał się, co by było, gdyby kiedyś został ojcem. Taki scenariusz wydawał mu się na tyle odległą perspektywą, że nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby poświęcić mu choć chwilę uwagi. Aż do zeszłego miesiąca. No dobrze, ściśle rzecz ujmując - to było półtora miesiąca temu. I przez cały ten czas żył w niepewności, bo Ala oczywiście nie dała znaku życia, a tym samym nie udzieliła mu jakichkolwiek informacji na temat, który aktualnie interesował go najbardziej na świecie.
Wciąż nic nie wiedział.
Dopiero teraz, po Turnieju Czterech Skoczni, udało mu się jakoś wygospodarować dwa wolne dni. I dlatego szedł teraz poboczem w stronę domu Ali. Czuł się tak, jakby przeżywał deja vu, choć wtedy było lato, a teraz zima. Już raz spróbował tak idiotycznie walczyć o jej uwagę i zakończyło się to jednym wielkim rozczarowaniem, ale tym razem sytuacja była nieco inna. Poważna. Bardzo konkretna. Zero niedomówień. Albo tak, albo nie. Po prostu musiał wiedzieć. Musiał.
Cała okolica okryta była śnieżną pierzyną, Johann wytrwale maszerował, mimo że nogi utykały w zwałach mokrego śniegu, a w twarz wiał mu wiatr. Nie był to najbardziej zachęcający początek, tym bardziej, że podejrzewał, że sama konfrontacja z Alą może być naprawdę trudna. Tak czy inaczej, nie miał wyboru. Niepewność była chyba gorsza od nawet najbardziej wstrząsającej prawdy.
Wreszcie dotarł do jej domu. Wziął głęboki oddech, wytarł buty w wycieraczkę i nacisnął dzwonek do drzwi. Kilka razy. Minęło parę minut i zaczął się nawet zastanawiać czy po prostu nie usiąść na schodach i nie poczekać, aż ktoś wróci do domu, kiedy drzwi się otworzyły.
- Johann?
Stała przed nim Ala, wciąż piękna, ale... zmieniona. Jakaś taka wychudzona, jakby poszarzała... Właściwie wyglądała jak wrak człowieka. I z pewnością nie była w ciąży. Prawdopodobnie już nie.
- Cześć - odchrząknął. - Dostałaś moją wiadomość?
- Nie wiem - odpowiedziała, zakładając ręce na piersi.
- Jak to - nie wiesz?
- Nie sprawdzam telefonu, okej?
Aj, chyba trafił na zły nastrój. Trudno, musiał zebrać się na odwagę.
- Mogę wejść?
Pokiwała głową i cofnęła się do środka. Wszedł za nią do kuchni, ściągnął kurtkę i usiadł na krześle przy stole. Rozglądał się, ale nigdzie nie zobaczył żadnych śladów wskazujących na to, że w tym domu przebywało dziecko. Co prawda w kuchni mogłyby to być co najwyżej jakieś butelki albo smoczki, jednak nawet tego nie widział.
Ala oparła się o blat, patrząc na Johanna z góry, ale trochę tak, jakby był przezroczysty. Nie zaproponowała mu nic do picia, nie zapytała nawet po co przyleciał. Była przerażająco zobojętniała na jego obecność. Nie oczekiwał oklasków ani czerwonego dywanu, ale mogłaby się chociaż trochę zdziwić, albo nawet zdenerwować. Tymczasem, poza dość niemiłym tonem głosu na samym początku, nie wykazywała zupełnie żadnych emocji.
- Jesteś sama? - zapytał wreszcie.
- Tak. Mama jest w pracy.
Okej, to była dość sprzyjająca okoliczność.
- Słuchaj, widziałem się z Philem - zaczął i z niezadowoleniem odnotował, że dopiero ta informacja zainteresowała Alę. Bardzo nieznacznie, ale jednak. - Powiedział mi... powiedział... że jesteś w ciąży.
Dziewczyna patrzyła na niego nic nie mówiąc i nawet nie mrugając.
- Jesteś? To znaczy - byłaś?
Wciąż zero odzewu.
- To... - Johann wstał i podszedł do niej. - To moje dziecko? Ala, powiedz coś.
Serce waliło mu jak oszalałe, oddech przyspieszył, a ręce zaczęły drżeć. Chwycił Alę za ramiona, jakby chciał nią potrząsnąć, ale nie wykonał żadnego ruchu więcej. Czekał. Dopiero po chwili przerażającej ciszy, patrząc mu prosto w oczy, dziewczyna zakomunikowała:
- Nie żyje. Dziecko nie żyje.
Jakby ktoś uderzył go z pięści w twarz.
- Mo... moje?
- Tak.
Drugie uderzenie.
- O Boże.
Nie. To było niemożliwe. Nie takiej wiadomości się spodziewał, kiedy tu leciał. Cofnął się o krok, spazmatycznie oddychając.
- Ale... ale... jak... jak to...
- Przy porodzie. Jakaś wada wrodzona.
W oczach Johanna pojawiły się łzy, a w gardle rosła okropna gula. Musiał oprzeć się o stół, żeby zapytać:
- A grób? Gdzie...
- Nie ma - weszła mu w słowo Ala. Na wszystkie jego pytania odpowiadała tak samo: szybko, rzeczowo, wydawałoby się, że bez emocji. A jednak usta jej drżały.
- Jak to?
- Po prostu. Nie ma.
Zabolało. Bardzo. Musiał wiedzieć jeszcze tylko jedną rzecz. Choć przecież teraz nie miało to już żadnego znaczenia.
- Chłopiec czy dziewczynka?
- Dziewczynka.
I dopiero wtedy puściły jakieś hamulce. Wybuchnął płaczem. Jakby dzięki określeniu płci, dziecko stało się nagle prawdziwe. Jakby do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że jest... że był... ojcem. Przyciągnął do siebie Alę i mocno ją przytulił. Oboje płakali.

*

Johann wyszedł wieczorem. Poczekała, aż trochę się uspokoi, ale nie chciała, żeby został u niej na noc i spotkał się z jej mamą. To by wywołało za dużo pytań. A dziś przekonała się o tym, że odpowiadanie na niewygodne pytania nie jest jej najmocniejszą stroną.
Zaskoczyła ją jego wizyta. Rzeczywiście nie miała pojęcia o tym, że wysłał jej jakąś wiadomość. Było jej wszystko jedno kto i co do niej pisze. A przecież powinna się była spodziewać, że Phil wszystko wypaple i jakoś przygotować się na ewentualne pytania Johanna.
Dlaczego w ogóle przyznała, że to jego dziecko?
Chyba nie chciała być sama z tą stratą. Choć przez chwilę. A jednocześnie nie mogła powiedzieć mu prawdy. Po prostu nie mogła.
Podeszła do okna i bezwiednie przyłożyła dłoń do podbrzusza. Tam było już pusto. Dokładnie tak, jak w jej sercu. Jedna wielka wyrwa.
__________

To ostatni rozdział tej historii. Został jeszcze tylko epilog. 

7 komentarzy:

  1. Brak mi słów...
    Nie wierze że Ala oddała to dzieciątko :(
    I jeszcze Johann... Chyba poprostu mu współczuję.
    Ala go okłamała, ale domyślam sięsje, że to był chyba lepszy pomysł niż prawda, jeszcze zaczął by szukać tego maleństwa i narobił jej dodatkowych problemów...
    Chyba nie umiem napisać nic więcej czekam na zakończenie. Może jeszcze mnie czymś zaskoczysz :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pierniczę, Asik, coś Ty narobiła!!! Najpierw się poryczałam,później utwierdziłam w tym, że Phill jest matołem, a na koniec mega wnerwiłam na Alę. Rozumiałam ją, rozumiałam ją tak bardzo długo, łącznie z samym oddaniem dziecka, ale to kłamstwo o tym, że zmarło. Kurde, nie! Jak ona mogła patrzeć jak on płacze za dzieckiem, które tak naprawdę żyje? Teraz jej nie rozumiem i mam ochotę jej walnąc. Powiedziała mu, że jego dziecko nie żyje, no ja poerniczę... NIE! To juź chyba lepiej, żeby wykopała go z domu bez słowa, albo powiedziała,że Phill jest glupi i klamał,albo... no kurde nie wiem, ale powiedziedziec ze jego dziecko zmarło i patrzeć jak on za nim płacze, choć tak naprawdę mały żyje. W życiu bym nie wybaczyla czegoś takiego. Nigdy! Wiem ze Johann to porządny chlopak, że świadomość ze oddała ich dziecko innym ludziom byłaby dla niego mega ciosem, że może nawet próbowałby je odnaleźć, ale jednocześnie to bardzo mądry chłopak i myślę, ze prędzej zdozumialby, że musiała tak zrobić, a przy okazji wiedziałby,ze jego syn jest na świecie. Tymczasem bedzie żyl w przekonaniu, ze jego dziecko zmarlo. Czy to wszystko, co spotkało Alę, pozbawioło ją serca, bo kurde to jest zachowanie osoby bez serca. Sorry, ale Twoje dziecko zmarło... nie, to nie jest to samo co 'nigdy nie miałeś dziecka',czy po prostu 'spieprzaj, nie twoja sprawa'. To jest coś... nie, po prostu brak mi na to slow :(
    Boje się natomiast jeszcze innej rzeczy, której może to kłamstwo są potwierdzeniem. Ala nie radzi sobie z życiem i to tak już totalnie sobie z nim nie radzi. Odcina się od świata i boję się, że może w końcu pojść o ten kroczek dalej w stronę calkowitego odcięcia. Za duzo kłopotów się na nią zwalilo,a ona zamiast podzielić się nimi z kimś, dusi je w sobie i kompletnie się załamuje pod ich ciężarem.
    Piszesz, ze został juz tylko epilog,a ja sie obawiam ze ten epilog moze byc tragiczny. Niestety ale mam wrażenie, że ona dlużej tak nie pociągnie,a tym klamstwem tylko zatrzasnęla sobie furtkę do tego, żeby tak naprawdę moc opłakać z Johannem ich dziecko.
    Przepraszam za jakosc tego komentarza, bo pisze go przez komorkę, ale po prostu mną wstrząsnęlo, jak to przeczytalam. Naprawdę, jak zawsze rozumialam i w sumie pochwalałam postępowanie Ali,tak tym razem uważam, że postąpiła strasznie. Megaaaa strasznie. Każde inne klamstwo bym zrozumiała, zrozumialabum wywalenie go bez słowa za drzwi, ale powiedzenie komuś ze jego dziecko umarlo jest dla mnie czymś strasznym.
    Czekam na epilog, chociaż naprawdę się go obawiam.
    Buziaczki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pójdę za ciosem i od razu skomencę Ciołki, okej? bo jakieś kataklizmy się tu kroją wedlug twitteorwych fanów Twych, a ja nie wiem o co chodzi, a nie lubię być niedoinformowana!
    Ten cytat o piaskownicy ma tak często na swoim tl, że mam już go dość, ale idelnie oddaje sytuację Ali. Jak to się stało, że przestała być dzieckiem? Kiedy?
    Cały drugi akapit mnie boli. Bardzo. Aua :<
    Ale to bardzo prawdziwe, wiesz?
    Myślę, że podjeła dobrą decyzję, ale i tak jakoś tak... smutno.
    Tak się zastanawiam... skoro wróciła do Krakowa, ma nadzieję, że nikt nic nie zauważy? Zupełnie nic? Absoultnie nic?

    Phil w Maku XD. Przepraszam, ale śmiechłam.
    I samodzielny, wow.
    Swoją drogą słyszalam, że w krajach skandynawskich jest taka tendencja, że po osiemnastce latorośl dostaje solidnego kopa w dupę i krzyżyk na drogę od rodzicieli i radź se sam, dorosłyś ludź. I to jest cłakiem dobry patenet w sumie. A nie potem mamisynki i tacicóreczki wszędzie.
    Znam takich Ole. Taka ja na przykład. Tylko, że ja nie chodzę na imprezki. I nie mieszkam w kawalerce. Wiec to chyba jednak nie o mnie XD.
    “Prawdopodobnie gdyby była brunetką, szatynką albo rudą niewiele by to zmieniało. Byleby nie była łysa.” - przperaszam, a co to za uprzedzenia do wlochatych inaczej?!
    O, on ma jednak sumienie. To znaczy nie miałam go za potwora, ale początkowo nie sprawial wrażenia, że się przejął sprawą tak jak Ala. Hm. konsekwencje dorosłości.
    (przynjamniej nie zostałeś rodzicem, ciesz sie).

    Czyżby Alę dopadła depresja poporodowa? Albo coś podobnego? Hormony dają o sobie znać, co?
    (yup, fizjo ryje mózg, potwierdzam!)
    Hm, zdaje się, że ma podobny problem co Phil. Ale poszerzony o takiego małego człowieczka, z którym była ziwązana przez kilka miesięcy.
    Ala </3.
    Zabawne jest to że jednoceśnie jest mi jej żal, a z drugiej storny mam wrażenie ze sama sobie uwarzyła tego piwa i nie udalo się jej go wypić. Jednocześnie ją lubie i jednocesnie mnie iyrtuje.Może dlatego, ż jest przykąłdem madrego człowieka, który dokonuje głupich wyborów. To trochę doemotywujące dla osób, które nie czują się “mądre”. Bo skoro ktoś toeretycznie od nic rozsądniejszy popadł w takie kłopoty, to co może przytrafić ię im?

    Forfi, co ty wyprawiasz?! Przeciez ona cie zjedzie jak burą suke!
    Ale podziwiam za odwagę!
    I wykrzytusił to w dość zwięzły i sensowny sposób, nie sądziłam że bedzie potrafił. Sama nie wiedizałbym jak to ubrać w słowa.
    Dobra, definitywnie stwierdzam: JEDNAK NIE LUBIĘ ALICJI.
    Ja wiem, że ona chce go od siebie odciąć, ale takie perfidne kąłmstow,t akie rozdizerające kłamstwo to już ostre przegięcie. HALO?!
    Kurde, nawet w kwestii płci go okłamała. NA KIJA, KOBIETO, NA KIJA?!
    Ale ta końcówka taka rozgrzewająca serce. Mimo wszystko. tak trochę.

    Dobra. Czaję. Zaskoczył ją. Ale naprawdę uważa, że lepiej jest mu sprzedać taką bolesną, smutną historyjkę, niż powiedzieć, że jego dziecko jest całe, zdorwe i ma szczęśliwą rodiznę, która dobrze sie nim zajmie? Ja naprawde uważam, że oddanie dziecka do adopcji jest czasami milion razy lepszym rozwiązaniem niż próba samodzielnego wychowania go. Mimo więzi, mimo poczucia odpowiedzialnosci, które przecież gdiześ tam jest. I ja cąłkowiecie decyzję Ali rozumiem i popieram (choć nie powinna tego ukrywać przed mamą, która mam wrażenie wsaprla by ją w tej trudnej chwili, aczkolwiek nie ukrywam, że mogłaby ją próbować zachęcac do zatrzymania go). I mysle, ze Forfang też by to zrozumiał. Przecież dowiedział się niejako post factum. I nawet jeżeli był gotowy wziąć odpoiwedzialność, to suma summarum, nie miałby jej tego za złe. Nie zdążył się przyzywczaić do myśli o byciu ojcem. Myśle nawet, że trochę by mu ulżyło, gdyby się o tym dowiedział (zwłaszcza gdyby sobie rpzypomnial o możliwej rekacji własnej matki).

    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ala nie dość że go okłamała, to jeszcze go tym zraniła. Może chciała, żeby też ciepriał tak jak ona, skoro był niejako współwinny? Oczywiście nieświadomie tego chciała. Dla niej oddanie dziecka było o wiele bardziej bolesne (homormny i te sprawy, instynkt macierzyński etc), chciała, żeby jego dotkęło to równie mocno? A może chciała go równiez obciażyć brzmieniem śmierci, choć on akurat nie miał z tą sprawą nic wspólnego? Może przeniosła na niego tę drugą sytuację, bo Phil nie stanął na wysokości zdania i się tym nie rpzejął (przynjamniej z jej perpsektywy, on po prostu tego po sobie nie pokazał).
      Spaprała na całej linii. Zabawne jest to, że w tej historii,t o Phil się wydawał takim bałmutnikiem, a to od Ali zdają się pochodzić wszystkie kłopoty. Przecież dopóki jej nie poznali, obaj mieli fajne sproste spokojne zycia. Ale ona w sumie też.
      Więc może po prostu stworzyli mieszankę wybuchową?
      Clue tego wywodu jest takie. Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego okłamała Forfanga, aczkolwiek wydaje mi się to rozwiązaniem najgorszym z mozliwych. Mam nwet teorię co do tego kłamstwa w sprawie płci - mam wrażenie, że ojciec z córką ma wyjatkową wieź i niejako to go mocniej dotknęło. Dziewczynki są delikatniejsze, bardziej chce się je chornić. Wiec to tak jakby miało wzmocnić efekt tego kłamstwa? Nie wiem, brak mi w tm rozsądku, logiki. Niby jest to jakaś teoria, ale nie bardzo trzyma się kupy.
      Błędy się skumulowały. Dorosłe zycie przyzło za szybko i nie okazało się fajne. Jestem ciekawa epilogu i speclajnie zaraz sobie odswieże prolog, bo on dość ciekawą formę miał, a zakąldam że jakoś się z epilogiem łączyć bedzie (jestem fanką klamer, wybacz :P).
      Tyle ode mnie. Rozumiem oburzenie Aii które wyraziła na tt, więc ta analiza jest mało analityczna, a bardziej emocjonalna. Postaram się ziwęzlej wypowiedzieć po epilogiem.
      Ech. to było dobre opowiadanie. Choć niełatwe. I nie wesołe. Zapowiadało się dość lekko, choć ja od początku przewisywalam, po tytule, że to nie będzie tak hop-siup. I nie było. zdecydowanie nie było.

      PS: wybacz wszystkie błedy i skróty myślowe, ale to jest zła pora na pisanie komentarzy :<

      PS2: Przeczytałam komentarz Aii i w sumie mam podbne obawy co do epilogu. Już na samym poczatku framentu Ali pomyslałam, że to zmierza w bardzo konkretnym kierunku.Bardzo złym kieurnku. I nie chcę być złym prorokiem, ale takie zakończenie byłoby mocne. I mocno zamykające. A ja chyba wolałabym wierzyć, że Ala zmądrzeje i ponaprawia to,co jeszcze jest do ponaprawiania, a nie postawi na ucieczkę. Bo to jest ucieczka, jak dla mnie, jeżeli wiesz o co mi chodzi.
      Tyle, z poważeniam, ja!

      Usuń
  4. Tak sobie myślę, że ten rozdział to coś idealnego do skomentowania na dzisiejszy wieczór. Bo mam zapisane na liście tego co muszę zrobić w najbliższym tygodniu Manieczkę i małsowych rudych… Ale jakoś muszę się wprawić w klimat radosny i pełen serduszkowania. A tu… Sama wiesz. Bo napisałaś to świetnie. Czuć tą przestrogę wiszącą w powietrzu. Czuć pustkę, pod koniec rozdziału niemal się nią z nimi przeżywa. A jednocześnie czuć też ciekawość. Jakby się odkrywało, że człowiek to cholernie fascynujący, tajemny twór. Nigdy nie wiesz, jaki będzie jego kolejny krok. I niby widzimy to codziennie – na ulicy i w samych sobie. Ale jak ktoś o tym dobrze napisze to czuć podwójnie. A Ty napisałaś coś wybitnie dopracowanego. Co do detaliku. I niesamowicie psychologicznego. Bo nie sztuka mówić o tragediach. O fatalnych decyzjach i ich skutkach. W każdej telenoweli brazylijskiej nawet tego pełno. Ale sztuką jest pokazać ludzkie błędy od środka. Nic nie dzieje się tak po prostu, wszystko co na zewnątrz ciągnie za sobą pełno myśli. Ciągnie uczucia. Ciągnie emocje. Ciągnie sposób funkcjonowania, który pozostaje z nami przez długie lata.
    Pewno takie filozofie powinnam pozostawić sobie na komentarz pod epilogiem, ale bardzo bardzo chciałam Ci pokazać jaki ten rozdział miał na mnie wpływ. Lubię oprócz przeżywania historii bohaterów pogdybać z nimi nad sensem życia. A odkąd nie mam czasu przeczytać żadnej książki, która nie jest atlasem anatomii czy leksykonem pasożytów, to takie blogowe perełki szanuję podwójnie.
    Oj popieprzę Ci tu dzisiaj, będzie dużo masła maślanego, co prawda ubogiego w Krafta, ale równie głupiego co on sam. Więc z góry przepraszam i nie próbuję udawać, iż może się to skończyć inaczej.

    Wyszliśmy z piaskownicy, wiedząc że już do niej nie wrócimy. Każdego to dotyczy i to w kilku wymiarach. Najpierw wychodzimy dosłownie, w pewnym wieku głupio już tak spędzać dni w piachu (choć ja tam bym sobie poszła na huśtawkę na placu zabaw :P). A potem metaforycznie – gdy rodzice przestają za nas świecić oczami i sami musimy się bić o swoje, a co gorsza świecić oczami gdy nawalimy. No… Tylko, że niekiedy to zachodzi tak po prostu samoczynnie, a niekiedy pożegnanie dzieciństwa jest mega brutalne. I tu mamy właśnie ową drugą opcję. Oni nie będą wspominać głupot młodości z uśmiechem i rozrzewnieniem. Bo to nie były takie sobie głupotki. Tylko sprawy, które wyparły z nich pamięć o tym, jacy kiedyś byli młodzi i beztroscy. To „kiedyś” paradoksalne w sumie jest, bo brzmi jakbyśmy mówili o staruszkach. A przecież to było tak w cholerę niedawno.

    Ala. Ala, która chyba – do czego wrócę przy ostatniej scenie – ma się z nich wszystkich najgorzej. Po prostu kompletnie psychicznie wysiadła. Ciąża to ciężki czas. Ciało się zmienia, hormony buzują, ludzie chcąc czy nie, traktują Cię nieco inaczej niż resztę świata… Z tym, iż w normalnych warunkach ten ciężar kompensuje szczęście – gdy ta mała istotka kopie, gdy urządzasz jej pokój, wybierasz imię, dowiadujesz się jaka płeć… Można wymieniać w nieskończoność. A przede wszystkim ciąża powinna być czasem na zacieśnianie więzi z rodziną, z drugą połówką, czekającą wraz z Tobą. Ala odrzuciła jakiekolwiek towarzystwo i jakąkolwiek pomoc. I można ją tu rozumieć i usprawiedliwiać. Gdyby powiedziała mamie, została w Krakowie, słuchała jak sama przyszła na świat i jak dały radę choć było trudno… Mogłaby zmienić zdanie. Zatrzymać małego, poczuć się rodzicem. Jakaś malutka jej cząstka raczej tego chciała. W innym razie, gdyby miała pewność, że pozostanie niewzruszona, mogłaby na luzie popatrzeć na dziecko. Ot tak z ciekawości, przecież jak coś nic dla nas nie znaczy, to często jesteśmy ciekawscy. A ona wręcz na odwrót. I cóż o ile można dyskutować, czy uczciwe jest nie powiedzieć ojcu dziecka o dziecku (oczywiście gdy mamy do czynienia z normalnym chłopakiem, a nie przykładowo jakimś damskim bokserem), to wobec samej siebie i swojego synka postąpiła chyba najuczciwiej jak się dało. Dwudziestolatka może być dobrą mamą, może ponadprzeciętnie szybko dojrzeć…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie ta konkretna dwudziestolatka. W przypadku Ali ciąża to tylko mała część problemu. Ona jest zniszczona przez demony przeszłości, kłamstwa i wyrzuty sumienia. Dlatego będę podkreślać, że podjęłą najlepszą możliwą decyzję. Urodziła to dziecko, dbała o nie przez dziewięć miesięcy... Więc wykazała jakąś odpowiedzialność, choć przecież mogła łyknąć tabletkę jak niektóre panienki i stwierdzić, że problem z głowy. A potem dała małego komuś, kto o niego zadba. Kto nauczy go miłości i będzie wspierał. Ona nie dałaby rady. Mogłaby się starać zmienić i wygumować niektóre sprawy dla dziecka… Ale chyba nie da się szczerze pokazywać komuś jak należy kochać, gdy samemu nie wierzy się w żadną miłość i żądne szczęście. A mam wrażenie, że Ala już w nic nie wierzy.

      Za to temu frajerowi jednemu to życie powinno chyba dołożyć jeszcze bardziej – tyko byle już nie kosztem Bogu ducha winnych ludzi. Bo przez 99% czasu nadal zajmuje się pierdołami. I chyba czuje się ofiarą. Pokrzywdzoną i nierozumianą, a nie winowajcą. Kawalerki głupie. Współlokator jebany laluś. Rodzice nieczuli. Sztab trenerski debilny i nieznający się na prawdziwym talencie. Praca w MC-ku jakaś niezasłużona katorga. I ja tu nie mówię, że ludzie powinni ubierać na siebie worki pokutne i czołgać się na kolanach, gdy zrobią coś złego, każdy ma prawo żyć dalej i dostać kolejną szansę. Ale jednak są pewne normy, których nie należy przekraczać. A on ciągle wypowiada się jak mały, zarozumiały smarkacz. I w gruncie rzeczy sam przyznaje, że najbardziej się boi, iż prawda się wyda. Jasne, jest nadzieja, że mamy też ten aspekcik prawdziwych wyrzutów sumienia. Ale jednak cała jego postawa, wskazuje dość szczegółowo jak bardzo on jest znikomy.

      Ten fragment z Alicją i jej mamą tak idealnie zgrywa się z końcówką, że chyba bym się powtarzała analizując je obydwa, więc zajmę się tym na końcu. Bo to chyba kluczowe w kontekście epilogu, co do którego cholernie mocno podzielam obawy dziewczyn. Więc teraz może słówko o tym biednym Johanie. Był tym przerażony, ale widać, że gdyby przyszło co do czego, próbowałby to wziąć na klatę. Każda jego myśl potwierdza, że nie ma w zasadzie pojęcia jak. Ale jednak chęci się liczą. Próbowałby zaopiekować się Alą i ich maluchem, gdyby dziewczyna podjęła decyzje, które mu to umożliwią. W tym jego strachu, zagubieniu czy bezradności wciąż czuć nutkę nadziei, na to iż wszystko się ułoży. Taki ostatni pierwiastek dzieciństwa, ślepego i ufnego. Ten, który ona już za chwilę chyba na dobre mu odbierze. A gdy staje w progu, to jeszcze jedna rzecz cholernie rzuca się w oczy. On nie krzyczy, nie wpada w furię, nie ma pretensji, że się nie odzywała… Tylko myśli, że jest piękna. Paradoksalnie nadal coś do niej czuje. Mimo, iż złamała mu serce, po czym wplątała w układ pełen strachu i niepewności. Kurde, takich chłopaków to w dzisiejszym świecie jednak szukać ze świeczką.
      To milczenie, traktowanie go jak powietrze, pewnie zastanawiała się co zrobić. Ale wybrała okrutną opcję. Ja wiem, ma zniszczone życie. Tylko po jaką cholerę niszczy kolejnego człowieka? Niszczy kogoś, kto ma w sobie olbrzymie pokłady miłości. I kto jeszcze mógłby być szczęśliwy i obdarować nią innych. Może to jest rodzaj zemsty. Z tym, iż kurde za co? Nie wykorzystał jej, nie zrobił jej nawet najmniejszej krzywdy. Po prostu się zakochał. A tamtej nocy chcieli oboje. I zdecydowanie nie on był stroną, która ją zainicjowała. Tak naprawdę to ona złamała mu serce. Więc teraz… Nie ma żadnego usprawiedliwienia na to jak postąpiła. Żadnego poza tym, że nie ma już żadnej łączności ze światem. Mówi, ale nie kontaktuje i zapomina, że jej słowa docierają do innych ludzi. Co ten chłopak teraz będzie myślał? Jako jedyny nie zrobił tu nic złego. Miał prawo iść dalej, nie patrzeć wstecz i ułożyć sobie życie. I przed tą rozmową miał na to szanse. A teraz wypełni mu głowę fikcyjna mała dziewczynka, która nawet nie została pochowana. A takie coś naprawdę nie daje szansy na normalność. Ala powinna się wstydzić.

      Usuń
    2. Ale ona się już nie wstydzi. Ona już nawet nie cierpi. Nie myśli, że kiedyś będzie lepiej, że wróci do znajomych, do dawnej siebie. Jeżeli ktoś umarł to właśnie ona. Prawdziwie ona. I właśnie ona nie ma grobu. Żyje tylko ciało. Z przekonaniem, że powinna gnić w więzieniu.
      Nie wierzy już w lepsze jutro. Nie wierzy, iż pewnego dnia wróci do ludzi, do znajomych, do mamy, do planów na przyszłość. To jest stagnacja, tkwienie w miejscu, odrzucanie wszystkich i wszystkiego. I niestety jak to dziewczyny napisały, jest tylko jedna wersja epilogu, którą można obstawiać. To zmierza do kolejnej, bardzo konkretnej tragedii. Nawet jeśli Ala sama nie postanowi się zabić (czego obawiam się najbardziej), to doprowadzi swój organizm na skraj wycieńczenia. Przez brak jedzenia, brak snu, ciągły płacz i brak nadziei.
      Chcę wierzyć, że nas zaskoczysz i wprowadzisz tu wątek jakiegoś światełka w tunelu. Ale trudno jakoś go wypatrywać. Wydaje mi się, iż dla niej jest już tylko jedna nadzieja. Musi komuś wszystko wyznać. Może to nie jest szczególnie mądre czy uczciwe, ale podzielenie ciężaru z drugą osobą, troszeczkę nas rozgrzesza. Bo ktoś może nas przytulić, może przekonać, że nie jesteśmy tym najgorszym złem świata. A wreszcie otwarcie się pozwala na szczery płacz.
      Więc Ala powinna pójść na jakąś terapię. Bo chyba nie ma obok siebie nikogo komu może zaufać. Z jednej strony nie mam ochoty jej współczuć za to jak potraktowała tego biednego chłopaka, zamiast potęsknić z nim, za ich prawdziwym dzieckiem. A z drugiej… To smutne. Mowa o osobie, która miała multum znajomych. Ludzie walili i nadal walą do nie drzwiami i oknami. Ale nie ma nikogo, kto będzie z nią w czymś aż tak strasznym. Niby może się zwierzyć mamie, mama się jej nie wyprze. Ale chyba żaden rodzic nie mógłby już normalnie funkcjonować po takim wyznaniu ukochanego dziecka. I Ala o tym wie. Szkoda, że tak samo nie mogła przeanalizować uczuć Johana…

      No nic. Błagam wrzucaj ten epilog jak najprędzej, bo jak to teraz jeszcze raz przeczytałam to mój brak cierpliwości osiągnął szczyt.
      Koooooocham <3

      Usuń